piątek, 13 maja 2016

Strojenie żartów to poważna robota! - z Radosławem Bieleckim z kabaretu Neo-Nówka rozmawia Monika S. Jakubowska

Monika S. Jakubowska: Latka lecą a Wy nadal żarty sobie stroicie... ;) Czy padały pytania typu: kiedy w końcu zabierzecie się za poważną robotę?

Radek Bielecki: Pozory mylą. Uważam, że jest to poważna robota. Publiczność nie wybacza nieprzygotowania, gorszego dnia czy nastroju. Na scenie musisz dać z siebie zawsze sto dwadzieścia procent. Publika nie wybacza fałszu, więc cały czas jesteśmy skoncentrowani i wbrew pozorom to co robimy traktujemy bardzo poważnie. Wiem. Na scenie tego nie widać. (śmiech). Traktujemy naszą prace jak misję, dajemy ludziom radość i moment w którym zapominają o codziennych problemach. Warto, bo ludzie oddają nam tę dobrą energię. zarówno my jaki publiczność ładujemy sobie w ten sposób akumulatory. Dlatego uważamy, że ciąży na nas olbrzymia odpowiedzialność za kondycję psychiczną naszego widza. (śmiech) Jest to więc bardzo odpowiedzialne zajęcie. Poza tym w tej chwili nie wyobrażamy sobie innego sposobu na życie. Jest to nasza pasja i do póki będzie nam to sprawiało przyjemność, będziemy się tym bawić dopóty będziemy się tym zajmować.


MSJ: My, Naród smutny i krytyczny, mało tolerancyjny i narzekający - skąd w nas tyle miłości do kabaretu?

RB: Tak jak powiedziałem przed chwilą. Koncerty kabaretowe są pewnego rodzaju ucieczką od otaczającej nas, często smutnej, rzeczywistości. W trakcie występu kabaretowego ludzie odreagowują stresy a endorfiny dochodzą do mózgu. To uzależnia. Dlatego tak często wybieramy kabaret jako formę rozrywki. Może to banalne co powiem i wyświechtane, ale na prawdę śmiech to zdrowie.


MSJ: Z czego śmiejemy się najgłośniej? 

RB: My Polacy chyba wtedy gdy sąsiadowi jest gorzej niż nam. (śmiech) Wydaje mi się, że widz nie kalkuluje. Jak go coś śmieszy to reaguje. Z naszych obserwacji wynika, że śmiejemy się z tego co jest nam bliskie. Z sytuacji, które przytrafiają nam się w normalnym życiu a my je pokazujemy na scenie. Mamy kabareciarze mamy taką umiejętność obserwacji rzeczywistości i przekładnia jej na scenę. Wystarczy jeszcze to tylko delikatnie to wykrzywić i jest wesoło.

MSJ: Czy na gruncie kabaretowym istnieją granice np."dobrego smaku" czy też wszystko może stać się budulcem pod nowy gag? Wszak czasy takie, że może śmiać się z czegoś nie wypada…

RB: Każdy ma swoją granice dobrego smaku, której chyba nie warto przekraczać, bo można kogoś urazić, a przecież nie o to nam chodzi. Niektóre środowiska są jednak bardziej wrażliwe na satytrę i częściej kolokwialnie mówiąc strzelają tzw. „focha". My staramy się pokazywać zjawiska społeczne, które nas otaczają. Czasmi komentujemy jakieś znaczące wydarzenia polityczne, społeczne, międzyludzkie. Jesteśmy po to aby nie było to takie nadęte i śmiertelnie poważne. Jak mawiał klasyk biskup Ignacy Krasicki - "Prawdziwa cnota krytyk się nie boi”. Tego bym się trzymał. Wszystkich i tak nie zadowolimy.

MSJ: W kraju coraz więcej absurdów, coraz głośniej pukamy się w czoło a dla Was, dyżurnych prześmiewców kraju, woda na młyn. Czy tak?


RB: Jesteśmy bardzo wdzięcznym społeczeństwem jeżeli chodzi o inspiracje dla kabaretu. My mówimy, że skecze i puenty leżą na ulicy i wystarczy je tyko podnieść. (śmiech)

MSJ: A jeśli przyjdzie cenzura - będzie trudniej czy śmieszniej?

RB: A to ona gdzieś poszła? (śmiech) My nie mamy z tym problemu. Zawsze mówimy co chcemy, a że czasami ktoś tego nie chce np. wyemitować w TV to już inna sprawa. Umówmy się, że Polska satyra kabaretowa to pikuś do tego co mówią np. amerykańscy czy angielscy „standaperzy”. Tam nie ma świętości i jakość nikt się nie obraża. U nas jedno słowo o papieżu wywołuje burzę.

MSJ: Robicie show, rozśmieszacie ludzi, którym później wystarczy palcem w bucie machnąć i pokładają się ze śmiechu. Schodzicie ze sceny, wracacie do spraw powszednich, spotykacie panią Z. w urzędzie czy pana X w warzywniaku - da się normalnie kupić marchewkę?

RB: Da się kupić ale pani z warzywniaka oczekuje, że przy zakupie marchewki rzucimy kilkoma kawałami i będzie śmiesznie. Tak nie jest. Proszę mi uwierzyć, że jesteśmy normalni w życiu poza sceną. Trzeba trzymać jakąś higienę bo nasze rodziny by tego nie zniosły. Poza tym to nasz zawód. Jak górnik wraca do domu po szychcie to już nie fedruje w dużym pokoju. Z nami jest identycznie. Nie jesteśmy duszami towarzystwa i nie sypiemy kawałami z rękawa.


MSJ: Miewacie ochotę na odrzucenie błazeńskiej buławy i poważno-odważne komentowanie sytuacji? Dzwonią po prośbie z programów publicystycznych?

RB: Ostatnio nikt do nas z telewizji nie dzwoni, a nie zmieniliśmy numeru telefonu. (śmiech) Nie interesują nas takie propozycje. My wiemy gdzie jest nasze miejsce i co nam wychodzi najlepiej. Nie mamy zamiaru nakładać przyciasnych lub niewygodnych butów. Skupiamy się na jednym. Tu, na tym poletku, czujemy się pewnie i bezpiecznie. Niech t ak pozostanie.

MSJ: Rozśmieszać nie obrażając - możliwe?

RB: Już o tym wspomniałem. Nikogo nie obrażamy ze sceny a jeśli ktoś się czuje urażony to może brakuje mu dystansu do tego siebie i tego co go otacza. Nie mamy na to wpływu.

MSJ: Polak na Emigracji z pewnością nadaje się do "obśmiania"... Możemy liczyć na nowy gag o nas? :o)


RB: Polak na emigracji czy w kraju to ten sam Polak. Podczas zagranicznych występów czujemy się tak samo jak byśmy grali np. w Sosnowcu. Oczywiście są pewne różnice podyktowane specyfiką miejsca zamieszkania i to wykorzystujemy na scenie. Zawsze staramy się zaskakiwać widza i robić jednorazowe rzeczy tu i teraz. Nie będę za wiele zdradzał, ale mamy kilka perełek w rękawach, których nie zawahamy się użyć.
Kabaret „NEO-NÓWKA” rozśmiesza nas od lat ponad 15 i już wkrótce, bo 15go maja, wpadają do Londynu ze swoim jubileuszowym programem.  



fot. Paweł Fesyk
Monika S. Jakubowska urodziła się w Suwałkach. Dzieciństwo spędziła w łazience, którą ojciec-artysta przy pomocy kuwet z wywoływaczem i utrwalaczem zamieniał w prowizoryczną ciemnię. Pierwsze zdjęcia DDR-owską lustrzanką Exakta wykonała w wieku 4 lat. W brytyjskiej stolicy znalazła swoje miejsce na ziemi. Zafascynowana jest przyrodą i codziennością ludzkiego życia. Dlatego obok uwieczniania artystów, pochłania ją fotografowanie ulicy. Zdjęcia Moniki łatwo zapadają w pamięć. Z wykształcenia jest anglistką, z zamiłowania dziennikarką, poetką, plastyczką i radiowcem. Przed laty była też wokalistką zespołów Blues Dla Małej i Shamrock. Przed kilku laty chciała zostać fotografem wojennym. Zamierzała wykonać fotografię, która odmieniłaby myślenie polityków do tego stopnia, aby zaniechali polityki zbrojeń. Niepoprawna marzycielka została na szczęście z nami, dzięki czemu możemy podziwiać londyńską codzienność... tą wielką i tą małą, ale zawsze widzianą poprzez szczere, subiektywne spojrzenie jej obiektywu. Autorski cykl Moniki S. Jakubowskiej zatytułowany "Londyn w subiektywie"pojawiał się w miesięczniku Nowy Czas pomiędzy 1 grudnia 2011 a 12 maja 2012. Nie tak dawno postanowiłem namówić moją Przyjaciółkę, której dziesiątki wspaniałych fotografii można podziwiać na łamach Muzycznej Podróży, do wskrzeszenia jednej z najlepszych serii prasowych, jakie zapamiętałem i tym samym do ocalenia dziesiątek wydarzeń, impresji i zwykłych/niezwykłych codziennych sytuacji, których ulotność i wyjątkowość stanowią o magicznej atmosferze Stolicy Świata - jak niektórzy nazywają to wielomilionowe i wielokulturowe mia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz