środa, 18 stycznia 2017

Aleksander Skonieczny - Carnage? Myślałem, że oni istnieją naprawdę, a okazali się tylko legendą.

od lewej na scenie i pod sceną: Olo, Joe, Borek, MnMs; fot. Wojciech Miklaszewski
Latem 2008 roku armia dzikich dżdżownic postanowiła podbić ziemię. Ich pierwszy krok wymierzony został w małą nadmorska wioskę rybacka zwana… Gdynia! Na wołanie zrozpaczonych mieszkańców Pogórza, Dąbrouwki i Karwin odpowiedziało Czterech jeźdźców Apokolapsy. Zwali się: Śmierć, Głód i… Borek, bo Zaraz zgubił podkowę i musiał zostać w domu. Po wielu śmiesznych lub żenujących perypetiach oraz roszadach personalnych przypominających grę w klasy na polu minowym wykrystalizowało się - niczym feniks z popiołów lub raczej jak Hanka z kartonów - Carnage. W obecnym składzie z takimi osobistościami jak Olo – mroczniejszy od piwnicy z rzepą gitarzysta elektryczny, Borek – teoretyk i praktyk nauk piwnych grający na perkusji, Bazooka Joe – śpiewający nawet bez mikrofonu, pod wodą lub w przestrzeni kosmicznej oraz MnMs – człowiek dla którego, życie To Jest Życie! – grający na basie. 


fot. Dinomag
Lecz jeśli chcesz drogi czytelniku dowiedzieć się jak zagraliśmy ponad sto koncertów w Polsce, nagraliśmy EP oraz wypiliśmy więcej alkoholu niż Armia Czerwona idąca na Berlin, musisz się z nami cofnąć do samego początku. 2008. Było ciepłe lato, choć czasem padało. Dużo piwa się piło, i to przy jednym takim wypadzie pod chmurkę z moim przyjacielem Markiem Łojewskich zachwycając się rwącym nurtem rzeki Kaczej zastanawiałem się cóż począć z moją gitarą, która od kilku lat leżała zakurzona. Jako, że rozwiązania nie widziałem, zrozumiałem, iż trzeba poczynić jakieś drastyczne kroki. Zaciągnąć się do armii, wdrapać się na Mount Everest, uciec do cyrku by robić za żywą tarcze do rzucania noży lub skoczyć po jeszcze jedno piwko. I gdy tak zastanawiałem się nad opcją cyrku lub piwa, do Marka przyszedł SMS. „Hej znasz kogoś kto gra na gitarze? Zakładam zespół metalowy – Borek”. Gdy dowiedziałem się o treści tej wiadomości stwierdziłem „a co mi tam, pójdę zobaczę, przecież nic nie tracę”. Jak to mówią, ‘Bóg kocha idiotów, tylu ich stworzył’, a idąc dalej, mnie musiał kochać szczególnie mocno bo bardziej mylnym się być nie dało.

Na pierwszej próbie oprócz mnie i oczywiście wymienionego wcześniej Borka stawił się nijaki Pan Gremba. Człowiek – o ile można go do tej kategorii zakwalifikować – porąbany w każdym calu, zarówno na gitarze elektrycznej jak i bez instrumentu. Potrafił rozśmieszyć umarłego a z kaktusa wydusić łzy śmiechu. Zastanawiałem się czasem czy nie był on aby przez przypadek kosmicznym podróżnikiem w czasie z Valhalli, ale nie. To było by za proste wytłumaczenie. Wcześniej wspomniany Borek zasiadł za perkusją i zaczęliśmy jamm. Godziny mijały, przemijały cywilizacje, przychodziły i odchodziły epoki lodowcowe a my nie mogliśmy przestać. Próby trwały po dziesięć godzin pod koniec, których nie wiedzieliśmy czy jesteśmy tak zmęczeni, tak głusi czy tak pijani by nie wiedzieć w jakiej galaktyce się znajdujemy. Ale było w tym magia czystego Rock ‘n’ Rolla. Graliśmy to co pierwsze wpadało nam do głowy, nie ograniczając się do gatunku ani stylu. Cecha, która w Carnage pozostała po dziś dzień. Ale jak wiadomo, iż każda butelka ma swoje dno, tak i my wiedzieliśmy, że jeszcze sporo przed nami. Trzeba było przecież znaleźć wokalistę i basistę a ich wbrew temu co się mówi nie łowi się w stawie na żywca ani nie wyciąga z pola. No przynajmniej nie na jednego a kilka Żywców.


2010. Rok w którym przenieśliśmy się do nowej salki prób. Miejsca, które jak raz w sam raz by pasowało za scenerie do filmu porno z gatunku S&M, wiec dla nas idealnego. Brakowało tylko łańcuchów i haków zwisających z sufitu ale cóż, nie bądźmy wybredni. W nowym miejscu, z nowymi siłami przystąpiliśmy do poszukiwania wokalisty. Przewinęło się przez próby kilka osób ale w każdej z nich nam coś nie pasowało. Zbyt normalny, zbyt nie pijący, zbyt ogarnięty. Szukaliśmy długo, aż w końcu wpadliśmy na Pawła (Bazooka Joe). Byłego wokalistę trójmiejskiego zespołu Hurricaine, z którym rozstał się w no cóż, dwuznacznych okolicznościach a mianowicie głoszą plotki, że dzielił się ciepłem ciała z niewiastą związaną z gitarzystą na jego wzmacniaczu. Czy to prawda? Nie wiem do dziś, a już na pewno będę twierdził, że nie wiem. Kilka prób później przyszedł czas na podsumowanie. Szurnięty jak my? – tak, umie śpiewać? – tak, pije jak my? – tak. Witamy w rodzinie.


Ostatnim trybem w maszynie dobrej zabawy jakiego nam brakowało był basista. A jako, że śpieszno było nam do pierwszego koncertu postanowiliśmy postawić na pewniaka. Legendę trójmiejskiej undergroundowej bohemy rockowej, a zarazem mojego przyjaciela jeszcze z czasów legendarnego 1ALO – Walca. No i jak to na Walca przystało, przejechał po nas i wyrównał Carnage. Wcześniejsze utwory zostały ostatecznie oszlifowane, Sam Walec przyniósł kilka gotowych utworów swojego autorstwa takich jak Poison, Cherry Acid czy Drowning in Fire. A Carnage mogło wyjść na scenę.

Nadszedł czas koncertów i festiwali. Graliśmy wszędzie gdzie nas chcieli a nawet czasem tam gdzie nas nie chcieli. Rzucaliśmy ze sceny mięsem, dosłownie. Przebieraliśmy się za świętych mikołajów, postacie z tanich horrorów czy za kapitana musztardę - to ostatnie to tylko Gremba. Po naszych koncertach zamykano kluby, a inne informowano, że „otwarty bar” dla Carnage grozi zagładą cywilizacji ludzkiej. Sypialiśmy na podłogach klubów, spadaliśmy ze scen, wspinaliśmy się na posągi królów lub szturmowaliśmy Malbork. Czas w Carnage liczył się od koncertu do koncertu z przerwami na próby i pisanie materiału gdy nagle w 2013 roku opuścił nas Walec chcąc poświęcić się w pełni swojemu zespołowi. Poszukiwania godnego następcy nie były łatwe, ale na szczęście Walec nie zostawił nas z ręką w nocniku ściskającą granat bez zawleczki. Stwierdził, że będzie z nami grał do czasu gdy znajdziemy nowego basistę. A tym kimś był Maciej ‘MnMs’ Bardo.


Kimże jest ów MnMs? Genetycznym eksperymentem USA? Reinkarnacją Cliffa Burtona? A może wytworem wyobraźni Salvadora Dali? Sam się nad tym nie raz zastanawiałem, ale to nie istotne. Wy zapewne zastanawiacie się pod jakim silosem atomowym go znaleźliśmy bądź z której z wypraw arktycznych został przywieziony zamarznięty w bloku lodu. Okazuje się, że nic z tych rzeczy. Myśmy go zwyczajnie ukradli. Podczas jednego z naszych koncertów zauważyliśmy go grającego na basie w zespole, który z nami tego wieczoru występował, a po występie przedstawiliśmy mu propozycję nie do odrzucenia. „Chcesz grać w Carnage?”

W 2014 roku postanowił opuścić nas niestety Gremba. Chcąc tworzyć inną muzykę wyruszył w poszukiwaniu inspiracji. Z informacji, które do mnie dotarły odwiedził tybetańskich mnichów w Indiach, polował razem z Indianami w dżungli amazońskiej czy uczestniczył w polowaniu na syberyjskie słoniogrysozaury. Pomimo tego wszystkiego po jego odejściu pomógł nam w 2015 roku podczas naszej pierwszej trasy koncertowej, którą zagraliśmy razem z zespołem Pampeluna. Trasie dzięki, której mogliśmy nagrać naszą debiutancką EP Chleyer.


2016. Rok w którym stało się niemożliwe. Zalegalizowano małżeństwo Elfio Krasnoludzkie, szare mydło stało się towarem luksusowym a Carnage weszło do studia. Po uzbieraniu odpowiedniej ilości butelek po piwach wreszcie stać nas było na sesję nagraniową. Jak udało się nam zebrać resztki pozostałej w nam odpowiedzialności by dokończyć nagrywanie, wybrać okładkę czy wzornictwo płyty, nie wiem. Ale udało się. Po wyrzeczeniach w postaci patrzenia na obraz monitora przez dziesięć godzin dziennie, codziennie. Pytaniach „co to jest!?” ze strony realizatora po otrzymaniu stu pięćdziesięciu ścieżek gitar do jednego utworu czy kilkunastu telefonach codziennie „już nagrane?” udało się. Carnage urodziło małego, pięcio otworowego Chleyerka. I by uczcić to wiekopomne dzieło, wraz z zaprzyjaźnionym zespołem Hellvoid postanowiliśmy ruszyć w drugą trasę koncertową, która właśnie trwa.

Aleksander Skonieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz