Dominika Zachman, to jedna z najbardziej fascynujących postaci, z jakimi miałem okazję spotkać się na szlakach moich muzycznych wędrówek. W 2004 roku ukończyła wydział wokalistyki jazzowej na Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach i jeszcze w tym samym roku zajęła drugie miejsce na prestiżowym festiwalu jazzowym „Złota Tarka” w Warszawie. Od kilku lat mieszka w Londynie, a jej liczne występy w klubach jazzowych (zwłaszcza w Jazz Cafe POSK) wielokrotnie zbierały znakomite recenzje i ugruntowały jej pozycję w londyńskim świecie artystycznym. Dominika występowała z tak znakomitymi muzykami jak między innymi wirtuoz gitary Hugh Burns, który zaprosił ją do wspólnego występu podczas koncertu na Russell Square. Dominka brała również udział w szeregu występów o charakterze prywatnym, w tym w Ambasadzie Polskiej w Londynie.
Po raz pierwszy zobaczyłem ją 30-go Listopada 2009 roku podczas andrzejkowej ARTerii Nowego Czasu. Pojawiła się pod koniec wieczoru i przy akompaniamencie gitary Leszka Alexandra swoim mocnym i niezwykle ekspresyjnym głosem oczarowała publiczność. To był jeden z najlepszych koncertów bluesowych, jakie dane mi było przeżyć. Tamtego dnia nie miałem jednak okazji, aby z zamienić z Dominiką choć kilka słów. Koncert zakończył się bardzo późno. Drapieżna i niezwykle silna. Taki obraz Dominiki Zachman zabrałem ze sobą do domu. Taka osobowość fascynuje, ale także onieśmiela. Po powrocie szukałem w Internecie jej nagrań. Nie znalazłem i… nie mogłem zrozumieć jak to możliwe, że wokalistka obdarzona tak świetnym głosem nie wydała jeszcze nawet singla.
Blisko rok później - 20-go września 2010 roku ponownie zobaczyłem Dominikę w podziemiach kościoła St. George the Martyr. Jechałem wówczas z zamiarem zaproszenia kilku londyńskich artystów do zaśpiewania podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Luton. Znałem już Monikę Lidke, Anetę Barcik, Sławka Żaka, Jurka Bielskiego i Leszka Alexandra. Z Dominiką miałem rozmawiać po raz pierwszy. Na ARTerię przywiozła ze sobą francuskiego saksofonistę Oli Arlotto i japońskiego gitarzystę Yujiro Wadę. Trafiłem na nią zupełnie przypadkowo. Stała samotnie w jednym z bocznych korytarzy i bardzo przeżywała fakt, że za chwilę wyjdzie na scenę. Jakoś trudno mi było uwierzyć, że to ta sama Dominika, którą pamiętałem z pamiętnego koncertu bluesowego. Dało się wyczuć u niej tremę i niepewność. W naturalny sposób wywiązała się rozmowa. Zastanawiała się głośno w jakim kierunku powinna pójść jej droga artystyczna. W pewnej chwili wyraziła nawet wątpliwość czy powinna nadal śpiewać. Była to jedna z najbardziej osobistych rozmów, na jakie udało mi się namówić artystę. Jako radiowiec zapytałem o nagrania, które mógłbym zaprezentować słuchaczom. Powiedziała, że posiada demo, ale nie zamierza go upubliczniać, gdyż nie jest zadowolona z nagranego materiału. Występ był świetny, lecz nieco inny od tego sprzed roku. Dominika ponownie oczarowała publiczność, ale nie była już tak drapieżna jak w repertuarze bluesowym. Widać było, że poszukuje swojego miejsca, a jazzowa stylistyka bardzo jej odpowiada. Zapamiętałem szczególnie „Pieśń nad Pieśniami”. Jej interpretacja była przepiękna i niezwykle subtelna. Po występie wyznała, że utwór powstał na krótko przed ARTerią. W styczniu tego roku miała być gwiazdą WOŚP. Do Luton jednak nie przyjechała z powodu przeziębienia.
8-go lipca jechałem do POSK-u na jej recital i rozmyślałem o tym jaką Dominikę zobaczę tym razem. Cieszyłem się, że nie zwyciężyło w niej zwątpienie. Dominika urodziła się po to aby śpiewać i wierzę, że jest tego świadoma. Jeszcze w dzieciństwie zachwycały ją nagrania Krzysztofa Komedy i choć sama nie komponuje, posiada zdolność właściwego doboru repertuaru. „Był taki czas, kiedy udało mi się napisać gospel song, ale zaprzestałam, wiedząc ,ze są osoby, które robią to o wiele lepiej. Chciałabym sama komponować swoje utwory, ale czy starczy mi talentu?” Pozornie ten brak umiejętności ogranicza artystę, ale jednocześnie stanowi motywację do kreowania własnego wizerunku i otaczania się osobami, które potrafią podsuwać właściwe pomysły. Już pierwszy utwór wywołał burzę oklasków. Dało się wyczuć, że artystka znalazła wreszcie złoty środek. Z obu źródeł zaczerpnęła wszystko to, co najlepiej pasuje do jej siły i barwy głosu. Swingujący jazzowy feeling, oraz skatowe improwizacje umiejętnie połączyła z bluesową drapieżnością. „Moją inspiracją była od początku Billie Holiday. To jedna z największych dam dwudziestowiecznego jazzu. Soul i blues również są mi bliskie. Pierwszy utwór, który wykonałam to ‘Route 66’. Mam nadzieję, że kiedy już nagram swój album, znajdą się na nim również kawałki bluesowe z domieszką soulu.” Napisana przez Bobby’ego Troupa w 1946 roku „Route 66” zaczęła żyć swoim własnym życiem już od pierwszego wykonania jej przez Nat King Cole’a, a na przestrzeni lat była interpretowana przez takich wykonawców jak: Chuck Berry, Bing Crosby, The Rolling Stones, Ella Fitzgerald, Ray Charles, a nawet grupa Depeche Mode. W nieoficjalnej statystyce naliczono ponad sto znanych wersji tego standardu. Będę gorąco namawiał Dominikę, aby nagrywając swój debiutancki krążek dołączyła do grona odtwórców tej legendarnej piosenki drogi.
Lipcowy występ Dominiki w POSK-u, pomimo że był znakomity, okazał się jedynie rozgrzewką przed dwudniowym jam session podczas tegorocznej ARTerii, która odbyła się kilka dni później. To co najbardziej podziwiałem w jej śpiewie to swoboda w nawiązywaniu scenicznego dialogu z instrumentalistami. Dominika niczym orkiestrowy dyrygent wyznaczała solówki, improwizowała, przyspieszała lub zwalniała tempo, płynnie przechodząc z jednej frazy w drugą. Drugiego dnia ARTerii ujrzałem zupełnie nowe oblicze Dominiki. Włączając się w folkową improwizację zainicjowaną przez Sabio Janiaka, odnajdywała w sobie zupełnie nowe obszary możliwości, które zaskoczyły nie tylko widownię, ale prawdopodobnie ją samą. Czułem, że czerpie z tego radość, która udzieliła się także zebranej na sali publiczności.
Dominika Zachman potrafi zdobywać nie tylko serca słuchaczy, ale co niezwykle ważne również występujących z nią muzyków. Od lat jej wielkim marzeniem jest stworzenie własnego zespołu. Muzycy dla Dominiki to osoby nieprzypadkowe. To indywidualności, które potrafią odnaleźć harmonijne współbrzmienie i posiadają umiejętność improwizowania. 8-go lipca pierwszy raz zagrało dla niej trio: gitarzysta Yujiro Wada, kontrabasista Mao Yamada oraz perkusista Michael Searl. Mao Yamada po koncercie wyraził opinię, że „Dominika jest bardzo szczerą wokalistką i że nie jest łatwo ją namówić do zaśpiewania czegoś z czym się nie utożsamia. Ona musi czuć, że chce się pod piosenką podpisać”. Zapytałem wtedy Dominikę, czy jest to skład, z którym byłaby gotowa wejść do studia, aby nagrać album. „To utalentowani muzycy a prywatnie mili ludzie. Poszukiwałam instrumentalistów, którzy mają ten ‘spirituals’. Granie z nimi sprawia mi niesamowitą radość. Ten dialog połączony z improwizacją sprawia, że czujemy się na scenie jednością”. Yujiro Wada współpracuje z Dominiką najdłużej. Ten wirtuoz gitary dostrzega w jej śpiewie predyspozycje do oddawania nastroju smutku i melancholii, zaś sama wokalistka podkreśla jak ważne dla niej jest nawiązanie duchowego kontaktu z widownią. "Te wyjątkowe utwory stają się moją osobistą interpretacją. Każdy utwór przedstawia inną historię . Gdy śpiewam, czuję, że są moje.”. Tym, co wyróżniało lipcowy recital Dominiki w POSK-u to znakomita sekcja rytmiczna. Podczas ubiegłorocznej ARTerii właśnie tego elementu w jej piosenkach brakowało. W składzie zespołu towarzyszącego Dominice można doszukać się analogii do brzmienia tria Leszka Możdżera, w którym kontrabasista Larss Danielson i perkusista Zohar Fresco spełniają podobną rolę, jaką odgrywają Mao Yamada i Michael Searl dla naszej piosenkarki. Dominika nie kryła także zachwytu swoimi słuchaczami: „Publiczność była znakomita. Dała nam dużo dobrej energii i dużo swobody” .
Czy spełnią się moje marzenia i Dominika nagra wkrótce swój pierwszy album? "Pracuję nad tym. Teraz jest tylko kwestia dobrania utworów. Jestem w stosunku do siebie dość krytyczna i wymagająca. Jeśli mi się coś podoba jestem w stanie pójść za tym w ogień. Jeżeli mam wątpliwości, wolę poczekać. Dlatego tak długo to trwało. Przyszedł czas na nagranie czegoś swojego. Rozwijam skrzydła. Pracuję ze znakomitymi muzykami. Jazz jest bardzo dojrzały, więc dojrzewam. Trzeba być bardzo konsekwentnym i cierpliwym w tym co się robi . Mam pomysł na siebie i doskonale wiem w jakim kierunku pójdę”. Oby ten optymizm zaprowadził Dominikę na Montreux Jazz Festival, warszawski Jazz Jamboree i inne znane festiwale. Życzę jej tego z całego serca i ufam, że wkrótce będę mógł napisać recenzję jej debiutanckiej płyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz