wtorek, 2 października 2012

Sabio - Czarodziej dźwięków (JazzPRESS październik 2012)


Sabio w fotografii Moniki S. Jakubowskiej
Wielu współczesnych muzyków tworząc aranżacje do własnych kompozycji, nierzadko sięga do najnowszych zdobyczy technologii. Wydobywane za pomocą komputera dźwięki to jakże częsta przyczyna powielania ogranych schematów i dehumanizacja muzyki naszych czasów. Sabio Janiak jako jeden z nielicznych znanych mi artystów w sposób perfekcyjny potrafił osiągnąć rzadko spotykany efekt harmonijnego połączenia elektronicznie generowanych dźwięków z brzmieniem klasycznych instrumentów na których równocześnie sam potrafi grać. Jego pomysł na współistnienie ze sobą tych dwóch odrębnych źródeł w połączeniu ze szczególną wyobraźnią dał efekt niezwykłej świeżości i nieczęsto spotykanego wśród polskich instrumentalistów bogactwa projektów, które - jak mogę się tylko domyślać - są jedynie etapami na drodze do artystycznych szczytów.

- Bartku od kiedy jesteś znany jako Sabio ?

- Stało się to w 2003 roku jak dobrze pamiętam. Był to moment, kiedy zaczynałem myśleć o tworzeniu i promocji własnych projektów. Pomyślałem sobie wtedy, że byłoby dobrze mieć jakąś ksywę, którą będę używał na potrzeby mojej muzycznej działalności. Zawsze byłem i ciągle jestem zafascynowany Brazylią, jej kulturą, językiem, capoeirą i z tego też powodu chciałem mieć portugalsko brzmiące słowo. Poprosiłem więc moją znajomą Brazylijkę , która w tym czasie studiowała fortepian w Poznaniu, aby wypisała mi na kartce kilkanaście portugalskich wyrazów, które według niej będą ładnie brzmiały. Kiedy tylko rzuciłem okiem na listę wyrazów, od razu wybrałem „sabio”, co w języku portugalskim znaczy "mędrzec", „ten który wie”. Sabio oznacza również „czarodzieja”.

- Czy jest jakiś instrument z grupy tych najbardziej popularnych, na którym jeszcze nie próbowałeś wyczarowywać dźwięków? Na czym jeszcze nie potrafisz grać?



- To zależy od tego co dla kogo znaczy „grać”. Czy „grać” znaczy potrafić zagrać koncert fortepianowy Chopina lub włączyć się w jazzową improwizację, czy też znaczy to zagrać dobrze tylko jeden utwór lub wydobyć kilka dźwięków. Oczywiście jest kilka takich instrumentów na których nie gram, bo akurat nie ma takiej potrzeby. Jeśli jednak taka potrzeba sie pojawi, po prostu uczę się grać. W mojej projekcji tego świata wszytko jest wibracją, czyli dźwiękiem. Fakt ze nie słyszymy wszystkich częstotliwości, nie znaczy że ich nie ma. Instrumenty traktuję jako narzędzia, które wykorzystuję, aby budować ideę muzyczną. Nie jest ona jednak niczym nowym, bo jako część całości jest w niej zawarta, a instrumenty które używam odtwarzają i tak mały skrawek tego, co jest dostępne w świecie dźwięku.

- Kiedy po raz pierwszy sięgnąłeś po instrument.

- Od czwartego do piętnastego roku życia uczyłem się gry na fortepianie. W wieku 16-tu lat rozpocząłem naukę gry na perkusji w średniej szkole muzycznej w Koszalinie. Wówczas moim instrumentem dodatkowym, na którym grałem około roku był także saksofon. Perkusja klasyczna którą później studiowałem otworzyła mi wiele nowych możliwości. Poznałem wibrafon, marimbę, ksylofon, kotły, dzwonki i całą gamę innych instrumentów.

- Nie jesteś muzykiem, którego podstawą gry jest elektronika, a instrumenty stanowią skromny dodatek. W moim odczuciu jest odwrotnie. Ty jesteś multiinstrumentalistą, który jedynie wspomaga się w swojej grze elektroniką. Zgadzasz się z tym?

- Masz rację. To co słyszą moi odbiorcy grane jest i tworzone w czasie rzeczywistym i jest to jedna z form ekspresji, w której się spełniam. Myślę, że jest to szczera forma wyrażania siebie, ponieważ podczas koncertów wykorzystuję moment tu i teraz, wiec nie ma miejsca na udawanie. Różnorodność instrumentów pozwalała mi jednocześnie obcować z dźwiękową harmonią i rytmem. Podczas studiów głównie rzecz jasna grałem na perkusji, ale w tym samym czasie bardzo interesowałem się całą gamą dodatków, które w naszym slangu nazywamy przeszkadzajkami. Były tam również różnego rodzaju bębny etniczne jak table, conga, darabuka, japonskie taiko itd. W tym czasie właśnie miał miejsce pewien szczególny moment, który zapamiętałem. Był rok 2002. Poznałem człowieka, który nazywał się Borys Sihon jest on świetnym multiinstrumentalistą. To dzięki niemu po praz pierwszy zacząłem otwierać się na inne instrumenty. Borys pokazał mi możliwości jakie daje gra na fletach oraz wokal. Uświadomiłem sobie wówczas, że nie muszę grać tylko na zestawie perkusyjnym i że nie trzeba umieć grać na każdym instrumencie perfekcyjnie. Niezbędna jest tylko wyobraźnia kiedy i dlaczego dany instrument użyć w konkretnej aranżacji. Najważniejsza jest świadomość i wiedza o tym jak łączyć ze sobą te wszystkie instrumenty.

- W jaki sposób do tej wiedzy docierałeś?

- Ogromne znaczenie miały moje zainteresowania elektroniką jeszcze z czasów studenckich. Wtedy dokonywały się moje pierwsze próby produkcji. W ślad za tym następowało też poznawanie możliwości komputera. Jako jeden z pierwszych w Poznaniu miałem legendarny już dziś zestaw perkusyjny D-drum, czyli bębny elektroniczne, pozwalające na grę własnymi próbkami i włączanie ich do aranżacji utworu. Jednak nie tylko muzyka elektroniczna mnie pociągała. Zawsze fascynowała mnie także muzyka etniczna, klasyczna i jazzowa. Nie zamykałem się na żaden gatunek i dzięki temu we wszystkim co robiłem i nadal robię słychać różne fascynacje, które niekiedy pojawiają się w moich kompozycjach podświadomie. Przełom nastąpił dwa lata temu, kiedy to rozpocząłem pracować jako jednoosobowy zespół.

- Zanim jednak do tego doszło miałeś jakieś etapy, pracując na pozycję którą posiadasz w chwili obecnej. 

- Wszystko zaczęło się jeszcze w szkole średniej, kiedy to nagrałem dwie płyty. Miałem wówczas koleżankę Monikę Zytke, która również komponowała. W roku 1998 Monik założyła projekt, który nazywał sie Shomer. Był to kwartet wokalny, który śpiewał pieśni żydowskie po hebrajsku. Gościnnie na tej płycie wystąpili tak znani artyści jak Antonina Krzysztoń i Tomek Budzyński z Armii. Rok później nagrałem drugą płytę zatytułowana „Emmanuel”. Na tym albumie zagrali z nami: Adam Sztaba (znany dziś jako dyrygent orkiestry z „Tańca z gwiazdami”), jego brat i jednocześnie mój kolega z klasy Łukasz Sztaba i jego żona Ewelina Zańczak oraz Marcin Pospieszalski i Wioletta Brzezińska, która wygrała jeden z programów „Szansa na sukces”. Ja na tym albumie odpowiadałem za partie perkusyjne. Później wyjechałem na studia, gdzie po pierwszym roku rozpocząłem grać z grupą Drum Machina. Był to zespół odznaczający się bardzo nowoczesnym drumowo-tanecznym brzmieniem, a jego wokalistą był Krzysztof Antkowiak. Później współpracowałem z tak znanymi postaciami polskiej sceny jak Maryla Rodowicz (dwa razy wspólnie wystąpiliśmy na opolskim festiwalu), z zespołem Mr. Zoob, Gabrielem Fleszarem, Jet Set, Justyną Szafran, Esmą Redzepovą nazywaną Królową Cyganów i wieloma innymi polskimi i zagranicznymi artystami.

- Jakie są Twoje artystyczne powiązania z Rogerem Watersem? Sądzę, że po takim nazwisku wśród muzyków, z którymi współpracowałeś chyba wszystkie drzwi powinny się przed Toba otwierać?

- Roger Walters wystawiał w roku 2005 w Poznaniu światową premierę swojego musicalu "Ça ira". Do współpracy doszło dzięki mojemu koledze Andrzejowi Mazurkowi, który był perkusistą grającym na co dzień z Hanną Banaszak. To było naprawdę olbrzymie przedsięwzięcie. Orkiestra symfoniczna, dwa chóry i mnóstwo dziwnego sprzętu. Na przykład dźwig, który wyciągał wokalistów na ogromne wysokości. Moją rolą było zagranie wraz z Andrzejem Mazurkiem partii etnicznych bębnów. Roger dal nam tu wolna rękę, wiec nie trzeba było uczyć się tej partii. Reżyserem musicalu był Janusz Józefowicz i musze przyznać, że udział w tym spektaklu sprawił mi ogromna przyjemność.

- Na internetowej stronie swojego projektu „Spherical Emotion” napisałeś, że jest to podróż, która rozpoczęła się w 2003 roku. Możesz przybliżyć nam ideę tego projektu ?


- Tak, w rzeczy samej. Wszystko zaczęło się w 2003 roku od jazzowego tria, przez kwartet, a skończyło się na graniu solo. Jest to dla mnie bardzo ważny projekt. Idea jego oparta jest na naturalnym stroju, gdzie wszystkie instrumenty strojone są do A-432hz jak i na Pitagorejskiej sekretnej geometrii dźwięku. Od jakiegoś czasu zajmuję się dźwiękoterapią opartą na metodzie terapii dogłębnej komórkowej i oprócz głosu oraz rożnych instrumentów używam również terapeutycznych kamertonów. W ciekawy i nietypowy sposób wypełniają one przestrzeń, a to co powstaje, ma jednocześnie elementy uzdrawiające jak i typowo muzyczno-estetyczne. Jest to dla mnie prawdziwa podroż w świat dźwięku i wibracji.

- Od roku 2007 jesteś w Wielkiej Brytanii a dopiero od roku 2010 rozpocząłeś tworzyć i grać na własny rachunek. Co działo się w latach 2007 – 2010 w Twoim życiu artystycznym? Kto miał największy wpływ na to co robiłeś w Anglii?

- Wyjeżdżając z Polski zostawiłem cały swój dorobek artystyczny i postanowiłem przyjechać do Londynu aby kształcić się w jednym z londyńskich Collegów na wydziale „Produkcja Muzyczna i Instrument”. Pojawiła się zupełnie nowa rzeczywistość. Szukałem dróg, żeby rozpocząć współpracę z tutejszymi muzykami. Szukałem ich przez Gumtree i inne strony internetowe. Pierwszy poważny skład, w którym grałem dość długo był Step13. Była to siedmioosobowa grupa grająca drum’n’bass wyłącznie na żywo. W jej skład wchodził MC z Jamajki oraz znakomita wokalista, która miała już na swoim koncie nagrania z Gorillaz i The Streets. Była to bardzo energetyczna muzyka, którą graliśmy na wielu ważnych festiwalach, w tym również na największym angielskim festiwalu w Glastonburry. Dzięki grze w tym zespole poznałem wszystkie czołowe formacje angielskiej sceny drum’n’bass z Roni Size na czele. Później pojawiły się takie składy jak Peyoti for President, z którym zjeździliśmy calą Europe grając miedzy innymi wspólne koncerty z Massive Attack, Gogol Bordello oraz supportując przed Ojos de Brujo i Ozomatli. Pozniej byla Laxula , Alejandro Toledo and Magic Tombollinos, Edine Said i parę innych.

- W roku 2010 narodził się Vital Kovatch.

- Jeszcze w czasach studiów powstał projekt Viksa Kovatch. Był to rok 2004 i był to duet z Rafałem Zapałą. Obecnie Rafał jest kompozytorem muzyki współczesnej. Od dwóch lat pracuję jako akompaniator w prestiżowych londyńskich szkołach tańca współczesnego. To właśnie ten moment zrodził Vital Kovatch. Te szkoły nie są typowymi szkołami baletowymi. Jest to taniec współczesny, który łączy w sobie wszystkie nowoczesne trendy. Dwa lata pracowałem nad tym, aby grając bez udziału innych muzyków, stworzyć za pomocą dostępnych mi środków aranżacje wywołujące u słuchacza wrażenie, że gra orkiestra. To tam zainteresowałem się tematem loopowania. Moje odkrycie, że można grac wszystko samemu nadeszło w momencie, kiedy grałem wiele koncertów wspólnie ze znakomitą grupa Peyoti for President. Praktycznie całe wakacje nie było mnie w domu. Gdybym wówczas zdecydował się na stałą współpracę z tym zespołem, być może odnieślibyśmy wspólnie duży sukces, ponieważ podobnie jak miało to miejsce jeszcze w Polsce, ci wszyscy wykonawcy z którymi współpracowałem w Anglii cały czas grają i są rozpoznawalni. Ciągle jednak miałem poczucie niedosytu i pewnego ograniczenia grając jako perkusista jakiegokolwiek zespołu. Zawsze czułem, że mam dużo więcej do powiedzenia, a koncepcja stylistyczna grup stanowiła ramy, w które należało się wpisać. Czas biegł nieubłagalnie. Dwa lata poszukiwałem systemu, który mógłbym używać, aby osiągnąć swój cel. W końcu we wrześniu 2010 przestałem grać z kimkolwiek i skupiłem się wyłącznie na realizacji swojego pomysłu.

- Czym jest Sabiomusic Productions ?

- Moją główną jednostką dowodzącą. Jest to oficjalna nazwa mojej działalności artystycznej, która jest prowadzoną przeze mnie firmą produkcyjną obejmującą moje wszystkie projekty w jakich biorę udział. Są to Vital Kovatch, Spherical Emotion i wszelkiego rodzaju współpraca z innymi wykonawcami, choreografami itp. W tym momencie posiadam dwa projekty. Vital Kovatch jest projektem, gdzie gram improwizowane sety oparte na rożnych gatunkach muzyki klubowej oraz nieco mistyczny Spherical Emotion, gdzie styl muzyczny bardziej odpowiada gatunkom takim jak world music/ambient. Od czasu do czasu do obu projektów zapraszam różnych gości, aby wprowadzić więcej międzyludzkiej interakcji. Jednym z takich osób był np. Maciek Fortuna (trąbka), Sean Haefeli - świetny wokalista z Chicago, z którym wystąpiłem podczas tegorocznej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w londyńskiej „Scali” , Filip Filipiuk (sax) lub urocza hinduska MC Sister Elements.

- Na jednej z Twoich stron internetowych znalazłem motto Joachima Werdina: „Jestem świadomością i wszystko co mnie otacza jest moją kreacją. Przez to wiem, że jestem źródłem mojego życia”. 

- Tak też myślę. Każdy z nas otoczony jest wyimaginowaną obręczą ograniczeń. To my sami malujemy sobie ramy na płótnie naszego obrazu świata i sami na własne życzenie wiążemy sobie ręce, kiedy to właśnie w zasięgu reki mamy wszystko. Bez względu na to jak człowiek jest oświecony, rzeczywistość poza naszą ramką jest nieskończona, niepojęta i na pewnym etapie niewyrażalna w rzeczywistości, w której teraz jesteśmy. Nie znaczy to, ze to jest złe czy dobre. Takie pojęcia są składową całości, a my przez nasze ciągle poczucie winy zakładamy sobie te kajdany niewiedzy wierząc w iluzje, że to co tworzymy jest prawdziwe.

- Co takiego chcesz przekazać swoim słuchaczom?

- Moim największym marzeniem jest dotrzeć do jak największej grupy odbiorców z tym co muzyka niesie poza dźwiękiem. Istnieją różne formy komunikacji, a muzyka jest jedną z nich. Nie myślimy o tym w nawale codziennego życia, ale to właśnie dźwięk jest budulcem otaczającego nas świata i w tym dźwięku znajdują się informacje, które świadomie lub podświadomie docierają do nas w rożnej formie. Wszystko połączone jest właśnie przez wibracje. Nawet światło jest subtelną wibracją. Przekaz treści tego co robię odbywa się przez intencje, myśli lub za pomocą fal radiowych. Treść sprowadza się do dwóch słów: „światło i miłość", a muzykę i instrumenty traktuję tylko i wyłącznie jako narzędzia. Nie są one dla mnie celem samym w sobie. Muzyka jest sposobem komunikacji, dzięki któremu mogę i potrafię przekazać to co myślę.

- Czy dobrze rozumiem, że artystyczna świadomość Vitala Kovatcha pochodzi z doświadczeń nabytych przy tworzeniu Spherical Emotion i z czasów jeszcze wcześniejszych, a jednocześnie Vital Kovatch I Spherical Emotion nie stanowi ostatecznego wcielenia Sabio Janiaka, a jest tylko jednym z etapów na drodze artystycznego rozwoju?

- Mój instrument jest zbiorem mnóstwa innych instrumentów. To w jaki sposób tworzę swoją muzykę opisałbym w następujący sposób: używając moich instrumentów, mam możliwość manifestowania myśli muzycznych. Nie znajduję czasu na wymyślanie ani melodii ani harmonii. To wszystko dzieje się automatycznie. Praktycznie wszystko co do tej pory nagrałem jako Vital Kovatch jest improwizacją. To co za ułamek sekundy wybrzmi, jest niejako bezpośrednio ściągane z bazy danych, która buduje się na bieżąco w mojej wyobraźni. Kiedy wygeneruję pierwszy dźwięk, podążam niejako za nim myślowo. Dla mnie istotne jest jak moja muzyka brzmi i co ona ze sobą niesie. Większość słuchaczy wyobraża sobie, że to co gram jest perfekcyjnie opracowaną wcześniej sekwencja dźwięków i nie dopuszcza myśli, że to co akurat słyszy, rodzi się właśnie tu i teraz i że są oni świadkami pełnego procesu twórczego. Gdzie jest kres moich artystycznych poszukiwań? Nie ma kresu i nigdy nie będzie. Zawsze jest coś jeszcze do odkrycia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz