poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Less - Muzyczna podróż

   50 twarzy Lessa

 Fragment sesji do płyty "Duality of Things" / Foto: East Studio


Czy "Something" popłynęło w eter po raz pierwszy z anteny brytyjskiego Radia Verulam?

Tak, mam wrażenie, że radiowy debiut piosenki zadział się właśnie na antenie Radia Verulam, na liście PoliszCzart. Wiele osób miało jednak okazję usłyszeć ten utwór na żywo już jakiś czas temu. Stało się to przy okazji wieczoru autorskiego związanego z wydaniem mojego tomiku „targowisko różności” pod koniec 2010 roku. Wtedy, oprócz „Something”, wykonałem na żywo jeszcze trzy inne moje utwory.

Wiesz, że należą Ci się podwójne gratulacje? Nie tylko wygrałeś listę przebojów Polisz Czart, ale jesteś pierwszym w historii tej listy solistą, któremu udało się tego dokonać. Głosy na Twoją balladę przychodziły z Polski, UK, Kanady, USA, Niemiec, Włoch a nawet z Australii. Jak zdobyłeś fanów z niemal wszystkich zakątków świata?

Foto: Dariusz Czujkowski
Jeśli gratulacje, to chyba potrójne?! Albo i poczwórne lub nawet razy pięć! (śmiech) Przecież człowiek kojarzony z cięższymi odmianami muzyki nagle prezentuje coś diametralnie odmiennego! Dodatkowo utwór, który wygrał, debiutuje i na Polisz Czart, i na antenie radiowej w ogóle. Poza tym na jednym zestawieniu są dwa utwory z moim udziałem: „Something” i „GMOrderca” - HELLESS. I to bardzo różne. To też jest coś!

No tak, pokazujesz tu dwie skrajnie różne twarze. I to w pierwszej piątce!

A wiesz, że wyraziłem takie życzenie? I ono mi się właśnie zmaterializowało! To nadzwyczajne uczucie, kiedy doświadczasz sytuacji, którą tworzysz w umyśle, a ona później Ci się realizuje. Dlatego często sięgam do wyrażania życzeń i zawsze cieszę się, kiedy się przyoblekają w rzeczywistość.

Natomiast jak zdobyłem fanów na całym świecie, to sam się nad tym zastanawiam. Po prostu postanowiłem podzielić się newsem z moimi serdecznymi znajomymi z różnych zakątków kraju i świata, że oto mogę dostać się na Waszą listę, i to w dwojakiej formie. No i dowiadywałem się wtedy, że ludzie głosują, gratulują i … przekazują wiadomość dalej, swoim znajomym, aby oni też oddawali na mnie głosy. Coś pięknego!!! Jestem pełen wdzięczności tym wszystkim, którzy zechcieli (choć wcale nie musieli!) poświęcić kilka chwil, aby pomóc mi w tym przedsięwzięciu. I mogę śmiało powiedzieć, że ten sukces to zasługa moich serdecznych znajomych i przyjaciół. Ukłony kieruję też do tych wszystkich, których nie znam, a których klimaty zarówno „Something”, jak i „GMOrdercy” poruszyły i sprawiły, że zdecydowali się przekazać dla mnie i dla HELLESS swój głos.

Zdjęcie do utworu "Something"
Foto i opracowanie: Less
“...That's the place I wanna stay for us, you'll be with me 'till the end, now I know I'm here because of you, my friend”. Do kogo kierujesz słowa tej urokliwej ballady, która dzięki Twoim sympatykom stała się naszym numerem jeden?

Text ten to uniwersalna forma komunikacji międzyludzkiej i zarazem egzemplifikacja potrzeb człowieka. Wiesz, dzielę się czymś, co powinno być zrozumiałe dla ludzi i do nich trafiać. Piszę i komponuję od siebie na podstawie tego, co wiem i czym chcę się podzielić.

Człowiek ma chyba stadność wpisaną na stałe w swoje geny. Ludzie lubią bywać razem, spotykać się, wspólnie przeżywać sytuacje, śmiać się i doświadczać. Zauważ, jak polepsza się humor czy rozjaśnia umysł, gdy ktoś sympatyczny, a niezapowiedziany Cię odwiedzi; jakie radosne podekscytowanie panuje, gdy umawiasz się na spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Dlaczego? Bo wiesz, że czeka Cię super czas; że będziesz mógł podzielić się z nimi tym, co masz do powiedzenia, a oni ucieszą się z tego. I to dzieje się niezależnie od tego kim jesteś, bo to jest zwyczajnie ludzkie. Druga rzecz to potrzeba posiadania miejsca, które może zapewnić Ci dobrą atmosferę, do którego możesz przynajmniej raz na jakiś czas wracać i wiedzieć, że to Twój azyl. Każdy przecież potrzebuje odpocząć, skupić się, zaplanować coś dalej czy poczytać dobrą książkę. O tym są słowa utworu.

Foto i opracowanie: Less
A Ty dużo czytasz?

Tak, bo uwielbiam czytać i korzystam z tego, kiedy mogę. Czy to książka drukowana, czy elektroniczna – czytam. Kiedy np. podróżuję, to wtedy czytam praktycznie przez całą drogę. To bardzo mnie cieszy, bo na co dzień z tym czasem bywa różnie. Nie czytam tylko w samolocie, bo ledwo człowiek wsiądzie, a już wysiada. Ale tutaj przede wszystkim sycę się przestrzenią z widokami!!! Gdyby nie okno, to chętnie rozwinąłbym skrzydła i odleciał. A gdyby nie ta rozmowa, to właśnie teraz zanurzyłbym się w wizualizacjach mojego przemierzania przestrzeni!

Wracając zaś do tematu… Oczywiście nie czytam wszystkiego, co podleci lub co jest „na topie”. Bo tak czytają zapewne ci, co mają nadmiar czasu i być może nie bardzo wiedzą, co z nim zrobić. A może czytają dla samej przyjemności czytania lub mają taki nawyk – kto wie? Ja najpierw odczuwam wybierany tytuł i wtedy wiem, czy jest on dla mnie dobry, i czy właśnie teraz. Bo czas cennym jest i dobrze jest go dobrze spożytkować. Byłoby niesamowicie móc dokończyć kurs szybkiego czytania, aby czytać więcej; lecz czy w takim przypadku szybkość nie zabije ducha samego czytania? Jak mówi znane powiedzenie: jeśli ma być szybko, to nie będzie do końca dobrze, a jeśli ma być dobrze, to na pewno nie będzie szybko. Coś w tym jest.

Wróćmy do „Something”… Nie sądzisz, że to gatunkowo bardzo amerykańska kompozycja osadzona w stylistyce spod szyldu Tamla Motown?

Foto i opracowanie: Less
Szczerze powiem Ci, że pierwszy raz stykam się z tą nazwą. To pewnie wytwórnia? Co zaś do amerykańskiego ducha utworu to widzę, że idzie to jakoś „ze środka”. Bo tak mam z wieloma rzeczami, jak np. preferencje językowe, że zdecydowanie wolę „american english” zamiast „british”, itd. Mój nauczyciel angielskiego, pan Robert Janczar, powiedział mi nawet kiedyś, że mam akcent rodem z Ohio.

Pisząc ten utwór nie myślałem o tym, w jakim docelowo stylu będzie; choć amerykański charakter takich kompozycji bardzo mi odpowiada. Z pewnością finalny sznyt to niemała zasługa Tomka Lewandowskiego, który jest zawodowym aranżerem, i który w aranżacji utworu bardzo mnie wsparł (ten niezwykle utalentowany człowiek współpracował z wieloma gwiazdami polskiej sceny muzycznej). Z jakiegoś powodu skierował numer na taki właśnie tor. Cieszę się przy tym, że zachował całą, pierwotnie stworzoną przeze mnie strukturę harmoniczną. Już w trakcie sesji nagraniowej u Marka Kruszyńskiego w Policach, i Tomek, i Marek mówili, że to amerykański hicior. Nawet podczas głosowania Tomek napisał mi, że jest zaskoczony, jak bardzo ten numer nadal się broni.

Po koncercie z Turbo / Kazamaty, Zamość / Foto: Tomasz Jasek
Moja wersja aranżu miała charakter bardziej rockowy. Jednak to, co zaproponował Tomek wydało mi się inne, intrygujące i ciekawe od tego, co chciałem przekazać w mojej wizji. Dlatego chętnie zaakceptowałem to rozwiązanie, bo ma po prostu niepowtarzalny klimat. Mimo wszystko nadal chodzi mi po głowie wersja prog-rockowa z nieco bardziej rozbudowanym instrumentarium. Jestem po prostu ciekaw jak „zagada” w tej wersji.


Czy "Something" jest Twoim pojedynczym kaprysem, czy też na twoim komputerowym dysku drzemią jeszcze inne podobne bomby z opóźnionym zapłonem (śmiech)?

„Something” pochodzi z 1993 roku i miał kiedyś polski text, a wersja znana z PoliszCzart jest pierwszą, w pełni studyjną wersją utworu. Co do całej reszty, to oczywiście są i drzemie ich prawie sto sztuk przeróżnej maści.

Ale sama drzemka to nie wszystko! Swego czasu (1995) przydarzył mi się utwór „Cicha noc”, nagrany z grupą przyjaciół z czasów studiów (Robert Sarecki - kbds, Piotr Chabros – b, Wiesiek Jarocki - g). Obiecałem sobie kiedyś, że skomponuję power-playa do radia. I tak też zrobiłem. Napisałem muzykę, słowa, przygotowałem szkic aranżacyjny. Zarejestrowałem partię perkusji, część pian i sekwencji keyboardowych. Potem zaciągnąłem ludzi do studia Mearlin u Piotrka Chłodnego w Zamościu i tam nagraliśmy wokale i resztę instrumentów. Byłem już po wstępnej rozmowie z Bogdanem Piaseckim, ówczesnym szefem redakcji muzycznej Radia Lublin i z Haliną Wachowicz z radiowej Trójki. Najpierw w Lublinie, po uważnym przesłuchaniu utworu, red. Piasecki powiedział (odwracając się do kalendarza): „Jak nie dostaniemy nic z wytwórni, to utwór poleci przed świętami”. Poczułem ciarki na plecach, bo moje życzenie stało się właśnie faktem! No i mój power-play leciał sobie w tej stacji 4 razy dziennie przez tydzień. Pamiętam też, że trafił na listę przebojów, ale nie wiem, co działo się tam z nim dalej. Jakieś dwa dni później wybrałem się do Warszawy z Robertem, moim klawiszowcem, do Trójki. Po tej wizycie wiem, że utwór poleciał tam przynajmniej raz, a do tego moi znajomi słyszeli piosenkę także w radiowej Jedynce. Później pojawiała się ona to w Radiu Szczecin, to w Radiu Plus czy w kędzierzyńskim Park FM. Także w zamojskim RMF, gdzie przez ok. dwa lata udzielałem się głosowo na antenie, „Cicha noc” gościła kilkakrotnie.

Foto: Waldemar Wojciechowski / Opracowanie: Less
Inny utwór, „To say”, pojawił się niedługo potem (1996). To kolejny, acz wyraźny stylistycznie, mój ukłon w kierunku człowieka, którego twórczość wywarła na mnie ogromny wpływ: Phila Collinsa. Skomponowałem muzykę, napisałem po angielsku text i udałem się znowu do Mearlin. Tam nagrałem partie perkusji, klawiszy i basu, a gitarę zarejestrował mi Wiesiek Jarocki, i to dokładnie w stylu, jakiego oczekiwałem! Pamiętam, jak pojawiłem się ponownie w Radiu Lublin u red. Piaseckiego. Posłuchał i powiedział: „Jak mogę zrobić go power-playem, kiedy jest po angielsku? Jak się panu uda stworzyć polską wersję, to zapraszam.” No i się nie udało. Ale zagościłem, pamiętam, z tym numerem w jednym z programów Telewizji Szczecin, a na szczecińskim Festiwalu Muzycznych Talentów otrzymałem, m.in. za ten utwór, wyróżnienie.

Mam też kilka innych piosenek, które zarejestrowałem w studio, i które gotowe są do emisji. Ich wersje jeszcze jednak nie do końca mnie przekonują i planuję modyfikacje. Aktualnie przygotowuję teraz kilka nowych kompozycji i ze wszystkich materiałów zamierzam przygotować płytę pt. „Skrzyżowania”.

To, jak się domyślam, Twoje solowe działania. Ale były po drodze chyba jakieś zespoły?

Oj, dużo by o tym mówić, ale tak. Że wymienię tylko nazwy: Kamuflaż, Venator, Under Death, CST, Capri, Lesster, Alien, Heavy Water, Fanthrash. To prawie przekrój muzyki: od pop-rocka, przez progresywny hard rock, do thrashu i death metalu. Z niektórymi formacjami, jak Intolerance, No Way Out czy Allside, odbyło się wiele prób i poznałem sympatycznych ludzi, ale z pewnych przyczyn wspólny strumień nie popłynął, jak trzeba. Uprzedzając Twoje pytanie: utrzymuję dobre kontakty z tymi ludźmi: i z tymi, z którymi śpiewałem czy grałem na bębnach, i z tymi, z którymi się nie udało uruchomić działań.

Na bębnach? To Ty nie tylko śpiewasz?

A no nie tylko. Poza śpiewaniem właśnie perkusja jest moim żywiołem. Grywam też na klawiszach, gitarze, kongach, trochę na basie i jeszcze kilku innych instrumentach; swego czasu dość sprawnie radziłem sobie np. na akordeonie! Taka sytuacja, widzisz! Ta moja multiinstrumentalność pomaga mi w pełniejszym komponowaniu, bo np. tworząc sobie szkice w midi już aranżuję strukturę utworu. Przestrzeń dźwięków mogę wówczas zaplanować bardziej komplementarnie. Dzięki temu jest ona bardziej „moja”.

Koncert Fanthrash z zespołem Mech / Graffiti, 
Lublin  Foto: Robert Grablewski
Nie obawiasz się, że po sukcesie tej pięknej, acz kompletnie nierockowej ballady na naszej liście przebojów, spowodujesz w środowisku heavy-metalowym niemałe "trzęsienie ziemi" (śmiech)?

A niech się trzęsie! (śmiech) Albo, parafrazując jedną z epokowych sentencji: „A jednak się trzęsie!” (śmiech) Heraklit mądrze powiedział jakieś parę dni temu, że „jedyną niezmienną rzeczą w życiu jest zmiana”. Czyli jeśli Twoje wnętrze jest bogate, to warto sięgać po różne środki wyrazu. Takim działaniem, tzn. publikowaniem czegoś, co się komuś w głowie może nie mieścić, nie chodzi mi o wsad kija w mrowie! Już wystarczająco długo żyłem z myślą, aby nie publikować za bardzo moich innych rzeczy; bo wiesz: metal, moc, mrok i ta cała specyfika takiego właśnie wizerunku. Jasne, że to jest super, niepokorne i kusi swoją nietuzinkowością. Moi znajomi jednak w większości zawsze wiedzieli, że się nie ograniczam do jednego stylu. I niezmiennie pojawiały się głosy, że to czy tamto, co skomponowałem, jest niesamowite, fajne, że komuś się tego świetnie słuchało, że to powinno lecieć w radiu, a nie to, co przeważnie leci. Ludzie słuchali, robili sobie z tego dzwonki na telefon, puszczali swoim znajomym, pisali, że słuchają, jak mają chandrę, czy chcą pobyć w samotności, etc. To niesamowite ukłony w moją stronę, a zarazem informacja, aby złamać te cholerne konwenanse i przestać przejmować się, że ktoś może odebrać to jako słabość, czy niestosowność. Bo niby jak „heavymetalowy wokalista” może zrobić coś takiego?! Jak widać może! I cieszę się, że nie każdy może czymś takim się pochwalić. Ja tak!

Fanthrash i Voivod / Progresja, Warszawa / Foto: Robert Grablewski

Wielokrotnie rozmawiałem z ludźmi po koncertach i częstym wątkiem było postrzeganie ludzi przez pryzmat tego, co robią i jak ich widzą inni. Bo w automatyźmie działań i zachowań nie dostrzegamy pewnych rzeczy. No bo popatrz: jesteś na koncercie, dajmy na to, Christ Agony. Cezar, gitarzysta i wokalista, to żywiołowa i totalnie energetyczna postać. Growl, wrzask, otwarte szeroko oczy, machanie piórami, złe grymasy, a przy tym to, co wyczynia na wiośle! Kończy się koncert, panowie schodzą ze sceny i wiadomo, że pojawią się możliwości porozmawiania, wymiany wrażeń. No i teraz tak: ci, co uważają, że tylko black metal, że reszta to szlam, bo oni są wyznawcami, są prawdziwi; i oni podchodzą do Cezara, aby pogadać. Powiedz mi: jak wygląda ich rozmowa? Czy będzie to rozmowa growlem i grymasami, ze skakaniem wokół siebie, aby pióra latały, ew. aby zderzyli się głowami? A może napiją się czegoś dobrego, pogadają i najprawdopodobniej pośmieją się z czegoś wspólnie? Która wersja jest oczywista?

Ha, ha, ha! No tak! To ciekawe spostrzeżenie.

Projekt logo formacji Bartex Gwiazdor & Zdechłe Koty
Czy to oznacza, że Cezar nagle przestał być autentyczny, że przestał być sobą? Nie, Cezar jest zajebistym gościem i muzykiem, i bardzo lubię z nim rozmawiać. Ale to właśnie scena jest miejscem, gdzie on wizualizuje swoje ekspresje twórcze przy pomocy muzyki. I to właśnie scena stworzyła jego wizerunek, który go określa. To artysta, aktor, można powiedzieć: mroczny misjonarz. Jest znakomity w tym, co robi, bo taki rodzaj ekspresji jest dla niego najbardziej szczery (a wręcz mogę użyć bluźnierczego sformułowania: najprzyjemniejszy)! I taka jest jego rola. No i pomimo tego, jak bardzo wypełnia atmosferę gigu sobą i swoją muzyką, to nie jest kolesiem, który wchodzi do restauracji i rycząc do kelnera zamawia krewetki w sosie aroniowym, a potem machając piórami kupuje w kiosku chusteczki higieniczne. Nosz, Madre di Fukkere! No chyba, że radykaliści blackmetalowi właśnie tak robią? Jeśli tak, to zwracam honor!

Tylko pamiętajmy, że Cezar to też część punkowej formacji Bartex Gwiazdor & Zdechłe Koty (której logo miałem przyjemność zaprojektować). No i co: czy komuś włos z głowy spadł z tego powodu? Jak dla mnie to on mógłby grać z Marylą Rodowicz i tak samo ceniłbym go, jak obecnie.

Myślę, że można pokusić się o stwierdzenie, że jesteś wyjątkiem od reguły, czy rodzynkiem w cieście, albo też jasną gwiazdą na ciemnym nieboskłonie! (śmiech)

Dzięki, to miłe! Co robisz po pracy? (salwy śmiechu)

Podczas festiwalu Gramy / MOK Police / Foto: Archiwum MOK Police
Słuchaj, pewnego razu Przemek Thiele, dziennikarz Radia Szczecin i wokalista Kolaborantów, zapytał mnie: „To Ty teraz na pop przeszedłeś?”, gdy usłyszał jedną z moich niemetalowych kompozycji. Odparłem, że na nic nie przeszedłem, bo ja tworzę tak różnorodne rzeczy od wieków. Przemek powiedział wtedy, pamiętam: „To ciśnij, ile możesz”. Metal to tylko jedna z moich twarzy, a raczej jedna z moich wrażliwości artystycznych. Fuckt: rockowe i metalowe brzmienia uwielbiam, bo to mega-energetyczne wibracje i gdy wchodzę na scenę, to wypełniam ją sobą. Słyszałem nie raz po koncertach z Fanthrash czy HELLESS, że jestem zwierzęciem scenicznym, co tylko potwierdza, że moja ekspresja jest szczera, pełna i w pełni akceptowana przez fanów. Bo ja to rozumiem, uwielbiam i tym się dzielę. Ale przecież nie zawsze potrzebne są takie energetyzatory, nie w każdej chwili potrzebujemy się nakręcać. Czasem warto wyciszyć się, czy to przy muzyce klasycznej, czy elektronicznej; jest przecież tyle gatunków dobrej muzyki. Odkryłem całkiem niedawno dark ambient, do którego jakoś wcześniej nie sięgałem. Do dziś w zachwycie słucham totalnie obłędnej suity „Persephone” zespołu Year Of No Light, czy utworu „Penitential” formacji Claustrum. Tak przy okazji powiem Ci, że „Penitential” wywołuje we mnie specyficzne wizje, które zdają się pochodzić z krańców Wszechświata. To tak, jakby rubieże mrocznej próżni zaczęły przemawiać i chaos wielości istnień został okiełznany w postać harmonii. Wszystko przeniknięte na wskroś czernią w postaci faktury brzmienia, które pochodzi z samego Źródła Wszystkiego. Słyszę to epickie brzmienie i znowu mam ciarki na skórze, a gardło, oho! już blokuje słowa… Chorera!

Zabrzmiałeś teraz jakoś tak poetycko!

Pamiętasz scenę z filmu „Kontakt” z Jodie Foster, jak była gdzieś w głębi Wszechświata? I ten genialny text: „Powinni przysłać tu poetę”. Właśnie tak, bo jak można nie doceniać niezwykłego uroku tego, co nas otacza?! Ja, choć mówię, że nie jestem poetą, jednak zauważam co jakiś czas pojawianie się tego typu komunikatów, co – przyznam – jest dla mnie przyjemnie zaskakujące. Wiesz, już samo to, że potrafisz wyrazić coś w taki sposób, jak nikt wokoło, jest niesamowite. Skoro jestem artystą i wyrażam się w różny sposób, to znaczy, że ta wrażliwość istnieje; i to w szerokim spektrum. A do poezji przypomnij proszę, żebyśmy wrócili.

OK.

 Fragment sesji foto do "Lekcji Paranormalności"
 Foto: Piotr Wojciechowski / Opracowanie: Less
Wiesz, czuję, że to mój czas, dlatego uruchamiam moje talenty w tylu formach muzycznych, w ilu mogę. Chcę podzielić się z ludźmi możliwie bogatym wachlarzem emocji. Ale podstawą jest szczerość względem tego, co czuję i co robię. Gdybym chciał stać się farbowanym lisem, to zapewne od razu wyszłoby to na jaw. A skoro w kontekście tego, co robię (czy to metal, czy nie), ludzie odbierają to jako dobre, szczere, naturalne, niesamowite, to oznacza, że wrażliwość moja sięga o wiele dalej. Aż chciałoby się rzec: „tam, gdzie niektórych wzrok nie sięga”. Czyli, że w tym, co robię, i co przekazuję ludziom, jest prawda. Podaję czasem przykład aktora, który grywa różne role. Jeśli jest kiepski – role nie będą przekonujące. Jeśli potrafi zaś idealnie wcielić się w postać – widz leży na łopatkach z wrażenia, co nie? Podobnie rzecz się ma w tym przypadku. Świat daje ogrom możliwości w postaci wielu form. Umysły kreatywne potrafią wykorzystać ten fakt, a ja posiadam taki umysł i uważam, że skoro czuję, że mogę i potrafię więcej, to tak chcę właśnie robić! Nie dość, że samemu mnie sprawia to zajebistą frajdę i uskrzydla, to jeszcze moim odbiorcom dostarcza przyjemnych chwil. A może się zdarzyć, że ktoś, obserwując moje działania, sam też otworzy się na tworzenie?

Być może głosy pojawiające się w takich sytuacjach, gdy ktoś zrobił coś, „czego nie powinien”, są chyba swoistą oznaką troski o „czystość” wyznawanych zasad, czy formy odbieranej sztuki. Tylko pamiętajmy, że inności nadają specyficznego charakteru nawet w radykalnie wąskim obszarze postrzegania; i to nie tylko sztuki. A może ta troska to wyraz zamknięcia się na coś innego ze względu na nieumiejętność szerszego odczuwania czy rozumienia? Może ktoś się w taki sposób maskuje? A może taki umysł wyznaje coś w stylu „nie będę robił/słuchał czego innego, bo co powiedzą inni”? W sumie przyczyn może być wiele.

Foto i opracowanie: Less
Lester William Polsfuss to chyba jedna z twoich szczególnie cenionych osobowości?

Mówiąc szczerze to nic nie wiem o tym panu, ale cenię go za ponadczasowość instrumentu, który wymyślił. Kształt Les Paula broni się cały czas, bez żadnej, zbędnej zresztą, argumentacji. Widzisz tę gitarę i wiesz, że to esencja rocka, a zarazem niezwykle zmysłowa, wręcz kobieco wdzięczna linia o świetnych, bardzo poręcznych proporcjach. Ten dualizm jest tu chyba szczególnie interesujący, bo z tak wdzięcznego wizualnie instrumentu można wykrzesać tak ciężkie niekiedy brzmienia. Ale też bardzo subtelne, oniryczne.

Grałeś na niej?

To bardzo trafne: na niej! :-) Jasne, że grałem, a może raczej powinienem powiedzieć, że „trzymałem ją w rękach” (śmiech), bo grać to mogą Zakk, Slash, Ace czy Page. Wrażenia jednak są megasympatyczne i wiosło brzmi niesamowicie. Co jest oczywiście subiektywną kwestią, bo zapewne zdeklarowani fenderowcy stwierdzą, że tylko strato jest cool, itd., itd.

Jest rok 1986. Nad Polską jeszcze dobrze nie opadł atomowy pył Czarnobyla, a Less właśnie dołączył do obiecującej lubelskiej formacji Fanthrash. Jak wspominasz pierwszy okres współpracy z tym zespołem? To dlatego przyszło aż tyle głosów z Lublina?

Myślę, że to właśnie mogło być przyczyną. Poznałem tam mnóstwo ciekawych osób i zawsze przyjemnie jest się z nimi spotkać. Tym bardziej ucieszyło mnie to, że ci ludzie okazali mi swoje wsparcie w głosowaniu. Pozdrawiam więc życzliwe dusze z Lublina!!!

Jeden z pierwszych koncertów Fanthrash / Foto: Archiwum Fanthrash














A pierwszy czas w Fanthrash był nieco nieopierzony, na pół świadomy, ale żywiołowy i energetyczny. Mimo niedługiego okresu działania - pozostała w ludziach pamięć o Fanthrash, bo po reaktywacji pojawiło się wiele głosów zadowolenia. W tamtych czasach przemieszczałem się trochę po kraju, więc stąd moja zaledwie częściowa obecność w składzie z pierwszego okresu. Ale nie przeszkodziło to w działaniach zespołu, bo wokale po mnie przejął Greg, ojciec projektu, główny kompozytor i autor textów. Byłem, pamiętam, na jednym z ich koncertów w lubelskim LDKu; tylko nie kojarzę za bardzo roku. Ale ten gig był naprawdę solidny i szalony! Czułem się jak na sztuce rasowej kapeli!!! Szaleństwo publiki pod sceną zmieniło prawie trzy pierwsze rzędy foteli w brak prawie trzech pierwszych rzędów foteli (śmiech). Później, gdy Fanthrash się odrodził, rozmawiałem często z Gregiem o tamtych wydarzeniach. Wspominał ten koncert, jako niesamowitą porcję energii, która krążyła pomiędzy zespołem, a ludźmi pod sceną. „Pamiętam to do dziś i czuję. To niesamowite, co wtedy działo się między publicznością, a zespołem!” – mówił.

W lubelskim Graffiti z przyjaciółmi / Foto: Robert Grablewski
Przyznam, że byłem przyjemnie zaskoczony, gdy po kilku latach ciszy Greg zadzwonił i zapytał, czy chciałbym dołączyć do odradzającego się Fanthrash. Jasne! Dzięki tej decyzji miałem przyjemność nagrać z nimi 3 krążki („Trauma Despotic”, „Duality of Things” i „Apocalypse Cyanide”), zaprojektować okładki do tych płyt (wszystkie pod czujnym i analitycznym okiem Grega), grać koncerty w genialnym towarzystwie (Voivod, Incantation, Turbo, KAT z Romanem Kostrzewskim, Mech, Christ Agony, Trauma, Kreon, Parricide i wiele innych) czy pojawić się w ponad stu miejscach na świecie w recenzjach płyt lub polskich czy zagranicznych stacjach radiowych. Utwory z moimi wokalami zagościły też na płytach w brytyjskim „Metal Hammerze” (składanka wytwórni Rising Records, która wydała dużą płytę Fanthrash „Duality of Things), w „Legacy” (obok Kreatora, Unleashed i Marduk) czy na chorwackiej składance „Symphonies of Sickness”. Fanthrash to kawał niesamowitej muzyki, którą miałem przyjemność współtworzyć.

Koncert Fanthrash z Turbo / Kazamaty, Zamość / Foto: Robert Grablewski






















































Co takiego jest w Lublinie, że wyszło z niego tylu znakomitych muzyków?

Pewnie kogo nie zapytasz, to każdy powie Ci coś innego. Ja osobiście bladego pojęcia nie mam. Ale może to ta nieco większa otwartość ludzka? Może tamten rejon Polski tak ma, że daje się zauważyć to „coś” w rozmowach, w aurze spotkań, że odczuwa się tę życzliwszą inność? Jednak skąd ona?A może to też sprawka Czarnobyla? (śmiech)

Po reaktywacji Fanthrasha w roku 2007 zetknąłeś się z grającym tam wówczas na gitarze Wojtkiem Piłatem, którego nie tak dawno gościłem w studio Polisz Czart. Jak wspominasz Wojtka i co w nim cenisz najbardziej?

Projekt głównej strony serwisu www Fanthrash

Wojtek to przesympatyczny facet z klasą. Gra na gitarze tak, że uważam go za jednego z najlepszych gitarzystów w Polsce. Wiem, że w tm momencie nie zgodziłby się ze mną (śmiech), no ale nic nie poradzę na jego skromność (śmiech). W jednym z utworów Fanthrash zagrał fragment solówki alikwotami i zrobił to w takim miejscu i w taki sposób, że ciarki mam przy każdym przesłuchaniu tego fragmentu! Lubię z nim rozmawiać, bo to mądry człowiek; jest też adwokatem. Tu specjalnie użyłem „też”, bo jak dla mnie on przede wszystkim powinien funkcjonować, jako muzyk, a ew. hobbystycznie, jako adwokat. Gdy miałem okazję jeździć z nim na koncerty Fanthrash, to wtedy ucinałem sobie długie rozmowy na tematy, które czułem, że nie zawsze mu pasowały. Ale rozmowa za każdym razem przebiegała w ciekawy i kulturalny sposób, nawet jak się ze sobą czasem nie zgadzaliśmy w jakiejś kwestii.

Demon z jubileuszu XX-lecia Tipsy Train / Graffiti, Lublin / Foto: Robert Grablewski / Opracowanie: Less


























A Banditto, Pilot, Cez... Gdzie ich znalazłeś? Jak i dlaczego powstał HELLESS?

Któregoś razu, po jednym z koncertów Fanthrash, podszedł do mnie Gelo, gitarzysta Tipsy Train i ku mojemu radosnemu zaskoczeniu zaprosił mnie do wystąpienia na 20-leciu swojego zespołu. To było świetne wydarzenie, bo znalazłem się tam w doborowym gronie. Wystąpili wtedy Grzesiek Kupczyk, Maciek Januszko, Piotrek i Wojtek Cugowscy, Marysia Dobrzańska z Bajmu, Cezar z Christ Agony, Ania Choina-Sobczak z lubelskiego Trap; no i przede wszystkim szanowni jubilaci, czyli rockandrollowcy z Tipsy Train. Mogąc wybrać utwór z repertuaru Tipsów zdecydowałem się na „Demona”. Specyfika numeru sprawiła, że postanowiłem zabawić się nieco bardziej formą nie tylko muzyczną, ale też wizualną. Przygotowałem się więc charakteryzacyjnie: przywdziałem długi, czarny płaszcz, pomalowałem obszar wokół oczu na czarno i założyłem białe soczewki. Moja znajoma uszyła mi głęboki, spływający kaptur (który zerwałem zaraz na początku wystąpienia) i koronkowe, gotyckie mankiety, a wokół ust zaaplikowałem sobie solidną porcję sztucznej krwi. No bo jak demon, to demon! Po koncercie podszedł do mnie Tomek Maranowski i powiedział, że fotki z imprezy warto byłoby wysłać do Roba Zombie, żeby zobaczył, jak się ludzie w Polsce bawią.

Na scenie z Tipsy Train / Graffiti, Lublin / Foto: Robert Grablewski


























Wysłałeś?

Nie, ale pomyślałem za to, że mógłbym uruchomić tego typu projekt; coś w tę stronę niszowego. Przypomniałem sobie wcześniejszą rozmowę z basistą polickiego Dittohed, Pilotem, od którego otrzymałem materiał demo. Przyznam, że stylistyka utworów, bardzo mięsistych i nietuzinkowo skomponowanych, zaintrygowała mnie, dlatego postanowiłem spotkać się z nim i złożyć mu niedwuznaczną propozycję. Na spotkaniu opowiedziałem Pilotowi o koncepcji projektu, kierunku działań muzycznych i stylistyce wizualnej. Ten prawie od razu zaproponował dołączenie trzech osobników z niefunkcjonującej wówczas formacji, czyli Dittohed właśnie. Tak Banditto i Cez zaocznie zostali wciągnięci na listę płac w HELLESS. Dwa dni później otrzymałem od Banditto próbne nagranie, które totalnie mnie rozwaliło! Po pierwszych riffach nie wiedziałem, z której ściany najpierw mam się zbierać. Tym utworem był „GMOrderca”, a stan „ścienny” trwa do dziś. Od pierwszych sekund porwała mnie bezkompromisowa energetyka i hiper‑nawentylowana pulsacja. Nie spodziewałem się tak niesamowitego odzewu na moje życzenie! Potem nastąpił czas kilkumiesięcznej ciszy, aż w końcu zaczęliśmy tworzyć. Utwory wyrastały, jak grzyby po ulewie i to tak, że nagrywając naszą EPkę „Wysysacze” musieliśmy dokonywać selekcji utworów i decydować ile ich będzie. Texty pisały mi się praktycznie tak, jakby czekały tylko na wzięcie długopisu do ręki. Na próbach solidnie łoimy, bez zbędnych przerw, czasem do totalnego zmęczenia; a tworzymy w gościnnym studio Miejskiego Ośrodka Kultury w Policach.

Foto: Less
Jestem duchem niespokojnym i kreatywnym. Potrzebuję działać, lubię rozmach i progres w działaniach. Trochę mi tego w Fanthrash brakowało, bo choć zagraliśmy kilka świetnych koncertów i atmosfera pracy była sprzyjająca, a założenia dobre i przemyślane, to jednak czułem, że to nieporównanie mało do tego, co być powinno i postanowiłem podziękować zespołowi za współpracę (co wcale łatwo mi nie przyszło!) Przyznam, że kwestie odległości były jedną z przyczyn. Przypominam sobie, jak przed koncertem z Incantation zamieniłem kilka słów z Alexem, gitarzystą, który pytał m.in. skąd jesteśmy. Gdy powiedziałem mu, że zespół jest z Lublina (koncert był w lubelskim klubie Graffiti), ale ja przyjechałem wczoraj z oddalonego o ok. 800 km Szczecina, aby tu z nimi zaśpiewać, to zrobił duuuże oczy ze zdziwienia.

Przed odejściem z Fanthrash nagrałem jeszcze wokale na trzeci krążek „Apocalypse Cyanide” i tak zakończył się dla mnie czas w zespole. Relacje między nami są nadal tak dobre, jak dawniej i nadal kibicuję chłopakom w ich dalszych działaniach. Po roku, wyobraź sobie, otrzymałem zapytanie o mój udział w koncercie, w jednorazowym zastępstwie obecnego ich wokalisty. Niestety, nie zagraliśmy ani jednej próby przed gigiem… ale na sztuce poszło mocarnie; jak dawniej.

 Projekt okładki, logo i tytuł płyty HELLES
„Wysysacze” to bardzo zaangażowany krążek. Jego przesłanie właściwie można określić jednym zdaniem: "Nie wpieprzajcie się w moje życie i nie próbujcie mną manipulować". Trafiłem w sedno?

W pewnym sensie tak. Ale podstawą jest wyrazista, bezkompromisowa informacja o tym, co ludzie zdają się bagatelizować lub zbyt łatwo zaliczają to do tzw. teorii spiskowych. W textach naświetlam po prostu czytelnie i bezpardonowo pewne sprawy. Pomaga mi w tym muzyka naszej hordy; to ona jest wzmacniaczem i świetnym nośnikiem tego, co mam do powiedzenia. Liczę, że trafi to do odbiorcy i uruchomi myślenie.

I trafia?

Jasne! Regularnie słyszymy, że ludzie zwracają uwagę na treści i cieszy ich to, że są po polsku, bo wiedzą, o czym do nich rozmawiamy. Zdecydowana większość dobrze czuje ten kompozyt: zrozumiałe w pełni, mocne, niepokorne słowa w stylu „fist-2-face” o konkretnych i rzeczywistych tematach. Wiesz: idziesz na koncert i celebrujesz go, jako spektakl, zwartą całość. Jeśli bezpośrednio rozumiesz, o czym artysta do Ciebie mówi, to przekaz ma większą i głębszą moc. Jeśli treść jest przy okazji ciekawie przekazana, a Ty czujesz temat utworu, to wtedy numer jest zdecydowanie „Twój”; już go „kupiłeś”. A gdy w podkładzie masz do tego jeszcze konkretne i pulsujące rżnięcie riffami, to całość już zupełnie robi swoje.

Jeden z plakatów promocyjnych HELLESS
 Foto: Piotr Wojciechowski / Opracowanie: Less
No właśnie, cały ten prosty i odważny przekaz w waszych utworach nie miałby takiej siły, jaką posiada, bez tych mocnych, chyba metalowych już aranżacji, które w dodatku są niezwykle przebojowe. Kto to wszystko wymyśla i czy to jeszcze jest heavy metal, czy też już fuzja z innymi gatunkami?

My określamy to po prostu mixem rocka i metalu. Przyznam, że poszukuję jakiejś ciekawej, nośnej nazwy dla tego, co gramy, choć to przecież i tak odbierane i nazywane jest bardzo różnie. Tworząc ten projekt miałem na uwadze takich twórców, jak Marylin Manson czy Rob Zombie. Ich stylistyka wizualna jest niepokorna i widowiskowa, a muzyka mocna, prosta i taki kompozyt jest intrygujący. I wszyscy byliśmy zgodni, co do tego. Jednak absolutnie nie chodzi o kopiowanie. Raczej o stworzenie czegoś niepowtarzalnego na jakiejś wymiernej podstawie, ale przede wszystkim wartościowego, tak w warstwie muzycznej, jak i textowej. Bo jeśli chcesz coś zrobić, to wpływy, które w jakikolwiek sposób wywarły dotychczas na Tobie wrażenie w takiej czy w innej formie, i tak się pojawią w Twoich działaniach. Muzyka jest zawsze wypadkową inspiracji poszczególnych osób w zespole. Dla mnie szufladki są nieistotne, więc gdybyś chciał zapytać mnie o coś konkretnego w jakim coś jest stylu, to mogę tylko odpowiedzieć Ci na swój sposób, a nie tak jak wg innych „powinno być”.

Głównym kompozytorem materiału w HELLESS jest Banditto, który fascynuje się swingiem. Pilot jest fanem Lady GaGa i Rihanny. Tak przy okazji polecam jej numer „You Da One” z totalistycznymi bębnami Gergo Borlai. Ta wersja wyrywa z trzewików, a Gergo z kolei także inspiruje Ceza, który w inspiracjach wymienia też nazwy, jak Dream Theater, Toto, Carnivool czy ostatnio Moja Adrenalina. Ja sięgam od horyzontu po horyzont: rock, który może być dobrze mieszany z popem czy progresją; metal: thrash, death; ambient, bez temp, bardziej na bazie plam dźwiękowych; dark ambient; muzyka klasyczna; pop; shoegaze – to te nazwy, które na szybko mogę wymienić. Oto dla przykładu rzucę Ci zaledwie kilka moich ulubionych dźwięków: „Slaves Shall Serve” - Behemoth to wg mnie majstersztyk kompozycyjny, klimatyczny i energetyczny!!! „An Ending (Ascent)” Briana Eno - absolutnie piękny utwór, w którym Brian zaprezentował chyba umiejętność komunikowania się z innymi światami lub był na próbach chórów anielskich!; „Driving the Last Spike” Genesis – epicka opowieść o odważnych ludziach i zarazem muzyczne ciarki na plecach; „Hatework” Morbid Angel – absolutnie niesamowita muzycznie wizja totalnej i bezlitosnej apokalipsy, od której kolejne ciarki na plecach i gardło zjechane od śpiewania; "It's Miracle" Rogera Watersa - szorstki świat w poetyckim opisie opowiedziany poruszającą muzyką pełną emocji dotykających najgłębszych pokładów podświadomości; „En Attendant Cousteau” Jean Michel Jarre – subtelnie niezwyczajna suita pełna przestrzeni, tajemniczości i spokoju; „The Holy Filament” Mr Bungle – utwór z genialnej, eklektycznej płyty „California”, której słuchałem mnóstwo razy. Utwór ten wykorzystałem nawet w jednej z moich audycji „Ukryta Rzeczywistość”, które prowadziłem w Radiu Szczecin. Audycja poświęcona była opętaniom i egzorcyzmom (gościłem wtedy księdza egzorcystę Andrzeja Trojanowskiego), a ten kawałek – jak tylko zamkniesz oczy – to normalnie Transylwania, noc, góry, las, zamek, mgły i księżyc.

Projekt jednej z okładek płyt Fanthrash: "Duality of Things"

Wiesz, gdy słucha się debiutanckiego krążka grupy HELLESS, chciałoby się krzyknąć "Nareszcie!" Odnoszę wrażenie, jakby rockowcy ostatnimi czasy bali się w tekstach buntu, który leży przecież u podstaw tego gatunku, przez co przegrywają z hip-hopem. Na „Wysysaczach” nareszcie słyszę teksty mówiące o czymś istotnym i to mówiące prosto z mostu, jak choćby: "Czasami pomyśl o tym, co do dzioba pchasz". Zgodzisz się z tą opinią?

Coś mi się zdaje, że następuje gwałtowna zmiana biegunowości oddziaływania i samej roli rocka, czy muzyki rozrywkowej w ogóle. Teraz jest przede wszystkim orientacja na produktowość, niż na przekaz. Zapewne globalna wioska ma w tym spory udział, bo wybredność, albo raczej pusta przebieralność, odbiorcy jest dziś w normie. Totalna łatwość w dostępie do wszystkiego, co z muzyką związane sprawia, że jest paradoksalnie trudniej zaistnieć, jako zespół. Wielość wyboru uczy podświadomie odbiorcę, żeby nie skupiał się na czymś konkretnym, tylko właśnie konsumował. To wręcz szafowanie kulturą przekazu, który dziś już nie jest tak istotny. Trendy, wpasowywanie się w nurty i co za tym idzie: nijakość twórcza.

Malowanie mototcykla (dla prywatnego użytkownika)
Foto: BMW / Projekt: Less
Tak: hip-hop, choć daleki mojemu postrzeganiu, jest prawdziwy, bezpośredni, ludzki. To jest jego zaletą. Ludzie nasłuchali się już chyba wystarczająco o „dupie Maryni”. Można by nawet sparafrazować Smokie: „who the fukk is Marynia?!”, bo tylu o niej śpiewa, a nikt jej nie widział! Zapewne zauważasz, że ludzie potrzebują słuchać o sobie, o tym, co dla nich istotne, co ich cieszy, wkurza, bo to im poprawia samopoczucie. To swoiste katharsis, które zaistnieje wtedy, gdy odbiorca odczuje spełnienie; gdy poczuje, że nie tylko on coś takiego, o czym mówi text piosenki, przeżywa. Wówczas sztuka jest dla niego narzędziem dla jego rozwoju i doświadczania przyjemności z obecności na tym świecie. Jest mu bliska, a wręcz osobista! A jaka przyjemność i jaki rozwój, kiedy uczą tylko pchać do dzioba i nie zastanawiać się nad sobą?

Kadr z sesji foto do EPki "Trauma Despotic" Fanthrash
Foto: Winio / Opracowanie: Less
Czy genetycznie modyfikowana żywność jest według Ciebie czymś w rodzaju wspomagacza dla indoktrynacji naszego życia, jaką próbują sobie prawnie zagwarantować coraz bardziej bezczelni politycy? Czy pranie mózgów to już dla nich za mało i czas się wziąć za pozostałe tkanki? Są nawet tacy, którzy porównują karmienie nas tymi "specjałami" do podawania paszy zwierzętom przeznaczonym do uboju...

Politycy są tylko narzędziami. GMO jest spoza nich. Ale to od nich zależy czy to coś pojawi się w danym kraju. Związany jest z tym jednak element, który trudno pomijać, szczególnie gdy się jest politykiem. To pieniądze. One potrafią przekonywać o tym, że dany produkt należy wprowadzić do danego kraju czy że należy zmienić ustawę lub coś innego. Jeśli taka „argumentacja” jest wyjątkowo kusząca, to i efekt jest raczej wiadomy. Wystarczy przy tym ładnie zamaskowana emocjonalnymi hasłami polityka korporacji wprowadzającej takie produkty i już. Pozamiatane. Mam to szczęście, że polityka mnie nie interesuje i jestem bardzo daleki od tego, jednak choć próbuję rozumieć przyczyny takich zachowań, to mimo wszystko są one dla mnie, mówiąc eufemistycznie, nie w porządku.

A dlaczego żywność? Już dawno temu Henry Kissinger, sekretarz stanu w USA, powiedział, że „kontrola ropy, to kontrolowanie państw, a kontrola żywności, to kontrola ludzi”. Nie muszę chyba dodawać, jak ogromny to wabik dla zaślepionych władzą.

Demaskujecie w waszych utworach podawany za pomocą kolorowych pisemek pełnych złotoustych celebrytów konsumpcyjny styl życia, co w kraju, w którym większość społeczeństwa żyje na pograniczu ubóstwa, jest chyba co najmniej nieprzyzwoite lub mówiąc bardziej dosadnie: obrzydliwe. Nie uważasz, że ta sterowana PR-owska obłuda jest socjotechnicznym narzędziem do "wykopania" jak największej liczby Polaków za granicę, co niweluje możliwość społecznego buntu praktycznie do zera?

Nieee! No skoro wszyscy wyjadą, to kto będzie harować na ekipę z Wiejskiej? Myślę, że to raczej wysysanie (że użyję tytułu EPki HELLESS) z ludzi tego, co jeszcze można. Skoro zmiany ustrojowe przeszły w naszym kraju relatywnie łagodnie, to znaczy, że Polak taki jest i weźmie na karb to, co mu się narzuci. Kto wie czy to nie jest taki właśnie sposób myślenia i zarazem podwalina działań przeciw społeczeństwu. I nie jest to wyłącznie moje zdanie, bo to widać gołym okiem i słychać zatrwożonym uchem.

Kadr z sesji do EPki "Wysysacze" HELLESS / Foto: Piotr Wojciechowski / Opracowanie: Less



























A celebryzacja to w mojej opinii wynik wieloletnich zmian w systemach wartości. Ale nawet gdyby, to zastanawia społeczny popyt na takie fenomeny, co nie? I jeszcze, cholera, przyzwolenie! Ludzie zachłannie żyją życiem innych i stąd chyba taka popularność celebrytów. A ci, co żyją życiem innych, nie skupiają się na swoich sprawach. Tak łatwiej nimi manipulować i to rzeczywiście świetna maska dla ukrycia poważniejszych rzeczy. To fucktycznie rodzaj opium dla mas, bo dzięki temu masy mają codzienną strawę medialną i spędzają jeszcze czas na opowiadaniu sobie o tym. Masą łatwo się steruje, bo masa nie ma własnego zdania, tylko reaguje na impuls. Chyba o to chodzi: to prawdopodobnie część planu tworzenia posłusznego społeczeństwa. Normalnie NWO w kuchni!


Skąd wiesz, o co teraz chciałem zapytać?! Jesteś też jasnowidzem? Bo ciekawi mnie, kto według Ciebie uknuł plan, o którym mówi tekst Waszego utworu "GMOrderca", który zajął na naszej liście 5 miejsce: "Ktoś uknuł plan: osłabić nasze DNA i kontrolować ludzkie życia. Nowy Porządek Świata miał się stać. Ty masz posłusznym być! Pamiętaj o tym, że masz tylko jeść! Nie pytaj: co to jest". Lub dalej: „Czy już słyszałeś, że odludnić chcą twój świat? Zbyt wiele ludzi tej Planety dźwiga garb. Modyfikacjom genetycznym dają znak. Ty jesteś jedną z ofiar ich, na którą ostrzą kły"?

Przed wystąpieniem na prezentacji filmu "Szczecin - Miasto Oriona"
 Foto: Archiwum Małgorzaty Wadżet Gardasiewicz
Z pewnością zrobili to Ci, którym zależy na kontrolowaniu ludzi przy pomocy żywności, czyli megakorporacje oraz bogate rody inwestujące w przemysł rolny. Czytałem o tym, że Rockefellerowie finansowali tzw. Zieloną Rewolucję, która niby miała wykarmić biedny świat. No i co? Mamy dziś praktycznie dwukrotnie więcej produktów żywnościowych, niż wystarczyłoby dla całej planety; o tym mówi np. „Rewolucja” HELLESS. Czyli świat nadal potrzebuje jedzenia, a wyników szlachetnych obietnic jakoś nie widać. Za to kwestie manipulacji genetycznych z tym tematem związanych są coraz głośniejsze i powoli zaczynają wychodzić na światło dzienne. Można o tym poczytać w książkach, jak np. „Nasiona kłamstwa” (Seeds of Deception) – Jeffreya Smitha, który jest jednym z autorów obnażającym niebezpieczne dla konsumenta zachowania branży spożywczej. Piszą o takich sprawach także inni, jak np. wiodący, światowy analityk i ekonomista oraz badacz New World Order William Engdahl. Mówią o tym niezależni dziennikarze, jak Alex Jones, który prowadzi niezwykle aktywną działalność publicystyczną, czy Marie-Monique Robin w filmie dokumentalnym „Świat wg Monsanto”. Polecam też dokument „Życie wymyka się spod kontroli” Bertrama Verhaaga i Gabriele Kröber, który wyświetlałem na prezentacjach. Książka „Czwarte Imperium” – Jane Burgermeister jest także skupiona wokół tematu Nowego Porządku Świata. W Polsce polecam publikacje m.in. wydawnictwa Aurora, jak „Oko Cyklopa” – Sławomira M. Kozaka. To są zaledwie wybrane przeze mnie tytuły, z którymi miałem okazję się zetknąć.

Czy to opracowania naukowe? Czy tylko „pobożne życzenia”?

Less prowadzi promocję książki Joanny Pawłowicz
"Astrologia - dotknąć gwiazd" (+ czytanie fragmentów)
Foto: Archiwum Małgorzaty Wadżet Gardasiewicz
No właśnie, to jest bardzo ciekawy temat. Wielokrotnie stykam się z informacjami, że naukowcy nie mogą do takich tematów podchodzić krytycznie, ponieważ badania naukowe są dotowane przez ... korporacje i firmy z tymi korporacjami powiązane. O tym mówiła m.in. pani Edyta Jaroszewska-Nowak podczas jednej z prezentacji w Miejskim Ośrodku Kultury w Policach, którą zorganizowałem w ramach stworzonego przeze mnie cyklu „Soboty Mistyczne”. Pani Edyta jest przedstawicielem Koalicji „Polska Wolna od GMO”. Podczas dyskusji po wyświetlonym filmie „Życie wymyka się spod kontroli” pan profesor Waldemar Dąbrowski z Akademii Rolniczej w Szczecinie wyraził opinię, że mając dostęp do bogatej biblioteki publikacji naukowych nie trafił na takie, które mówiłyby o szkodliwości GMO (co nas nie bardzo zaskoczyło). Ale powiedział też wtedy coś, co z mojego punktu widzenia jest niezwykle istotne, że w takim razie sprawa dyskusyjności GMO nie jest kwestią nauki, ale etyki.

Co do nauki jeszcze i jej gwarancji na rzetelność badań... Światowej sławy specjalista od transgeniki właśnie, Arpád Pusztai, został wynajęty do wykazania, że modyfikowana genetycznie żywność jest zdrowa i bezpieczna. Był on wielkim zwolennikiem takiej żywności, gdyż żywił nadzieję, że jest to dla świata coś dobrego, i dlatego podjął się tego zadania. Wyrzucono go jednak z pracy w Instytucie Rowetta, gdzie owe badania prowadził, i zniszczono jego życie, bo wyniki, jakie opublikował, nie zgadzały się z oczekiwaniami strony zamawiającej. Te wyniki były alarmujące!

Projekt logo polskiej wytwórni muzycznej Carnage
Ludzie podchodzą do tego bardzo różnie. Część z nich jest zaskoczona, że o takich rzeczach nie mówi się w mediach. Innym razem słyszę, że takie rzeczy to jest tylko widzenie świata autora danego materiału, w które ktoś ma uwierzyć lub nie. Na Boga! To nie są pogawędki ukrytych pod pseudonimami gawędziarzy na forach internetowych, którzy przeważnie reagują emocjonalnie nie posiadając wiedzy na ten temat. Materiały, o których mówię, to efekt pracy śledczej ludzi, którzy na rzeczy się znają. To praca wielomiesięczna lub czasami wieloletnia. Takie publikacje mają dostarczyć odbiorcy rzeczowej informacji po to, aby odbiorca wiedział o tym, o czym na co dzień nie jest informowany z różnych powodów. Bo czy wiesz np. że produkty żywnościowe, także dla dzieci, zawierają składniki, których podawanie na etykietach jest niedozwolone? Nie sposób o wszystkim tutaj pisać, bo trzeba o tym przeczytać, aby zdobyć wiedzę z pierwszej ręki. Czytałem swego czasu komentarze pod filmem „Życie wymyka się spod kontroli” i ... aż złapałem się za głowę. Pojawiały się głosy typu, że „film na początku trochę nudny, potem był trochę drastyczny, i że ktoś go nie poleca”. Ludzie!!! to gatunek materiału prezentujący wiedzę, a nie rozrywkę!

I wiesz czemu niektórzy tak dystansują się do tego tematu i nie chcą wierzyć, że takie rzeczy mogą się wydarzać? To kontekst zaufania. Człowiek funkcjonuje dzięki zaufaniu. Kupujemy rzeczy w sklepie ufając, że są smaczne i zdrowe. Ludzie wychodzą na ulicę ufając, że bezpiecznie dojdą tam, gdzie idą, czyli że nie będzie wypadku, nie spadnie na nich samolot, czy meteoryt. Kupując cokolwiek ufają, że wydawane pieniądze są prawdziwe. Spotykając się ze znajomymi ufają, że spędzą przyjemnie czas. Jadąc samochodem ufają, że nie spowodują wypadku, ani że nikt inny nie wjedzie w nich gdzieś po drodze. Idąc do pracy ufają, że dostaną godziwą zapłatę za swoją pracę we właściwym czasie; itd., itd. To część życia, jak oddychanie, czy mruganie i uważamy to za coś oczywistego; bo tak de fuckto powinno być. Nie myślisz o tym, ale według tego kryterium postępujesz. Jeśli więc dowiadujemy się nagle, że istnieją zaplanowane i realizowane na szeroką skalę działania, które w nieprzyjemny sposób wykorzystują (lub wręcz wyzyskują) ludzi, to wcale nie dziwne, że część społeczeństwa może nie dawać temu wiary.

Tak, to logiczne.

Dlatego tak bardzo potrzebne jest propagowanie tego typu wiedzy, ale w otwarty i spokojny sposób. Bo tylko tak wiedza zostanie dobrze odebrana.

Po koncercie Fanthrash z zespołem Mech: Dziki zjada brodę Lessa
Graffiti, Lublin / Foto: Robert Grablewski
Tak na marginesie: masz szczególne prawo do piętnowania tego typu zjawisk. Twoje nazwisko Hoduń w języku ukraińskim "годун" oznacza bowiem karmiciela.

A to ciekawe! Nawet o tym nie wiedziałem. Ja z kolei kilkakrotnie stykałem się z odniesieniami do źródeł hiszpańskich. A w bitwie pod Cedynią wojska Mieszka I starły się z niemieckimi wojskami dowodzonymi przez … margrabiego Hodona. No i teraz: który z tych trzech śladów jest tym właściwym?

Właśnie! Teraz zmieńmy nieco temat, ale pozostańmy na obszarze Twoich działań. W maju 2006, w Miejskim Ośrodku Kultury w Policach, zorganizowałeś Sympozjum "Ukryta Rzeczywistość", podczas którego profesor Jerzy Stelmach przedstawił pogląd, który zupełnie inaczej pokazuje budowę naszego świata niż podaje to oficjalna wiedza, jaką od lat poznajemy w szkołach. Nie obawiasz się propagowania takich teorii?

Domyślam się, że chodzi Ci o kwestię budowy tzw. „materii”?

Tak.

II Sympozjum UKRYTA RZECZYWISTOŚĆ:
Less, Marek Rymuszko (Nieznany Świat), Sebastian Minor
Foto: Piotr Wojciechowski
To nie jest żadną tajemnicą, że materia jest (albo OK: może być) tylko złudzeniem. Jeśli ktoś o tym nie wie, to jest to tylko kwestia braku wiedzy na ten temat. Ja też kiedyś o tym nie wiedziałem i nie myślałem w taki sposób. A skoro ktoś o tym nie wie, to być może jeszcze się o tym nie dowiedział albo też ta wiedza nie jest mu potrzebna i dlatego na nią nie trafił.

Wiesz, że piszę o tym w mojej książce „Lekcja Paranormalności”. To nie było wystąpienie pana profesora, lecz rozmowa prywatna, ale przyniosła mi konstruktywne dreszcze, które sprawiły, że bardziej otworzyłem oczy na relację pomiędzy elementami, o których wiedziałem, ale które zaczęły układać się w jaśniejszą całość. Chodziło pokrótce o to, że materia składa się z cząsteczek, a każda cząsteczka z iluś składników poruszających się wokół siebie. I gdyby zabrać przestrzeń pracy tym cząsteczkom, a pozostawić tylko same składniki, to z całej naszej planety zostaje „nieco mniej” objętościowo materiału. Do tego dochodzi fakt, że budowa atomu do dziś oparta jest na teorii i obliczeniach Nielsa Bohra, i że nie wiadomo, jak ten atom tak naprawdę wygląda. Przecież jego składniki wcale nie muszą być fizyczne, tylko mogą być np. impulsami energetycznymi, jak to głoszą wschodnie nauki mistrzów mówiących, że „wszystko jest energią”. Po to m.in. buduje się coraz doskonalsze mikroskopy, aby tego się dowiedzieć. Ten obecny, tunelowy, pokazał tylko, że atom jest „kulką”, czyli że potencjalnie elektrony i pozostałe orbitujące wokół jądra atomowego składniki poruszają się po płaszczyźnie sferycznej. Jednak niewiele więcej wiadomo. Teraz budowany jest mikroskop neutrinowy i on ma już na pewno pokazać, czy atom wygląda tak, jak to prezentuje nauka akademicka. Ale czy tak się stanie? Trzeba trochę poczekać.

Less wręcza list otwarty prezesowi PAN, prof. dr hab. Andrzejowi B.
Legockiemu, w auli Uniwersytetu Szczecińskiego / Foto: Jerzy Giedrys
A skoro wszystko jest energią… I skoro myśl jest energią… Dlaczego więc brakuje ludziom wiedzy na ten temat? Czyż powodem nie jest to, aby uniemożliwić jednostce samodoskonalenie się i niezależne wpływanie w najlepszy sposób na stan psychofizyczny swój czy kogoś innego? No bo przecież „pacjent wyleczony to klient stracony”. A tworzenie życzeń: czyż nie jest falą energii wyrażaną przy wyjątkowych okazjach i to niekiedy z ogromną siłą? Przecież dzięki temu można stworzyć siebie lepszym, pełnym niesamowitej energii i kreować sytuacje, jakich sobie życzymy. Możemy tworzyć rzeczywistość taką, jaką chcielibyśmy, aby była. Tyle że wtedy taki ktoś jest bardziej świadomy siebie i swojej z rzeczywistością relacji. Taki ktoś wyłamuje się spod tzw. „systemu”. A system tego nie lubi.

Less Vegas / Foto: Internet / Fotomontaż: Less
Jestem tylko obserwatorem, który zwraca uwagę na pewne kwestie i zadaje w tym kontekście pytania. Mam do tego absolutne prawo i to tym bardziej, że moja intencjonalność bierze się z dobrych pobudek. Nie kreuję siebie, jako znawcy od fizyki czy nauki w ogóle. Zależy mi po prostu w normalny sposób na poznawaniu świata i jego tajemnic. Świat nie jest wcale ani „paranormalny”, ani „nadprzyrodzony” (że odniosę się do mojej pasji), tylko jeszcze nie do końca poznany. No i megaciekawy! Chcę to ludziom uświadamiać i cieszę się, że mogłem robić to na moich Sympozjach. Cieszę się, że Gmina Police była w tym temacie dla mnie dużym wsparciem, że widziała w moim przedsięwzięciu dobre intencje warte propagowania. Pani dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury, Anna Ryl, użyczyła zaś dla potrzeb Sympozjum salę widowiskową, aby przyjezdni z całej Polski mogli w dobrych warunkach spotykać się, wysłuchać wystąpień i napełnić się wiedzą.

Z całej Polski, to znaczy?

Zarówno występujący, jak i widzowie, przyjeżdżali np. z Warszawy, Bydgoszczy, Świdnika, Wrocławia, Tomaszowa Lubelskiego, no i z bliższych terenów także, jak Szczecin, Koszalin czy Szczecinek. To naprawdę niesamowite. Marka o nazwie „Ukryta Rzeczywistość” w pewnym sensie pozostała w ludziach i nierzadko słyszę czy planuję wznowienie Sympozjów.

Robert Bernatowicz, prezes Fundacji NAUTILUS, którą przez szereg lat współtworzyłeś, powiedział, że to, czego nasz umysł wciąż nie ogarnia, to rzeczy niewyjaśnione nie dlatego, że nie da się ich wyjaśnić, lecz dlatego, że czekają na wyjaśnienie. Czy uważasz, że żyjemy w naukowym matriksie, który celowo ukrywa przed nami znaczny procent wiedzy i niczym ochłap podaje nam jedynie wiedzę szczątkową a być może wręcz zakłamaną?

Wyjazd z Fundacją NAUTILUS do Zdanów / Foto: Nancy Talbott
Bardzo chciałem zamieścić w mojej książce to stwierdzenie, gdyż świetnie wyjaśnia ono charakter istnienia tajemniczych fenomenów. Kieruję się podobnym widzeniem rzeczy i zależy mi na tym, aby odbiorca nie miał żadnych wątpliwości co do mojego stanowiska. Wiem jednak, że to niewykonalne, bo ludzie są skrajnie różni. Mam jednak nadzieję, że otworzą swoje oczy i pozwolą zaprosić się do odkrywania naszej rzeczywistości, a co za tym idzie: siebie samych.

Robert jest bardzo charyzmatyczną postacią; jest świadomy swoich działań i wiem, że także ma dobre intencje. Gdy miałem okazję spotykać go, to za każdym razem zwracałem uwagę na stonowane, kulturalne i rzeczowe wypowiedzi, bez epatowania tajemnicami i bez nacisków na rozmówcę. Przyjemna i spokojna aura rozmowy, ale konkretna. A pamiętam jeszcze, jak słuchałem jego audycji w Zetce, gdy prowadził „Nautilusa Radia Zet”. Wtedy przez godzinę mnie nie było! A potem, któregoś razu, napisałem maila z propozycjami graficznymi do strony www Fundacji i … Robert zaprosił mnie do siebie! Tak stałem się jedną z aktywnie działających osób w tej organizacji. Zaprojektowałem finalny wygląd strony, którą potem chyba przez dwa czy trzy lata administrowałem. Stworzyłem logo, które nadal mam przyjemność widzieć na stronach NAUTILUSa. Brałem udział w kilku ciekawych akcjach, jak wyjazd do Wylatowa, gdzie pojawiały się tzw. kręgi zbożowe, czy na konferencję w Warszawie, gdzie m.in. poznałem Nancy Talbott, przemiłą panią z Massachusetts, szefującą organizacji bardzo poważnie badającej kręgi zbożowe: BLT Research. Wraz z Nancy przygotowałem raport na temat pewnego wydarzenia w Polsce. Trafił on m.in. na największy chyba na świecie serwis o tajemnicach świata rense.com i jest do obejrzenia tutaj: www.rense.com/general75/fieldrep.htm.

Po wykładzie "Grafika / Dźwięk / Kreacja" na Politechnice Lubelskiej / Foto: dr Tomasz Cieplak



Natomiast co do ukrywania pewnych rzeczy przez naukę, to niestety, ale tak się dzieje. Czytam właśnie książkę „Wieczna świadomość” dra Pima van Lommela, który jest holenderskim kardiologiem i jako jeden z otwartych naukowców bada od lat temat „śmierci klinicznej”. Książkę polecam, bo jest po prostu niezwykła, ale chcę powiedzieć o czymś innym. Otóż wczoraj sięgnąłem po nią, otworzyłem na losowej stronie i co widzę? Dwa cytaty, które chcę tu przytoczyć. Jeden z nich to słowa Davida Bohma, fizyka kwantowego: „Uznane idee i wnioski leżące u podstaw teorii naukowych nie tylko nie są pomocą, ale nawet przeszkodą w nowym spojrzeniu.” Frederik van Eeden twierdzi zaś tak: „Jestem zdecydowanie przekonany, że odrzucenie nieznanych i dziwnie brzmiących teorii bez ich uprzedniego zbadania jest największym wrogiem postępu w nauce.” Czy uważasz, że przypadkiem te fragmenty mi się odnalazły? A już fizyk kwantowy Henri Strapp pisze wyraźnie: „Postęp nauki jest hamowany przez młodych, zdolnych naukowców o niewłaściwych poglądach na temat istoty rzeczywistości i przyjmujących nieprawdziwe założenia filozoficzne, mówiące że człowiek zbudowany jest tylko z materii, jak w fizyce klasycznej, podczas kiedy to całkowicie nie zgadza się z doświadczeniami empirycznymi.”

Czyli jak widzisz: to tylko człowiek człowiekowi. Żyjemy w podwójnym matrixie, bo jeden drugiego nie pozwala odkrywać. Ale oczywiście nie można generalizować, bo są na szczęście też tacy naukowcy, z którymi przyjemnie jest porozmawiać i od razu daje się zauważyć światło w ich umysłach. To bardzo dobrze rokuje.

Co cię w ogóle pchnęło w kierunku badania tak zwanych „zjawisk nie do końca wyjaśnionych”? Jakie dotychczas obowiązujące prawdy naukowe mogą wkrótce według Ciebie zostać podważone?

 Kadr z sesji foto do wywiadu dla miesięcznika "Czwarty Wymiar" 
 Foto: Jędrzej Fijałkowski
Ja zawsze o pewnych rzeczach wiedziałem, że są. Nikt nie musi mnie przekonywać na siłę, że to jest, a tamtego nie ma. Za to ktoś może wzbogacić moją wiedzę na pewne tematy i to jest rodzaj interakcji między ludźmi, który uważam za najlepszy. Moje spojrzenie na świat jest otwarte i charakteryzuje się szczerym i dobrym podejściem. Dobrym, to znaczy nikogo do niczego nie zmuszam. Dostarczam ludziom wiedzy i robię to tak, aby ktoś odczuł, że przekazuję mu to z głębi siebie, w dobrym celu. Wiedza ta ma pomagać w znalezieniu odpowiedzi na pytania, jakie za człowiekiem chodzą, a nie po to, aby komuś kazać myśleć tak, a nie inaczej. Widzisz, taki właśnie rodzaj „karmiciela”, o którym wspomniałeś. Z tego, co wiem i w pewnym sensie czuję, to chyba jestem kimś w rodzaju nauczyciela, a sytuacje, które spotykam, wyraźnie mi to pokazują. Pamiętam przy tym o bardzo ważnej rzeczy, która i tak jest dla mnie oczywista: nauczyciel ma nauczyć, a nie uzależniać od siebie.

Co zaś dotyczy podważania prawd naukowych, to sama w sobie nauka akademicka tego regularnie doświadcza. Pojawiają się nowe odkrycia, narzędzia pomiarowe są coraz doskonalsze. Naukowcy widzą lepiej budowę „materii” w skali mikro i więcej wiedzą o przestrzeni kosmicznej. To oczywiste, że stare formułki zmieniają się, aby ustąpić miejsce nowym osiągnięciom i idącym o krok dalej odkryciom. Jednak zupełnie inną kwestią jest, że część ludzi nauki stara się utrzymać hermetyczny i konserwatywny jej charakter. A według mnie powinno być tak, jak pisał Adam Mickiewicz: „Młodości, ty nad poziomy wylatuj”. Świeże, otwarte spojrzenie przed siebie i pokonywanie niemożliwego. Oczywiście pamiętając o dokonaniach i szanując to, co już odkryte, ale nie w taki sposób, aby miało to badaczowi zabierać radość odkrywania.

Zresztą pierwsza część „Lekcji Paranormalności” nazywa się „Nauko, dodaj mi skrzydła”.

Od prawie 12-tu lat nie oglądam TV

Szczęściarz! (śmiech)

… i jak myślisz: czy chroni mnie to przed podprogową indoktrynacją? Nie uważasz, że czasy orwellowskie już się rozpoczęły, a GMO czy niektóre kontrowersyjne szczepionki jeszcze bardziej podkreślają zwierzęcość folwarku medialnej manipulacji, jakiej jesteśmy poddawani?

Foto: Universal / Fotomontaż: Less
Uważam, że czasy orwellowskie były zawsze tam, gdzie w grę wchodziła butna i pyszna władza. My kojarzymy „Folwark zwierzęcy” i „1984”, bo stworzone są w naszych czasach, które są nam znane i potrafimy jako-tako ogarnąć je rozumem. Ale władza, pieniądze, pycha, niewolnictwo – to tematy sięgające głęboko w mroki dziejów. A to, że szczepionkami czy tego typu zabiegami próbuje się wpływać na populację świata… Tutaj znowu muszę odesłać Cię do książek, czyli do wiedzy właściwej, pochodzącej wprost od autorów publikacji, bo oni to najlepiej przekażą.

O niebezpieczeństwach związanych ze szczepionkami pisze Ian Sinclair w książce „Szczepienia – niebezpieczne, ukrywane fakty” (Vaccination the „Hidden” Facts). Możemy przeczytać tam m.in. o badaniach, wg których grupy nie leczone szczepionkami miały takie same lub lepsze wyniki od tych, którym szczepionki podawano. Dr Matthias Rath, założyciel i kierujący międzynarodowym instytutem badawczo-naukowym oraz Koalicją Dr Ratha W Obronie Zdrowia jest znaną postacią walczącą z kartelami farmaceutycznymi przeciwko ich polityce. Polecam też jeden z wywiadów pani Jane Burgermeister, gdzie opowiada ona w sposób jasny i czytelny o lekach i działaniach korporacyjnych: www.vimeo.com/6803098. To zaledwie niektóre materiały. Polecam ostrożność i selektywność, jak zwykle przy pozyskiwaniu wiedzy. Może się bowiem zdarzyć, że zamiast we właściwe miejsce – ktoś trafi na rozjątrzone negatywnymi emocjami forum lub nieodpowiedzialnie przygotowany artykuł. Im więcej czytasz i odczuwasz, tym lepiej będziesz wiedzieć, który materiał zawiera dobrą wiedzę, rzetelną informację. Bo nawet autorzy publikowanych oficjalnie artykułów są ludźmi o różnych poglądach i może się okazać, że to, co my uważamy za naganne, ktoś opisze w najlepszym świetle. Dlatego, jak mówi przysłowie: „read between the lines” (a może powinno się mówić: „read between the lies”?)

Foto: Disney / Fotomontaż: Less
Czy lepiej według ciebie być walczącym z "wiatrakami" naszych czasów Don Kichotem, czy też złożyć broń, jak uczynił to jakiś czas temu Phil Collins wyjaśniając swoje medialne zniknięcie słowami: „Nie należę już do tego świata i nikt chyba nie będzie za mną tęsknił”? Wiem, że podziwiasz tego artystę.

Tak, bardzo inspiruje mnie jego wrażliwość i ekspresja artystyczna. Czasem zauważam, że przejąłem od niego sposób aranżowania niektórych przejść perkusyjnych, czy prowadzenie rozwiązań harmonicznych, gdy komponuję. Także sposób śpiewania jest niekiedy na tyle bliski, że osoby niewiedzące o moich relacjach z Mistrzem same mówią o podobieństwach. Kiedyś pojawiłem się na castingu do „Zostań gwiazdą” w TVN i tam miałem zaśpiewać coś wybranego przez siebie. Gdy wyszedłem, to dziewczyny z obsługi powiedziały od razu, że mam głos podobny do Collinsa, a szczególnie w wyższych partiach.

A jaki był wynik castingu?

Dostałem się do programu i zaśpiewałem „Another Cup of Coffee” Mike And The Mechanics. Później brałem też udział w innym programie tej stacji „Maraton uśmiechu”, gdzie całkiem nieźle sobie radziłem. Po prostu postanowiłem wykorzystać umiejętność opowiadania dowcipów.

I jak poszło?

 Koncert Fanthrash z KATem z Romanem Kostrzewskim
Klub Studio, Mielec / Foto: Konrad Majkowski
Najpierw był jeden odcinek, gdzie zebrałem całkiem przyjemne noty: na czterech uczestników mojego wejścia głosy były podzielone jakoś w stylu 0 / 2 / 4 / 30 (to ostatnie to akurat ja). Dzięki temu otrzymałem zaproszenie do sesji finałowej. Wtedy jednak nie do końca się skoncentrowałem (choć notacje głosowań były podobne) i zakończyło się chyba na półfinale, jakoś po dwóch czy trzech odcinkach. Ale poznałem świetnych ludzi i ubawiłem się przednio.

A wracając jeszcze do pytania o wiatraki. Według mnie drogę przez życie można odbierać albo właśnie jako walkę z wiatrakami, albo jako korzystanie z potencjału. Pierwsza opcja to wynik albo przemęczenia, albo korzystania z negatywnych filtrów widzenia świata. W tworzeniu sztuki, niekiedy ponadczasowej, pomagają ponoć takie właśnie skrajne stany emocjonalne. Niektórzy mówią nawet, że „prawdziwa sztuka rodzi się w bólach”, a ja na to, że „wcale tak nie musi być”. W pewien sposób zgadzam się jednak z tym stwierdzeniem, lecz trzeba pamiętać, że każdy twórca może korzystać z innych stanów emocjonalnych.

W wypowiedzi Collinsa, którą przytoczyłeś, widzę odzwierciedlenie w przepięknym, magicznym wręcz utworze „Fading Lights” z ostatniej płyty Genesis z udziałem Mistrza. Tam dokładnie czuć potrzebę wsiąknięcia w Kosmos i oddania się wiecznej wędrówce do Źródła. To spokojna kontemplacja życia w postaci obrazów, czasem skrajnych, których obserwator albo doświadczył osobiście, albo właśnie poznaje. Jednak kontemplujesz te obrazy i doświadczenia przez pryzmat Wszechwiedzy, która tej wędrówce towarzyszy, przez co spokojnie i ze zrozumieniem oglądasz cały zapis. Utwór absolutnie wyciszający i napełniający człowieka kosmiczną dawką dobrej energii.

Projekt okładki tomiku literackiego
 "targowisko różności"
Właśnie, mieliśmy porozmawiać o poezji! To dobry moment, bo znowu rozpłynąłeś się w opisach pełnych jakiegoś nieziemskiego uniesienia. Książka, którą przygotowujesz, nie jest Twoim pierwszym wydawnictwem, bo wcześniej było „targowisko różności”.

Tak, to był rok 2010. Postanowiłem zebrać utwory pisane wierszem, jakie pojawiały mi się w głowie przez prawie dwa lata. Nie wiedziałem skąd i dlaczego, ale spisywałem. Tak powstał tomik w całości przygotowany przeze mnie i przyznam, że od początku wywiera duże wrażenie na czytelnikach. Pamiętam, że z pierwszymi z tamtego czasu utworami trafiłem do Towarzystwa Literackiego w Policach. Przewodził mu wtedy nieżyjący już Marian Joph-Żabiński. Wziąłem udział w jednym z konkursów poetyckich i otrzymałem wyróżnienie za (paradoksalnie) utwór prozatorski. Pamiętam, że członkowie klubu oceniali moje utwory na wiele różnych sposobów, dlatego zdecydowałem, że przygotuję swoje wydawnictwo tak, jak ja to widzę. Na ok. tydzień przed odejściem spotkałem się z panem Żabińskim i zaprezentowałem próbny wydruk szykowanej publikacji. Twierdził, że tak się nie robi, że format, jaki sobie wymyśliłem, jest niekonwencjonalny. Powiedziałem mu wtedy, że jeśli zrobię to według zasad, to moje wydawnictwo stanie się jednym z wielu stworzonych według tego, co „być powinno”. A że ja mam swoją wizję tego, to zrobię to po swojemu, bo to ja się pod tym podpisuję, a nie ktoś, kto mi narzuci kryteria. Stwierdził, że to interesujące spojrzenie. Odparłem wtedy, że to nie jest spojrzenie, tylko życie. Mimo swojej postawy - ze cztery razy prosił mnie, abym pokazał mu książeczkę. Uznałem to za znak! I tak oto „targowisko różności” ujrzało światło dzienne.

Wnętrze tomiku "targowisko różności" / Foto: Less



Książka się ukazała, a ja przygotowałem wieczór autorski, do współudziału w którym zaprosiłem kilka osób. Był Tomek Lewandowski z grupą muzyków sesyjnych ze Szczecina. Towarzyszyli mi oni na samej imprezie i nagrali też utwory, które wykonaliśmy na wieczorze (wśród nich był i „Something”). Na wieczorze stworzyli niezwyczajną muzykę do tańca, jaki zaprezentowali przemili i skromni, ale ogromnie zdolni mistrzowie baletu z Polic: Ania i Paweł Wdówka. Gdy kończyli swój magiczny i pełen pasji taniec zostali owinięci dużą, czarną tkaniną przez szefa iluzjonistów szczecińskich, Alexandra i jego asystenta. W dwie sekundy później tkanina się rozwinęła i, ku zaskoczeniu zebranych gości, zamiast tancerzy ukazałem się ja. Zaszczyciła mnie swoją obecnością także dwójka aktorów Teatru Polskiego w Szczecinie, z którymi czytałem wybrane utwory.

Wydarzenie okazało się bardzo udane. Mogłem je zrealizować dzięki życzliwości ze strony Powiatu Polickiego, który bardzo mocno wsparł mnie w przygotowaniach oraz Biura Rachunkowego BAX. A Marszałek Zachodniopomorski objął wydarzenie Patronatem Honorowym.

Jakiej reakcji świata nauki spodziewasz się po premierze Twojej książki "Lekcja Paranormalności" i czy myślisz już o kolejnych publikacjach swoich poglądów?

Projekt okładki książki "Lekcja Paranormalności"
Już otrzymałem od mojego przyjaciela propozycję napisania podobnego wydawnictwa, lecz w charakterze rozmowy. On jest akurat człowiekiem nauki i twierdzi, że taki styl mógłby być bardzo interesujący. Szybko się zgodziłem, więc zapewne jeszcze w tym roku rozpoczniemy pracę nad tą publikacją. Usłyszałem też od niego, że w „Lekcji” jest mało konkretów. Zdaję sobie sprawę, że publikacje naukowe nie mogą istnieć bez przypisów, ale ja pisałem książkę od siebie, a nie kawałkami wyjętymi od innych autorów. Jeśli zaś pojawia się cytat – podaję autora; oczywiście jeśli takowy był wiadomy z imienia i nazwiska.

 Foto: Dariusz Czujkowski
Zapewne książką Wisły nie zawrócę. Jeśli jednak czytelnik zechce przyjąć dobre słowo ode mnie, to ten „eye-opener”, jak to określiła jedna z moich serdecznych znajomych, powinien przyczynić się do otwarcia oczu na świat. Czy to więc przedstawiciel nauki, czy osoba ze sferami akademickimi niezwiązana – powinna czytać tę publikację bez uprzedzeń. Część naukowców o otwartym umyśle być może sięgnie po tę publikację, ale część okopana formułkowymi barykadami zapewne nawet w tę stronę nie spojrzy. Jeśli zaś się w jakiś sposób dowiedzą, że coś takiego się ukazało, to prędziej spodziewam się totalnie massakrycznej krytyki; oczywiście bez uprzedniej lektury krytykowanej publikacji. Wiesz, jak to ludzie: bo to przecież tylko ludzie, czasami zbyt ułomni w swojej dumie, aby przyznać się do słabości i obaw. Czasami też wielcy i słusznie wzbudzający szacunek i zachwyt. Jak to mądrze powiedział kiedyś pewien aktor, Will Rogers: „Ważniejsze jest być ludzkim, niż ważnym”. Kto wie: być może badania naukowe prowadzone są właśnie po to, aby tę prawdę niektórzy adepci katedr mogli w końcu kiedyś odkryć?

 Rysunek długopisem
Życzliwa dusza, czyli Wojciech Chudziński, zastępca redaktora naczelnego Nieznanego Świata, pisze w recenzji: „Takiej książki na naszym rynku brakowało - i dobrze się stało, że napisał ją ktoś, kto do owych zagadnień podchodzi z pasją oraz otwartym umysłem niezależnego badacza. Autor opisując trudne do pojęcia fenomeny zachowuje spokojny, niemal reporterski ton, jednocześnie stawiając wiele fundamentalnych pytań, które muszą zakłócić dobre samopoczucie niedowiarków.” W tegorocznym, marcowym numerze Nieznanego Świata pojawiła się wzmianka z okładką, które zwiastują mającą ukazać się publikację.

Fragment sesji do płyty "Duality of Things"
Foto: East Studio
Redaktor naczelny miesięcznika, Marek Rymuszko, tak pisze o „Lekcji”: „Autor roznosi m.in. w puch wywody pewnego wziętego profesora neurobiologii, który wprawdzie chwali się, że jego zespół zgromadził ponad 40 opisów niesamowitych przeżyć zamieszczonych w literaturze naukowej w ciągu ostatnich 100 lat (chodzi o zjawisko NDE), ale natychmiast klasyfikuje je, rzecz jasna, jako przykłady specyficznych zaburzeń w pracy mózgu”. Nie da się więc ukryć, że książka oczekiwana jest z niecierpliwością i podekscytowaniem, co jest bardzo miłym sygnałem. Tym bardziej, że takie głosy docierają nie tylko od zainteresowanych znajomych i przyjaciół, ale też od ludzi, którzy w publikowaniu, nie tego typu tematyki, liczą się nie tylko w kraju, ale i daleko poza jego granicami.

Reasumując: liczę, że książka znajdzie wielu przyjemnych nabywców, także w kręgach naukowych i nauce przychylnych. Liczę, że stanie się ponadczasowym punktem zwrotnym przynajmniej w pewnych aspektach widzenia i poznawania świata. Liczę, że będzie światłem i drogowskazem dla wielu osób. Czy to zbyt wielkie oczekiwania? Przecież każdy z twórców względem swojego dzieła oczekuje tego samego. Ja czynię to z pełną świadomością.

Foto: Less
Łatwo jest dziś w Polsce pozyskać łamy na propagowanie kontrowersyjnych poglądów? Czy istnieje u nas zakamuflowana cenzura?

Cenzura będzie zawsze, gdy materiał przeznaczony do publikacji trafi w ręce osoby decyzyjnej będącej nazbyt konserwatywnym, czy wręcz zachowawczym umysłem. Więc zasady i prawo swoje, a i tak decydenci swoje. Jeśli materiał burzy w negatywny sposób pewne sprawy i nakłania do nienawiści czy coś w tym stylu, to OK., takie coś należy cenzurować. Czasem jednak cenzuruje się materiały odważne, lecz niepasujące do wizji kogoś-tam. Wtedy to mogą być zwykłe uprzedzenia lub niezrozumienie kontekstu.

Czy tak może dziać się w przypadku Twojej „Lekcji Paranormalności”?

 Bez wątpienia tak się czasem może zdarzać. No ale przecież nie wszyscy i nie wszystko muszą rozumieć; a poza tym nie każda informacja jest danej osobie potrzebna. Niezależnie od tego czy i jak bardzo jest kontrowersyjna, czy nie. Kontrowersyjność ma dla mnie charakter napięciowy, raczej pejoratywny, gdy ktoś zamierza stworzyć alternatywę dla głoszonych haseł, aby wzbudzić zamieszanie, spór, dyskusję. Ja tak to właśnie widzę, szczególnie że media mainstreamowe lubują się w nadawaniu takiego właśnie znaczenia temu terminowi. Moje poglądy zaś nie stanowią kontrowersji. One służą poszukiwaniu i lepszemu naświetleniu kontekstu. Jeśli ktoś z zewnątrz uzna, że „Lekcja” jest jednak kontrowersyjna, to będzie to wyłącznie indywidualną oceną danej osoby, bo każdy ma prawo do rozumienia treści na swój sposób. Zadecyduje o tym intencja, z jaką ten ktoś sięgnie po książkę. Jeśli zechce znaleźć niedobre czy nieprzyzwoite lub wręcz szkodliwe treści, to zapewne je znajdzie. Ja nic nie poradzę na to, że niektóre jednostki zrobią wszystko, aby rozjątrzyć jakiś temat, „bo tak!”. No cóż, widocznie tego potrzebują, bo je to nakręca. OK., niech poczują się więc z tym lepiej, ale niech pozostawią to tylko dla siebie.

Popatrz Sławku: Thomas Young, gdy ogłosił wyniki swoich doświadczeń ze szczelinkami, gdy wyszło mu, że światło jest falą, to co się działo? Ludzie kpili z niego i wyszydzali. Przecież Newton pisał, że światło jest cząstkowe, a tu ktoś ośmiela się wypisywać herezje podważając święte formułki naukowe? Jego odkrycie określano mianem oszustwa, które jest szkodliwe. Później okazało się, że jednak światło jest i takie, i takie, co też wprawiło słynnego fizyka Feynmana w niezłą konsternację, bo powiedział, że to „krach fizyki, bo jak pojedynczy foton może ‘wiedzieć’ którędy przejść i jak się zachować?” A co było z wahadłem Foucaulta? On też, nie będąc fizykiem, próbował zaprezentować swoje doświadczenie ileś razy, ale dumą unosili się naukowcy i twierdzili, że nie będzie ich pouczać ktoś, kto nie posiada wykształcenia fizycznego. Dziś natomiast doświadczenie to jest jednym z dziesięciu najważniejszych doświadczeń w historii.

Jeśli coś nie jest kontrowersyjne (czytaj: odważne), to z pewnością przeminie bez echa i nie wpłynie na zmiany. Ja życzę sobie, żeby „Lekcja Paranormalności” w dobry sposób odmieniała każdego z wątpiących, kto po tę książkę sięgnie.

Czym jeszcze zajmuje się Less Paul poza muzyką i wolnomyślicielstwem?


Projekt kapsuły do ćwiczeń V-Line





Spróbuję teraz w telegraficznym skrócie. 

Poza tym, że moja dusza muzyczną bardzo jest i muzyką oddycha, to także jestem grafikiem i przez szereg lat prowadziłem firmę z tym związaną. Graficzny talent sprawił np. że maszyna V-Line do ćwiczeń w podciśnieniu, którą współprojektowałem, otrzymała złoty medal Targów Poznańskich 2010. Mój udział to: kształt korpusu maszyny (czyli wzornictwo 3D), jej zdobienie, kokpit sterowniczy, ekrany funkcyjne panelu sterowania, nazwa, logo i hasło. Zaprojektowałem logosy i systemy identyfikacyjne dla: European Venous Forum w Londynie, Polskiego Towarzystwa Chirurgii Naczyniowej, Gminy Police, Powiatu Polickiego, Wydziału Matematyczno-Fizycznego Uniwersytetu Szczecińskiego, Ukrytej Rzeczywistości i wielu, wielu innych. Zaprojektowałem również logo 750-lecia Polic. Moim logosem posługiwała się polska wytwórnia muzyczna Carnage. Moje wiersze znalazły się w obszernej publikacji „Strofy znad Łarpii. Antologia poezji polickiej i regionalnej 1260-2010”. 

Projekty modyfikacji kolorystycznej aut (karoseria i wnętrze) / Foto: Cadillac

Jeden z projektów nadruków na koszulki
(+ nazwa i logo "more for less")
Jedną z ostatnich moich pasji są kolorystyczne modyfikacje samochodów; zmieniam po prostu wizualny potencjał auta, korzystając z tego, co oferuje kształt karoserii. Swego czasu stworzyłem sobie prywatną markę koszulkową „more for less” i projektuję zabawne nadruki. To wzory oparte o moje autorskie pomysły, a niekiedy kreatywne modyfikacje czegoś, co odbiorca zna. Są tam np. „herbata o smaku owoców sado-laso”, „kurde pologne”, „orbit angel”, „b-leaf”, „heavy mental”, „baba joga” i wiele innych (http://www.hicolor.pl/moreforless/galeria.html).

Przygotowałem do realizacji koncepcję autorskiego urządzenia naręcznego, które miało być połączeniem nietuzinkowego zegarka i telefonu. Pisuję też pomysły na scenariusze do filmów fabularnych, których mam już kilka, a które związane są z tajemniczymi fenomenami, które mnie pasjonują. Te tematy zainspirowały mnie też do stworzenia konspektu cyklu reportaży telewizyjnych, do którego poszukuję współrealizatorów. Publikowałem w Nieznanym Świecie. W 2013 roku pojawił się obszerny wywiad ze mną w miesięczniku Czwarty Wymiar. Publikowałem artykuły na stronach Fundacji NAUTILUS i organizacji Na Progu Nieznanego. A teraz rozpoczynam przygotowania do realizacji mojej płyty „Skrzyżowania”, do której nowe kompozycje właśnie tworzę.

Szkic do okładki płyty "Skrzyżowania" / Foto: Less


















Ty w tak bogaty sposób opisujesz swoje wrażenia muzyczne, a ja wyraziłem kiedyś pogląd, że Polska, podobnie jak niemal cały świat, została zalana najniższych lotów tandetą. Muzyczny chłam wpuszczono dziś na salony, czyli do największych stacji radiowych, a zjawisko obciachu przestało praktycznie obowiązywać. Co Twoim zdaniem możemy dziś zrobić w obronie kultury przed zalewem pseudoartystycznego szamba?

Foto: Less
Zalanie tandetą świata, jak o tym mówisz, nie odbyło się ot tak, od razu. Część ludzi to stworzyła, a część na to zezwoliła. Jeśli zechcemy coś z tym zrobić, to zacznijmy to zmieniać od siebie samych i uczmy tego innych. To musi trochę potrwać, ale tylko w taki sposób można cokolwiek osiągnąć.

Niech ludzie przestaną zajmować się życiem innych, tylko skupią się na sobie i swoich możliwościach, bo są pełni zalet i pomysłów. Gdy człowiek orientuje się, że umie i może coś więcej, niż mu się zdaje, to wtedy nabiera jakby nowego, pełniejszego oddechu w płuca. Dzięki temu zaczyna zauważać, że nagle potrzebuje współistnieć z estetyką lepszej jakości, i że ona sprawia mu radość. Cokolwiek robisz – rób z pełnią serca, aby dawać życie temu, co robisz. Nie odpieprzaj, aby tylko było, bo to, jaki rodzaj energii wygenerujesz – powróci do Ciebie. I tyczy się to każdej dziedziny życia. Skoro na coś narzekasz, to znaczy, że możesz to zmienić na lepsze. A jak chcesz zmienić świat, to zacznij od siebie. Jeśli mówisz, że coś się uda lub że się nie uda, to i tu, i tu masz rację. Od Ciebie jednak zależy, która opcja przeważy.

Ogromne dzięki za rozmowę!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz