piątek, 14 maja 2010

The Doors - L.A.Woman (USA) 1971 (Wizjer nr 22)

„Jeźdźcy burzy, w tym domu urodzeni, rzuceni w świat
Jak pies bez kości, bezrobotny aktor, jeźdźcy burzy...
Morderca jest na drodze, a jego mózg skręca się jak ropucha,
Weź długi urlop i pozwól swoim dzieciom się bawić”.


W roku 1986 powstał jeden z najbardziej znanych dreszczowców. „Autostopowicz” w reżyserii Roberta Harmona z Rutgerem Hauerem w roli głównej rozpoczął w dziejach kina nowy rozdział. Pojawił się gatunek zwany thrillerem drogi. Niewielu kinomanów jednak wie, że pomysł zrealizowania filmu o autostopowiczu mordercy po raz pierwszy pojawił się w głowie lidera The Doors Jima Morrisona podczas pisania „Riders on the Storm”. Być może za pomocą języka filmu Morrison chciał wyrazić swoją filozofię lęku: „Pokaż się swojemu najgłębszemu strachowi, a wtedy strach traci swoją moc, kurczy się i znika, a ty jesteś wolny”. Jim projektu wprawdzie nigdy nie zrealizował, ale groza i niepokój zawarte w tekście piosenkim stworzyły z niej utwór szczególny i pozwoliły mu znaleźć się w kanonie piosenek niezapomnianych. Był to ostatni utwór Jima Morrisona nagrany przed śmiercią.

Zespół The Doors jest kolejnym po Led Zeppelin przykładem, że największe grupy często powstały przypadkiem. Dwóch studentów szkoły filmowej Uniwersytetu Kalifornijskiego Jim Morrison i Ray Manzarek spotkało się pewnego dnia na plaży Venice w dzielnicy Los Angeles. Znali się już wcześniej, a Manzarek wielokrotnie namawiał Morrisona do przyłączenia się do zespołu w którym grał. Dla fanów wokalisty Doorsów zabrzmi to może niewiarygodnie, ale ponoć Jim Morrison długo wstydził się wyjść na scenę. Podczas rozmowy na plaży Jim miał podobno powiedzieć Rayowi, że chciałby po ukończeniu uczelni pisać piosenki. Manzarek, jako wykształcony pianista widząc w Jimie ogromny talent i potencjał twórczy, zrezygnował z bieżących planów artystycznych i zaprosił do nowego projektu także swoich dwóch przyjaciół - Robby'ego Kriegera, gitarzystę jazzowego grającego głównie flamenco oraz jazzowego perkusistę Johna Densmore'a. W takich to okolicznościach narodził się zespół, który stał się później legendą.

Jim Morrison pojawił się więc na scenie nieco przypadkowo, ale dzięki swojej silnej osobowości bardzo szybko stał się jedną z najbardziej charyzmatycznych postaci dwudziestego wieku. Nie był jednak na tyle psychicznie dojrzały, aby to wyzwanie udźwignąć, a jego bardzo krótka kariera muzyczna to mnogość skandali obyczajowych, uzależnienie od alkoholu, awantury a nawet orgie. Jim poruszał się wielokrotnie na pograniczu obłędu, a granicę dobrego smaku zdarzało mu się przekraczać zbyt często. Czy piętno na jego psychice pozostawiły jakieś dramatyczne wspomnienia z dzieciństwa? Tego nigdy się nie dowiemy. Nie jest jednak chyba dziełem przypadku jego pogląd na temat zakłamania w rodzinnych relacjach: „Kiedy inni oczekują od nas, że staniemy się takimi jakimi oni chcą żebyśmy byli, zmuszają nas do zniszczenia tego, kim naprawdę jesteśmy. To dosyć subtelny rodzaj morderstwa. Większość kochających rodziców i krewnych popełnia je z uśmiechem na twarzy”. Tryb życia frontmana wpłynął negatywnie na rozwój zespołu. Morrison miał z czasem coraz częstsze problemy z pojawianiem się na scenie, a tytułowa piosenka albumu jest najlepszym przykładem tego, czym żył genialny skandalista. Bohaterką utworu jest bowiem ulubiona prostytutka Morrisona i cała otoczka związana z nocnymi uciechami Los Angeles. Jim napisał tekst tuż przed wyjazdem do Paryża. W roku 1985, czternaście lat po śmierci Jima, Ray Manzarek zdecydował się zrealizować video do tej piosenki.

Pisząc o albumie grupy The Doors, nie chciałbym skupić się wyłącznie na postaci Jima Morrisona. Jego silna osobowość przytłaczała pozostałych muzyków podobnie, jak na naszym rynku działo się to z Ryszardem Riedlem i zespołem Dżem. Nie zapominajmy jednak, że geniusz Morrisona nigdy być może nie objawiłby się światu, gdyby nie Ray Manzarek. Jego rodzice, Helena i Raymond Manczarek byli dziećmi emigrantów z Polski i tak właśnie brzmiało pierwotnie nazwisko Raya. Jego artystyczny geniusz możemy podziwiać na zachowanych filmach z koncertów grupy The Doors. Zespól nie potrzebował gitarzysty basowego, gdyż Ray Manzarek grając na dwóch różnych typach organów potrafił współtworzyć wraz z perkusistą sekcję rytmiczną za pomocą instrumentu klawiszowego, co wymagało niezwykłej precyzji i podzielności uwagi.

Coraz większe problemy Jima Morrisona z alkoholem spowodowały w pewnym momencie koniec współpracy z zespołem producenta Paula Rothchilda. Z tego właśnie powodu album L.A. Woman muzycy wyprodukowali samodzielnie z pomocą inżyniera dźwięku Bruce'a Botnicka. Jim Morrison odszedł z The Doors jeszcze przed premierą płyty. Najgorsze relacje w zespole Morrison miał z Johnem Densmore i dlatego zastanawiającym jest fakt, że to właśnie do niego Jim wykonał z Paryża telefon z zapytaniem o odbiór ich ostatniego albumu. Podczas tej rozmowy Jim poinformował Johna również o swoim pomyśle na nową płytę i możliwości powrotu do zespołu. Niestety, śmierć zabrała go nagle i nigdy nie dowiemy się czy powstałaby kolejna płyta The Doors i czy Jim byłby w stanie dotrzymać słowa. 
fot. Monika Lisiecka
L.A. Woman to ostatni studyjny album The Doors wydany tuż przed śmiercią Jima Morrisona wiosną 1971 roku. W 2003 roku płyta została umieszczona na 362 miejscu rankingu magazynu Rolling Stone. Według relacji Raya Manzarka, Jim Morrison miał podobno podczas jednego z party wypowiedzieć następujące słowa o samym sobie: „Najpierw Jimi Hendrix, potem Janis Joplin. Teraz pijecie z numerem 3”. Czy był rzeczywiście trzecim artystą w historii rocka? Oceny są zawsze subiektywne. Na pewno był ogromną indywidualnością i niezależnie od oceny moralnej jego życia był wielkim artystą. Umarł w przekonaniu, że „nie śmierć rozdziela ludzi, lecz brak miłości”. Na pewno nie był ani pierwszym ani ostatnim z wielkich artystów, którzy cierpieli na samotność wśród ludzi. Spoczywa na cmentarzu Père Lachaise w Paryżu, a na jego grobie jest zawsze pełno kwiatów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz