środa, 27 września 2017

Marzanna Szkuta - By sztukę tworzyć, jak ptak śpiewa…!





„Żeby ludzie raz zrozumieli, że sztuka to wyraz duszy – to by sztukę robili tak, jak ptak śpiewa. Przestałaby ona być tą zmorą i nie trzeba by było tyle o niej gadać. Ale ludziom ciągle się zdaje, że sztuka to jest coś z zewnątrz nas, do czego trzeba przewracać oczami, do czego trzeba dążyć, czemu się poświęcać, lub z powodu czego trzeba ryczeć, upijać się i udawać rozpustnych, idealno-cynicznych modernistów. A tu trzeba żyć i być szczerym.”
Stanisław Witkiewicz


Od siebie dodam, że Szkuta tworzy swoje dzieła z lekkością dmuchawca na wietrze i delikatnością mgły nad łąkami… Ale wcześniej trzeba było długo poznawać tę delikatność, ulotność i lekkość. Latami dotykać, głaskać i wielbić. Ileż to razy wyobraźnia musiała podążać za dmuchawcem unoszonym przez wiatr, który łagodnie płynął nad powierzchnią muskając jedynie od czasu do czasu drugą istotę. By wygenerować tak wielką cierpliwość do dnia powszedniego i każdego, kto nie wie jak ptak śpiewa, choć słyszy śpiew wkoło. By z największą precyzją wykonać każdy ruch narzędziem… By dotknąć najczulszego punktu we właściwej chwili…


Jak więc mam odpowiedzieć na pytanie tak często zadawane – ile czasu zajmuje mi wykonanie dzieła czy też o cenę. Mam wielki dylemat, bo nie da się tego określić poprzez pryzmat dotykania materii i przeliczyć na ilość czasu. Trzeba by było poznać wartość każdej minuty, każdej godziny mojego życia. Kiedy drugi wrażliwy człowiek, bierze do rąk wykonany przeze mnie drobiazg, rozbudzają się w nim nieznane pragnienia i chce odejść zamykając go w dłoniach… jak ptak śpiewa... Im wrażliwszy, im więcej doświadczył tym większą wartość w nim widzi. I o nic nie pyta... To całe moje życie, w którym błądziłam za dnia i nocą w zakamarkach leśnej głuszy.

To miliony chwil pełnych bólu, rozterek, ale i uniesień. Lata westchnień, samotności na łące pod starym dębem, dźwigania cierpienia swojego i bliskich na drobnych barkach, które nieraz ledwo wytrzymywały. Jaką siłę trzeba było wygenerować, by utrzymać to wszystko i zachować jednocześnie taką delikatność? Jak wycenić tę delikatność? Kiedy usiłuję tego dokonać, słyszę „drogo”… To dobrze. Wspaniale! Ma być drogo! Bo nieraz bardzo bolało i to droga przez ciernie zmieniła niesiony ból w radość tworzenia. Uczyła pokory. Nie naiwności! Ta świadomość jest kosztowna i droga memu sercu. Więc musi być drogo!


Kiedy patrzę na piękną fotografię sóweczki, czy włochatki albo zimorodka dobrze wiem ile godzin, dni, a nawet miesięcy trzeba spędzić w terenie, by zapisać napotkane obrazy w pamięci obiektywu. Ile kilometrów przejść dźwigając ciężki sprzęt, by potem zachwycać czyjeś oczy i pobudzać inne zmysły. A wszystko po to, by patrząc na zdjęcie można było dotknąć duszy artysty fotografa, który włożył całe swoje serce w wykonanie setek zdjęć i wybrał z nich to jedyne. Bo na tym przecież polega sztuka… By właściwie wybrać...

Może tak jak nieraz szukamy bratniej duszy. Ileż to osób musimy ominąć w życiu, przy ilu zatrzymać się, by wybrać tę jedyną. Przy której dane by nam było odczuwać zrozumienie i radość, a potem odchodzić z tego świata w bliskości, spełnieniu i godności właściwej dla istnienia ludzkiego. Mój umysł przetwarza fotografię i inne obrazy z mojej pamięci na prosty, schematyczny obrazek, w którym rozpoznawalny będzie gatunek. Jeden z wielu… Potem sama wkładam w nie melodię… jak ptak śpiewa… Może ktoś ma dobry pomysł, by zamknąć to wszystko w kilku słowach, które dotrą do prostej świadomości przeciętnego człowieka, który nie wie jak ptak śpiewa. Choć słyszy, a czasem potrafi nawet rozpoznać gatunek.


Jak więc mam odpowiadać na pytanie – ile czasu mi to zajmuje? Ileż razy muszę zanurzyć się we wspomnieniach tysiąca chwil, by tę właściwą, tę jedyną tchnąć w każde z moich dzieł? Niektórzy dobrze wiedzą ile czasu, pracy i wysiłku trzeba, by narodziło się malutkie, jedyne w swoim rodzaju dzieło sztuki. To w największym bólu rodzą się najpiękniejsze dzieła sztuki takie jak dzieci i świadomość... A potem stają się inspiracją dla innych...
Marzanna Szkuta
Autorzy zdjęć: 
Tomasz Kamiński 
Krzysztof Onikijuk

***

Marzanna Szkuta mówi o sobie „dziewczyna z lasu” i bez wątpienia nią jest. Wystarczy spojrzeć na jej dzieła, aby niemalże poczuć przyrodę i tajemnicę puszczy. Urodziła się i wychowała w malutkiej wiosce Teremiski, ukrytej w samym sercu Puszczy Białowieskiej. Rodzice Marzanny zbudowali dom rodzinny na uboczu tuż przy lesie i dlatego las stanowił dla niej nie tylko odskocznię od trudnego życia na wsi, ale i poczucie bezpieczeństwa. Po ukończeniu liceum rozpoczęła pracę. Jej kariera zawodowa miała swój początek w Stacji Geobotanicznej Uniwersytetu Warszawskiego w Białowieży, gdzie po raz pierwszy zetknęła się z botaniką. Pracowała tam tylko pół roku, ale był to bardzo ważny okres w jej życiu. Wtedy to po raz pierwszy ujrzała Rezerwat Ścisły Białowieskiego Parku Narodowego. Zobaczyła też, jak bardzo różni się to miejsce od lasu, który znała z dzieciństwa. Następnie zainwestowała w Roczne Studium Menadżerskie w Białostockiej Szkole Biznesu. Po ukończeniu szkoły otrzymała propozycję pracy w Białymstoku. Wybrała jednak przygodę i wyjechała do Wrocławia. Czuła - jak sama to podkreśla - że musi „przełamać fale” i zmierzyć się z życiem w pełnej cywilizacji, z dala od rodzinnych stron. We Wrocławiu uczyła się wielkomiejskiego życia, pracowała w biznesie i poznawała nowych ludzi. Jej przygoda z miastem swój dalszy ciąg miała w Białymstoku, gdzie podejmowała kolejne wyzwania w świecie biznesu. Podczas spaceru po Parku Szczytnickim we Wrocławiu pod starym dębem po raz pierwszy w życiu poczuła, czym jest „zew krwi”. Łzy popłynęły jej po policzkach z żalu, że jest tak daleko od domu, i że to nie jest ten jej jedyny, ukochany dąb, pod którym spędziła wiele dni, wieczorów i nocy razem z gitarą, nieraz w towarzystwie pasących się obok żubrów. Poczuła też, że brakuje jej znacznie więcej - ciszy, szumu drzew, muzyki świerszczy, zapachu zawilców i towarzystwa dzikich zwierząt. Po niecałym roku przeprowadziła się do Białegostoku, ale kilka lat później sytuacja ta powtórzyła się i był to kolejny sygnał. Wtedy podjęła decyzję o powrocie do swojej ukochanej Puszczy.

Po powrocie z miasta nie bardzo wiedziała, czym będzie się zajmować w rodzinnych Teremiskach. Chciała robić coś pożytecznego dla Puszczy, dla której wróciła. W czasie wakacji pracowała w schronisku młodzieżowym w Białowieży, a następnie przez kilka lat przy realizacji projektu „Puszcza Białowieska” duńskiej firmy COWI, dzięki czemu bardziej poznała specyfikę regionu i jego mieszkańców. To właśnie wtedy zrodziła się w jej głowie myśl na temat idealnego produktu lokalnego. Wtedy też zaczęła poznawać różne grupy interesów, które wypowiadały się na temat ochrony Puszczy Białowieskiej i... zupełnie nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Aby lepiej to zrozumieć, rozpoczęła studia na kierunku Ochrona Środowiska na Politechnice Białostockiej, a następnie podjęła pracę w Instytucie Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży. Bardzo inspirował ją wówczas do przemyśleń profesor Zdzisław Pucek, wieloletni kierownik tego Instytutu. Z pasją też podglądała swoich kolegów naukowców w prowadzonych przez nich badaniach naukowych i chłonęła ile tylko mogła. Kochała zwierzęta, również te dzikie i trudno było jej przełamać się do prowadzenia na nich badań, czy doświadczeń. Dlatego też nigdy nie myślała poważnie o doktoracie z zoologii. Jednak stopniowo uświadamiała sobie jak bardzo ta nauka jest ważna dla naszego codziennego funkcjonowania w zdrowiu, szczęściu i urodzie, ale też i to, w jak wielkim stopniu nie zdajemy sobie z tego sprawy. W końcu przyszedł czas na wielkie zmiany. Odchodząc z pracy po prawie 12 latach czuła, jakby odcinała się od pępowiny, ale temu rozstaniu towarzyszyło także niezwykle silne uczucie, które nakazywało jej podjąć to nowe wyzwanie.



W pracy artystycznej inspiruje ją zarówno świat dzikiej przyrody jak i świat czysto ludzki. Jej wykształcenie oraz doświadczenia życiowe i zawodowe uświadomiły jej, w jak wielkim stopniu brak elementarnej wiedzy na temat podstawowych zależności może mieć destrukcyjny wpływ na kształtowanie charakteru człowieka i na piękną, dziką przyrodę, w której wyrosła i którą wciąż ma wkoło siebie. Dlatego zafascynowało ją zagłębianie się w podstawy ekologii, fizjologii i ewolucji zwierząt, ponieważ odnalazła w tym wiele związków z jej codziennym życiem. Nie zauważyła momentu, kiedy stało się to jedną z jej pasji. Biżuteria, to tylko język, którym opowiada o tym, co jest dla niej naprawdę ważne. Przez ostatnie lata wnikliwie obserwowała dokąd w pędzie technologicznym zmierza świat i dlatego bardzo dotyka ją masowa produkcja tanich przedmiotów marnej jakości i ich bezrefleksyjna konsumpcja. Boli ją także świadomość, że bylejakość leży u podstaw czasów, w których przyszło jej żyć, ponieważ taki stan rzeczy bezpośrednio przekłada się również na duchową i uczuciową sferę naszego codziennego życia. Bardzo brakowało jej oryginalnych, ekskluzywnych dzieł z duszą wykonanych ręcznie opisujących bogactwo miejsca, w którym wyrosła, które ją inspiruje i którym przesiąkła. Brakowało jej też drobiazgu, w którym dla kontrastu zamknięta jest wielka wartość, takiego by można było z łatwością przewieźć go do każdego zakątka świata i tam promować bogactwo miejsca, z którego się pochodzi. Jako projektantka biżuterii potraktowała Marzanna Puszczę Białowieską jak kopalnię diamentów, które postanowiła „szlifować” na swój sposób, by olśniły świat.


Przywiozła wiele inspiracji z podróży do Szkocji, jednak najbardziej zachwyciła ją różnorodność biologiczna tu, gdzie są jej korzenie i tę wartość i piękno wychwala jak i gdzie tylko może. Studia przyrodnicze i praca w placówce naukowej okazały się kopalnią wiedzy o jej ukochanym lesie i o mechanizmach, jakimi rządzi się świat dzikiej przyrody. Swoją twórczość Marzanna Szkuta kieruje do tych, którzy pragną zagłębić się w taki niekonwencjonalny sposób w ważne kwestie dla otaczającego nas środowiska naturalnego. U podstaw jej determinacji leży fakt, że jest nie tylko „dziewczyną z lasu”, ale też Podlasianką, a Podlasie to zagłębie przyrodnicze o wyjątkowej urodzie i wartości. Postanowiła więc zamknąć swoją świadomość i emocje w miniaturze, by piękne, inteligentne i ambitne kobiety mogły prezentować ten zasób wartości i wiedzy nosząc jej dzieła blisko swoich ciał. Zależy jej także na tym, by potrafiły coś opowiedzieć o tym innym. Taki ma pomysł na edukację w połączeniu ze sztuką oraz modą, a właściwie stylem opartym na elegancji szeroko rozumianej, dlatego też z wielką radością obserwuje reakcję odbiorcy, kiedy opowiada o idei jej twórczości prostym językiem, pełnym osobistych uczuć i doświadczeń. Cieszy ją także tworzenie do szuflady nawet w wymiarze minimalnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz