poniedziałek, 29 września 2014

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 9 - Praca w sopockim Non Stopie

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj 
Część 8 tutaj




W dzień premiery - 8 lipca 1962 rok - filmu Rio Bravo, obudziłem się w słoneczny poranek w mieszkaniu pana Czesława Tokarskiego (bezdzietny wdowiec), brata naszego przyjaciela, Andrzeja. Pana Czesława już nie było w domu, poszedł do pracy, do Stoczni Gdańskiej (był inżynierem konstruktorem okrętów). Wojtek z Andrzejem jeszcze spali, podszedłem do otwartych drzwi balkonowych wprost wychodzących na spokojne wody Bałtyku. Spojrzałem hen daleko, w oddali dostrzegłem kilka statków i okrętów. Boże, jaki to piękny widok. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że znalazłem się po raz pierwszy w swoim życiu nad słonymi wodami polskiego morza. Po śniadaniu wyszliśmy z bloku dzielnicy Brzeźno, wprost na plażę. Stało tu kilka bloków w nowo powstającym osiedlu mieszkaniowym.

I NON STOP tuż przy molo w Sopocie. To tu pracowałem z Wojtkiem Szymonem. Taneczne
fajfy (1962 r) to pierwszy na taką skalę, najpiękniejszy, wakacyjny spęd młodzieży polskiej




Łakomy morskiej kąpieli, w kilka sekund po zrzuceniu wierzchniego odzienia znalazłem się w morskiej otchłani. Do późnych, popołudniowych godzin była tylko kąpiel i opalanie się. Czas do premiery szybka nam minął i na dwie godziny przed seansem znaleźliśmy się na gdańskiej, głównej ulicy, Długi Targ. Oczarowani urokiem, podczas zwiedzania starówki, średniowiecznych kamieniczek, uliczek, doszliśmy do Neptuna i udaliśmy się do znajdującej vis a vis pomnika rzymskiego Boga wód, pijalni piwa w piwnicy (dziś już nie istnieje) w budynku obok Dworu Artusa. W oczekiwaniu na seans filmowy, smacznie spijaliśmy gdańską zupę chmielową. Na kwadrans przed godziną zero, wyszliśmy na zewnątrz do obok znajdującego się, kina Leningrad. Przed kinem tłumy widzów, fanów, nie wszyscy z biletami. Choć kasy kina nieczynne, na wszystkie seanse bilety wyprzedane, to jednak przed budynkiem i na jej poczekalni, grasowało kilku koników oferując bilety o cenach dwukrotnie i więcej wyższych, niż w kasie. Rozchodziły im się jak przysłowiowe, ciepłe bułeczki. Było widać, sądząc po ubiorze, że większość osób przyszła prosto z plaży. W wypełnionej po brzegi sali kinowej, przygasły światła i na panoramicznym ekranie ukazał się oczekiwany przez wielu kinomanów ale również fanów rock’n’rolla, filmowy klasyk, western, Rio Bravo.


Sopot Grand Hotel (fot. z 1962 roku)

Wspaniały film, wspaniały western, olbrzymie tempo, strzelaniny, pojedynki na pięści ale dla mnie i moich przyjaciół najważniejsze były końcowe sceny filmu, w których w całości, jak rzadko w innych filmach, Dean Martin w duecie z Ricky Nelsonem wyśpiewali My Rifle My Pony and Me, a drugi song Ricky wykonał solo, Cindy Cindy, gdzie przy refrenie wtórowali mu Dean Martin i Walter Brennan. Oczarowani Nelsonem, je
szcze długi wieczór w domu pana Czesława dzieląc się wrażeniami filmowymi, rozmawialiśmy o muzyce, o rock’n’rollu gdzie Andrzej z płytoteki brata puścił nam czwórkę grupy The Platters, na której znajdowały się hity nad hity Only You, The Great Pretender, Twilinght Time, czwartej piosenki nie pamiętam. Położyliśmy się spać by rano z Szymonem ruszyć na wcześniej zaplanowany (Andrzej pozostał w domu, miała przyjechać rodzina z Tomaszowa) spacer plażą z Brzeźna do Sopotu.


Było bardzo słonecznie, bezwietrznie, tafla morskiej wody ani drgnęła, żadnej falki, cisza. Około 10.00 rano, po porannej kąpieli, ruszyliśmy piaszczystą drogą plaży, kierunek molo w Sopocie. Po drodze mijaliśmy plaże Przymorza, Jelitkowa, Oliwy, które służyły nam za przystanki. Wykorzystywaliśmy je nie tylko na odpoczynek, opalanie się ale szczególnie na kąpiele by ostudzić rozgrzane piaskową trasą, nasze ciała. Nie spiesząc się zbytnio około 14.00 znaleźliśmy się przy sopockim molo. Opuszczając plażowe piaski stanęliśmy na asfaltowej drodze biegnącej od ulicy Bohaterów Monte Casino do wejścia na molo. Po drugiej stronie tej ulicy, przy Powstańców Warszawy, dostrzegłem duży, otwarty taras, z kilkunastoma stolikami, krzesełkami na którym widniał bufet z napojami gdzie można było ugasić pragnienie. W krótkim czasie znaleźliśmy się na tarasie, spijając z chłodzony napój dostrzegłem obok, na tablicy ogłoszeń kartkę formatu A4 na której widniał duży napis; PRZYJMUJEMY DO PRACY. Wojtek pozostał na tarasie dopijając swój napój a ja wszedłem obok do biura w sprawie uzyskania informacji z ogłoszenia.

III NON STOP w Sopocie przy stacji Sopot-Wyścigi. Namiot tanecznego pawilonu




Już od godziny 16.00 tego dnia byliśmy zatrudnieni, właśnie na tarasie, na którym gasiliśmy pragnienie. Taras to fragment kawiarni Pawilon, który wieczorem odgradzany był od ulicy ciężkim, ciemnozielonym brezentem (plandeki) tworząc zadaszenie i ścianę nie do przejścia z zewnątrz ulicy. Nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy, że po brezentowym montażu tworzyliśmy codziennie, swoisty, taneczny pawilon, słynny na całą Europę, sopocki Non Stop. Odbywały się tu przez całe lato taneczne spotkania młodzieży polskiej i nie tylko, zwanymi z angielska fajfami (five o’clock). Był to najpiękniejszy okres w systemie komunistycznym dla polskiej młodzieży. Autostop, jako najtańszy środek lokomocji przemieszczania się po kraju i pierwsze, można powiedzieć taneczne zjawisko jakim były codzienne fajfy w Sopocie. To niepodważalne, dwa najbardziej zapamiętane przeze mnie przedsięwzięcia w siermiężnej, gomułkowskiej Polsce. Codziennie przez okres 10/12 dni montowaliśmy i demontowaliśmy taneczny pawilon, nie płacono nam za wykonaną pracę, ale wynagrodzenie jakie otrzymywaliśmy, było dla nas czymś więcej niż zapłatą. Mieliśmy na fajfy wstęp wolny, plus towarzysząca z nami osoba w okresie zatrudnienia. Dodatkowo z Szymonem otrzymywaliśmy po dwa kruszony na stolik o pojemności 0,5 litra każdy (napój z miksowaną w śmietanie truskawką ze szczyptą alkoholu), choć w czasie trwania fajfów alkoholu nie podawano.

Do tańca przygrywał po raz pierwszy po szczecińskim (1962 rok) Konkursie Szukamy Młodych Talentów, zwycięzca tego konkursu kolejny, trzeci zespół Franciszka Walickiego – Niebiesko Czarni, w składzie; Jerzy Kossela – gitara elektryczna, Paweł Juszczenko –gitara elektryczna, Henryk Zomerski –gitara basowa, Andrzej Jasiński – gitara elektryczna, Daniel Danielowski – fortepian, Włodzimierz Wander – saksofon, Jan Kowalski – perkusja. Wokalistami byli Bernard Dornowski i Marek Szczepkowski, których wspomagała tanecznie trójmiejska Miss Twista Danuta (Szado) Skórzyńska. Całość codziennych, przygrywających do tańca występów, urozmaicał śpiewający konferansjer Piotr Janczerski. Również w przerwie po tanecznie, szalonych rundkach, lukę wypełniał niejaki, śpiewający z gitarą, Czesław Wydrzycki (przyszły Niemen) urozmaicając przerwę w tańcach songami latynoamerykańskimi, hiszpańskimi czy rosyjskimi czastuszkami. Krzysztof Klenczon dołączył do zespołu dopiero w drugiej połowie września 1962 roku.


Nasz lipcowy, wakacyjny dzień wyglądał teraz w ten sposób, że wstawaliśmy około godziny 9.30 (zmieniliśmy mieszkanie, w śródmieściu Gdańska), śniadanie, około 10.00 tramwajem na plażę w Brzeźnie, spotkanie z Andrzejem Tokarskim, kąpiel w morzu i wędrówka piesza, kierunek Sopot. Po drodze dwa, trzy przystanki (Przymorze, Jelitkowo, Oliwa) wykorzystane nie tylko na odpoczynek, kąpiel ale przede wszystkim na poderwanie dziewczyn na wieczorne fajfy w Non Stopie (istniał w tym miejscu już drugi a zarazem ostatni rok). Nie było żadnych problemów z dziewczynami, bo któż nie chciałby, w ograniczonej liczbie miejsc, przynajmniej raz w turnusie zaliczyć stający się legendą sopocki Non Stop? Bycie w Pawilonie tanecznym dla młodego człowieka było wielką nobilitacją. Podczas naszej pracy w Non Stopie trafialiśmy na dni deszczowe (mieliśmy takie chyba dwa), wówczas korzystaliśmy z foliowych worków przeznaczonych na zabezpieczenie garniturów. Zdobyliśmy je w sklepie z ubraniami we Wrzeszczu. Wkładaliśmy w nie nasze wierzchnie odzienie i do Sopotu w deszczu, szliśmy plażą w samych kąpielówkach. Mieliśmy wraz z partnerkami służbowe stoliki, na których zawsze znalazły się na parę, po dwa kruszony. Przy stoliku obok nas, codziennie zasiadał facet w jasnym garniturze w białej popelinie i włoskim krawacie, który przedstawił się nam jako Czesław (był to Wydrzycki). Taneczne szaleństwa trwały zawsze do późnych, wieczornych godzin, następnie demontaż brezentowych ścian, zadaszeń i około północy kolejką SKL powrót do Gdańska. Na drugi dzień wszystko zaczynało się od początku, i tak trwało aż do wyjazdu z Trójmiasta. Dziś mogę jednoznacznie stwierdzić, że były to najpiękniejsze moje wakacje. Sopockie doznania w takim wymiarze nigdy nie powtórzyły się w moim życiu i do końca swoich dni będę pamiętał jedyną w swoim rodzaju akcję, jakim dla mnie był - Autostop 1962.


Wracając do domu z sopockiej, wakacyjnej przygody siedzieliśmy z Szymonem na kipie Stara w milczeniu, rozmyślając, tak on jak i ja, co zrobić w naszym ukochanym Tomaszowie by doprowadzić do podobnych, tanecznych spotkań? Wśród znajdujących się wielu innych autostopowiczów na skrzyni ciężarówki, pierwszy przerwał milczenie Wojtek, - Tolek mam pomysł, można by takie fajfy zorganizować w Literackiej? Prochu Szymon nie wymyślił, o tym samym i ja myślałem. – Tak samo i ja pomyślałem tylko jak to zrobić? Cisza zapanowała, którą ponownie przerwał Wojtek, - Ty chodziłeś do jednej klasy z dziewczyną, której ojciec jest dyrektorem ZDK Włókniarz i w jego jurysdykcji znajduje się kawiarnia Literacka. Po chwili odezwałem się, - Tak, z Ireną Gawarzyńską. Tylko musisz wiedzieć Wojtek, że jej ojciec pan Nikodem Józef Gawarzyński był w tamtych (1956/58) latach przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego a ja będąc w 7 klasie dokonałem przestępstwo. Brałem udział z trzema innymi kolegami w spaleniu kilku dzienników szkolnych. Działo się to nie tak dawno, zapewne o tym jeszcze pamięta. To niezbyt fortunne dla mnie, mogłyby wystąpić problemy.

Kiedy wysiadałem pod swoim domem w dzielnicy Starzyce, Wojtek jechał, wraz z innymi autostopowiczami, dalej, do centrum. Powiedzieliśmy sobie tylko cześć, a Szymon dorzucił, - Do tematu jeszcze wrócimy.

3 komentarze: