piątek, 14 grudnia 2018

Bartosz Bukowski - Niewolnicy drogi

fot. Sławek Orwat




Idziemy przez świat drogami. Dzięki nim wszędzie jest dużo bliżej, niemal tak o dwa kroki. Podróżujemy sprawniej i wygodniej. Niełatwo się teraz zgubić (a czy odnaleźć łatwiej? Ja nie wiem). Poruszamy się sprawdzonymi szlakami, które wytyczył ktoś przed nami. Jest wygodniej bezpieczniej i szybciej. Z drugiej strony, korzystając z tych dróg bardzo wąsko (dosłownie i w przenośni) poznajemy świat i nawet te nasze małe ojczyzny znamy tylko z widzenia, przelotnie z okien samochodów czy z poboczy dróg, bo świat mieści się na drogach a cała reszta to rzecz poboczna.


fot. Sławek Orwat
Tylko we wczesnym dzieciństwie, kiedy drogi ulice są dla nas zakazane i żyjemy po za nimi, to wtedy tak naprawdę dokładnie i obszernie poznajemy ten swój sobie przeznaczony świat. Tak wzdłuż i wszerz, a potem, gdy wieku lat X nabieramy praw do poruszania się drogami, to świat urośnie nam gwałtownie, ale dużo bardziej wzdłuż niemal tracąc na szerokości. Nie będzie już nigdy równowagi pomiędzy wzdłuż a wszerz. Wiedza o tym jak wygląda nasz najbliższy świat, nasze otoczenie z reguły nie sięga dalej niż możemy to zaobserwować gołym, nieuzbrojonym okiem, w czasie poruszania się naszymi codziennymi szlakami, a codzienność osłabia wszystkie zmysły, a nawet oślepia. Pół biedy, gdy droga biegnie grzbietem jakiejś górki i daje szeroką perspektywę, w której jednak często ginie szczegół. Nie zawsze wzniesienia są naszymi sprzymierzeńcami - to prawda, że swoich zdobywców nagradzają pięknym widokiem, ale mało która droga porywa się na taki śmiały wyczyn, a my z nią. Bite szlaki wydeptują całe pokolenia ludzkich stóp. Mnogość i czas rozwadniają ludzi, bo śmiałków i zdobywców jest niewielu a większość niczym rzeka woli wić się między wzgórzami, niż je zdobywać. Z doliny widać dużo mniej, a nawet niewielkie wzniesienie może przesłonić kawał świata.



fot. Sławek Orwat
Może być tak, że od lat niezmiennie mijamy pewien zakręt, za którego wyrasta pagórek, nie wiemy co jest za nim. Nigdy nie przyszło nam do głowy, by to sprawdzić. Nie zrodziła się w nas taka ciekawość, bo co tam może być za nim innego, od tego, co już znamy i widzieliśmy. Tu i tak wszystko jest nasze swojskie. Przecież nie ma tam pieczary ze złotym smokiem pilnującym skarbu. Co tam może być? Jakieś pole czy łąka? A jak u nas w Gierczycach, to może i sad? Zdziczały, niesamowity, gęsty, że aż nie do przebycia, kwitnący i groźnie stroszący swe kłujące gałęzie sad zdziczałych słodkich śliw. Jadąc dalej drogami opuszczamy nasze początki wiemy, gdzie Święta, a gdzie Niwa, Krupki czy Gęsty Cierń. Dzielnie i pełni zapału ruszmy przemierzać Kraj i inne kraje by w tym przemierzaniu poznać je, a jak nie poznać to chociaż zobaczyć. A widzimy tylko malusieńki nieznośnie wąski wycinek rzeczywistości, ale to nic, bo chyba z nich z grubsza uszyty jest świat. Przejechanie całej Europy autostradami ma urok i oprawę gier 8 bitowych. Oglądam przez większość czasu mniej lub bardziej ciekawe ekrany wygłuszające. Trochę się różniące między sobą, ale czy warte tej całej podróży? Ale to nie byłoby żadne nieszczęście... wielkie lub mniejsze, gdyby to dotyczyło tylko sposobu w jaki podróżujemy. Podróż nieczęsto jest celem samym w sobie, a z reguły jest tylko narzędziem, powinnością, która musi wydarzyć się pomiędzy punktem A i B.



Dużo bardziej niepokojące jest to, że my nawet myśląc, podążmy drogami innych. Często całkowicie anonimowych dla nas budowniczych tych wygodnych autostrad dla „naszych” myśli. Cieszymy się tą wygodą, tą płaską i równą powierzchnią, którą pędzimy na oślep. Bez żadnej zbędnej refleksji, która może uwierając nas w bucie, mogłaby nie pozwolić wcisnąć do dechy ten pedał naszego samozadowolenia. Możemy śmiało przyspieszyć jeszcze bardziej, by zdążyć do celu, na który i tak nie sposób się spóźnić.

***

Ja, czyli Bartosz Bukowski. 19 maj 1978 to mój początek. Dzieciństwo pięknie podzielone pomiędzy Kraków, a później Gierczyce. Tu i tam niekończąca się bajka pełna malin, spacerów na Wawel i dzikich podróży do Gęstych Cierni i ukrytych w nich niezapominajek. I tak samo pełne wypraw w przeszłość wraz z historiami opowiadanymi mi przez moją babcie i jej starszą siostrę - dla mnie po prostu ciocię Gienię. W roku 1983 przekraczam próg szkoły podstawowej im. Marii Curie Skłodowskiej w Łapczycy, a dokładniej jej fili w Gierczycach. O samej szkole podstawowej niewiele mogę powiedzieć z wyjątkiem tego, że do 3 klasy miałem pod górkę, a później PKS-em. W 1992 roku dostaje się do liceum im. Edwarda Dembowskiego i tu w jednej chwili rodzę się na nowo, gdy ktoś z tłumu na mój widok krzyczy - "te kur... popatrz jaki sprężyna idzie". I tak zostałem Sprężyną, choć sam zmieniłem pisownie na Sprenrzyna, by podkreślić moją dysortografię i odróżnić od innych "pospolitych" sprężyn. W gdowskim liceum zacząłem przygodę z pisaniem publikując swoje teksty w legendarnym w pewnych kręgach "Kujonie Wieczornym wydanie poranne". Po szkolę średniej wracam na cztery szalone lata do Krakowa i rozpoczynam dziką zabawę połączona z okazjonalnymi wizytami na uczelni, co zaowocowało trzykrotnym pobytem na drugim roku bibliotekoznawstwa UJ. Ten jakże wesoły etap mojego życia kończy się gwałtownym spotkaniem z pewną wierzbą, w wyniku którego pewna fiesta trafia na złom, a ja zaprzyjaźniam się na trzy lata z dwiema laskami (kulami). To nieudane hamownie przed drzewem dość mocno wyhamowało moje życie i na powrót zacząłem sobie zapisywać to i owo. Wreszcie miałem w nadmiarze tego, czego zazwyczaj wszystkim brakuje – czasu. W 2007, gdy w miarę pewnie staję na dwóch nogach, wsiadam w samolot i zaczynam swoją angielską przygodę, która trwa do dziś. Na początku był Queen, a potem długo, długo nic. Ich cała dwudziestoletnia dyskografia nauczyła mnie, że w rock and rollu nie mam miejsca na szufladki i że można zwiewnie flirtować z różnymi gatunkami. Dzięki Freddiemu i spółce mam niesamowicie otwartą głowę na Muzykę, choć jako upadły bibliotekarz powinienem lubić szufladki. Tak się jednak nie stało i w to mi graj!!! Bibliotekoznawstwo, więc mnóstwo książek za mną, ale od kilkunastu lat mam wrażenie, że najważniejszą już przeczytałem, a jest nią zbiór opowiadań Antoine de Saint-Exupery z najważniejszym dla mnie – Ziemia, planeta ludzi. Nic więcej nie dodam z wyjątkiem PRZECZYTAJCIE!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz