|
Mała Monia i jej światłomierz |
- Kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z fotografią?
- Dawno, dawno temu, za górami, za lasami i za Kanałem La Manche. Miałam ze trzy latka, gdy zaczęłam przyglądać się robiącemu zdjęcia tacie. Biegałam za nim ze światłomierzem na szyi, a potem towarzyszyłam mu w ciemni, tzn. w łazience zamienianej w ciemnię… Jednak to już wiedzą o mnie wszyscy, gdyż powtarzam to z uporem maniaka i przy każdej okazji! I dość niedawno fakt powtarzania się wytknięto mi… Stąd apel do znudzonego czytelnika, by natychmiast przerwał czytanie i zasiadł na przykład przed telewizorem. A ja wracam do swojej ciemnio-łazienki gdzie odbywały się pierwsze lekcje fotografii. Otoczona kuwetami, powiększalnikiem i całą resztą sprzętu, w świetle czerwonej żarówki żarliwie wypełniałam powierzane mi misje… Na przykład wyciskanie wałkiem wody ze zdjęć, które trafiły na suszarkę… (śmiech). Przesiadywałam tam godzinami i pewnie niejednokrotnie zasypiałam „przy pracy”.
|
Zhenya Strigalev |
- Kiedy po raz pierwszy wykonałaś zdjęcia człowiekowi jazzu i kto to był?
- Miałam wtedy 17 lat i byłam z zespołem na festiwalu poezji śpiewanej „Poezja u Gałczyńskiego” w Praniu, koło Rucianego-Nida. Wtedy nie myślałam, że kiedykolwiek „wsiąknę” w fotografię a zdjęcia były bardziej pamiątką niż przemyślanym, artystycznym kadrem. Właśnie podczas tej imprezy miałam przyjemność zobaczyć na żywo trio Janusza Strobla, z Piotrem Biskupskim za perkusją i Mariuszem Bogdanowiczem na kontrabasie. Byłam pod wielkim wrażeniem koncertu, a najbardziej miękkiego brzmienia kontrabasu. „Cyknęłam” kilka pamiątkowych zdjęć które z czasem gdzieś się zapodziały…
- Dlaczego lubisz fotografować właśnie muzyków jazzowych?
|
Marek Karewicz- wybitny polski fotograf |
- Bo są! Hahahaha Z tego samego powodu ludzie wspinają się na Mont Everest. Od kilku lat mieszkam w Londynie i miałam to szczęście, że z miejsca trafiłam w środowisko artystyczne mieszkających tu Polaków. Wielu z nich to bardzo utalentowani muzycy jazzowi. Robiąc zdjęcia na ich koncertach szybko doszłam do wniosku, że Londyn jest miastem bezwzględnym – tu trzeba być najlepszym, ponadprzeciętnym by utrzymać się na powierzchni. I tak jest we wszystkim, tak jest też w jazzie. Tu nie ma przeciętniaków i miernot. Żeby grać – trzeba być najlepszym… A najlepsi mają szaleństwo w oczach, albo w palcach. Tacy są nabrzmiali pasją, zatraceni, wręcz naelektryzowani. Słuchasz takiego i wiesz, że gość cały sobą jest muzyką. Jest prawdziwy, a i we mnie nie ma cienia wątpliwości. Muzyk w emocjach, ja rozemocjonowana i wtedy naciskam „spust”. Tak właśnie lubię najbardziej!
|
Nicoila Muresu |
Byłabym jednak bardzo niesprawiedliwa twierdząc, że tylko jazzmani są prawdziwi i tylko ich lubię fotografować. Każdy rodzaj muzyki który dotyka moją wrażliwość - zagrany na żywo - wywołuje we mnie lawinę emocji. W takim stanie czuję się zobligowana opowiedzieć o swoich odczuciach, a ja opowiadam kadrami. Przyznaję, że tak podskórnie i intuicyjnie ciągnie mnie do jazzu. Może dlatego, że w jazzie nie ma miejsca na fałsz. Jest za to gruby margines nieprzewidywalności i duża dawka improwizacji… Może to wspólny mianownik jazzu i mojej fotografii?
- Jakie są Twoje największe osiągnięcia w dziedzinie fotografii jazzowej?
- Wydaje się brzmieć prosto a jest to dość skomplikowane pytanie, bo inaczej odpowiem Ci ja, inaczej mój manager a jeszcze inaczej miłośnik jazzu czy fotografii. Mam chęć zacząć odpowiedź jakby od końca, bo wierzę, że dopóki jestem czynna jako fotograf, to sprawa jest otwarta i rozmaite sukcesy cały czas są przede mną.
|
Yaron Stavi |
A teraz podkreślę, że nie robię zdjęć dlatego, żeby odnosić sukcesy i zgromadzić majątek. Robię je, bo to mój sposób porozumiewania się ze światem. Za pomocą fotografii wyrażam się najprecyzyjniej. A sukcesy? Zdarzają się przy okazji. Jakiś czas temu znajoma nazwała mnie „artystką przy okazji” i myślę, że trafiła w sedno (śmiech). Wracając do „osiągnięć”… Lubię je nazywać „serią fortunnych zdarzeń” i są naprawdę rozmaite – od publikacji na łamach prasy do spotkań z „wielkimi tego świata” twarzą w twarz. Cieszę się zawsze gdy ludziom podoba się sposób w jaki na nich patrzę, gdy pocztą pantoflową przekazują sobie namiary na mnie. Dużym wydarzeniem było pierwsze zlecenie w Ronnie Scott’s, Pizza Express czy Royal Albert Hall ale i możliwość przeprowadzenia wywiadu z panem Markiem Karewiczem. Naprawdę jest tego trochę – tych moich małych i większych radości.
|
Fletcher's Brew w Ronnie Scott's |
Cieszę się, gdy ktoś zupełnie mi obcy podchodzi i mówi, jak bardzo ceni moją pracę. To naprawdę jedne z tych najmilszych chwil, które przepędzają chmury wątpliwości w swoje własne poczynania. Tym samym przyznaję, że miewam takie. Najczęściej cichutko i do siebie cieszę się, że robię to, co kocham, że jestem otwarta na ludzi i bez przysłowiowej sodówki szumiącej w głowie. Myślę, że udaje mi się zachować zdrowy balans, zdrowy rozsądek i dystans do samej siebie.
|
Nasza Kropka i jej Nikon (fot. Paweł Fesyk) |
- Sprzęt i miejsce
- Pełno-klatkowy Nikon D600 i kilka obiektywów. Wybór szkła zależy właśnie od miejsca w którym mam pracować. A jazz lubi półmrok… W związku z tym koniecznością był zakup tak zwanych „jasnych” obiektywów, takich które pozwalają na dobrą jakość zdjęcia pomimo mrocznych warunków. A potem to już tylko „obiektywna żonglerka” czyli zmienianie obiektywów w zależności od potrzeby i mojego widzimisię.
|
Mark Fletcher |
- Kogo ze świata jazzu jeszcze nie sfotografowałaś, a chciałabyś to zrobić?
- Na pewno Pat Matheny – jego muzykę pamiętam jeszcze z domu rodzinnego, a potem z czasów studenckich. Piękne brzmienie gitary, doskonałe aranżacje i często zaskakujące „zwroty akcji” w utworach. Jego solowe wykonanie tematu z serialu „Polskie Drogi” dosłownie wycisnął mnie jak cytrynę. Do dziś dnia ten krótki temat porusza mnie do głębi.
|
Nigel Kennedy |
Istnieje realna szansa, że w czerwcu uda mi się zamknąć Pata w kadr (śmiech). Będzie koncertował w Londynie a mój bilet leży w szufladzie… Kolejny byłby Leszek Możdżer, bo mam wrażenie, że cały czas gdzieś się z nim mijam! Wiele razy był w Londynie, a ja nie tylko nie miałam okazji wysłuchać go na żywo, to odczuwam poważny jego brak w swoim portfolio. Wyobrażam sobie, że jest w nim wielka harmonia, swoista spójność pomiędzy fizis a tym co duchowe. I tu i tu jest pięknie. Ha! I wreszcie Lars Danielsson, wielki czarodziej kontrabasu, który nota bene jest moim ulubionym instrumentem. Jest coś zniewalającego w kontrabasie i chyba potrafiłabym ubrać w słowa to zniewolenie; namierzyć i zdefiniować.
|
Steve Hackett (Ex Genesis) |
- Jakiego najbardziej znanego muzyka posiadasz w kolekcji swoich fotografii i jak trafiłaś na możliwość jego sfotografowania?
- Oczywiście wszystko za sprawą serii bardzo fortunnych zdarzeń i chyba w dużej mierze dzięki szacunkowi, jakim ludzie darzą moją pracę. I tu wymienię takie nazwiska jak Steve Hackett, Nigel Kennedy, John Etheridge, Norma Winston, Liane Carroll, Gwilym Simcock czy Mark Fletcher. Zdecydowana większość w moim port folio to polscy artyści i tu wymienię Adama Bałdycha, Krystynę Prońko, Tymona Tymańskiego a także przedstawiciele polskiej sceny rockowej jak zespoły Kult, Hey, T. Love. i wiele innych. Nadmienię jeszcze tylko, ze zajmuję się nie tylko fotografią muzyczną. Jest tego zdecydowanie więcej, ale na tym poprzestańmy. Nie chcesz przecież by wywiad wyglądał jak kartka wyrwana z książki telefonicznej, hahaha
|
Liane Carroll |
- Kogo z muzyków jazzowych najbardziej lubisz fotografować?
- Może nie takiej odpowiedzi spodziewasz się, bo odpowiem bez nazwisk i wyszczególniania… - kontrabasistów. Wspomniałam już wcześniej, że bardzo lubię kontrabas. I zawsze myślę, że pomiędzy muzykiem a instrumentem jest jakaś szczególna więź, jest intymnie. Pamiętam zdjęcie które zrobiłam w Ronnie Scott’s, z którego byłam szczególnie zadowolona. Najwidoczniej podobało się nie tylko mnie bo trafiło na oficjalną stronę klubu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz