poniedziałek, 9 lipca 2018

Antoni Malewski - ECCE HOMO. Ostatnia droga MARKA KAREWICZA

Kościół św. TRÓJCY
ECCE HOMO (Oto człowiek) - tymi słowami ksiądz pastor rozpoczął pożegnalne, żałobne nabożeństwo pamięci naszego, wybitnego artysty fotografika MARKA KAREWICZA w warszawskim kościele ewangelickim ŚWIĘTEJ TRÓJCY przy Placu Stanisława Małachowskiego. Odeszła na zawsze ikona największa polskiego JAZZU. Przeżyła w muzycznym świecie 80 lat. Marek był namacalnym symbolem jazzowego życia w Polsce.

Poniedziałek 2 lipca 2018 roku był dniem chłodnym i pochmurnym z przelotnymi opadami deszczu. W takim dniu odbył się pochówek ukochanego przez mieszkańców Tomaszowa Maz. „człowieka ze złotym obiektywem” Honorowego Obywatela Miasta za 2015 rok. Wiele osób, różnymi środkami lokomocji z naszego grodu przyjechało do stolicy, by pożegnać MISTRZA FOTOGRAFII. Również dotarła delegacja z Tomaszowa, którą reprezentowali: Piotr Gajda w imieniu Prezydent Miasta, Pana Marcina Witko, panie – Dyrektor CKM Anna Zwardoń oraz z-ca Dyrektora Beata Arkuszyńska reprezentujące Miejskie Centrum Kultury, by pożegnać „honorowego obywatela miasta”, Mariusz Sobański z Galerii ARKADY (w tym lokalu, w centrum miasta odbyło się wiele spotkań z Panem KAREWICZEM). Przybyło także wiele prywatnych osób, uczestników spotkań organizowanych czy to przez ARKADY, czy moją osobę.


Zabrałem się w smutną podróż samochodem nissan państwa Starnowskich z osobami, które na przestrzeni ostatnich lat życia i pobytu w naszym mieście Marka Karewicza, byli blisko Niego. Tym samym przyczyniali się do rozpowszechniania Jego DZIEŁ (tj. książki, fotogramy, rollupy, projekty okładek płyt gramofonowych), wiedzą z gatunku - kim był („ecce homo”) mieszkaniec (11 lat życia – 1944/1954) Tomaszowa Mazowieckiego?

Tomaszowska grupa przed wejściem do kościoła św. TRÓJCY
Beata i Mariusz Starnawscy – z tomaszowskiej PARTY PIZZA, do której (do „upadku” Księgarni Barbary Goździk, jej zaplecze służyło jako stałe miejsce „schadzek” przyjaciół) za każdym pobytem w Tomaszowie, Marek ze swoimi opiekunami (Jolą Byliniak, Wiesławem Śliwińskim) „bazował” Karewicza zajadając smacznie, dotychczas jak sam twierdził, nielubianą pizzę. Przygotowując się do obchodów 80 urodzin Marka, Mariusz, załatwił (trudną do zdobycia na naszym terenie) tak bardzo lubianą przez lata spędzone w naszym mieście rodziny Karewiczów - kiełbasę mortadelę - co wywołało ogromną radość wszystkich obecnych w Jego urodzinowym mieszkaniu. Słynna, tomaszowska mortadela, to kulinarny przysmak sprzedawany w latach 40/50/60-tych ubiegłego wieku, w miejskiej - „Końskiej jatce” (dzisiaj Galeria ARKADY).


Ewa Komar – uczestniczyła ze swoją kamerą i aparatem fotograficznym w wielu wydarzeniach, spotkaniach z Markiem (również w sesjach wyjazdowych jak – Sopot, Gdynia, Zakościele) zapisując „okiem kamery” wiele kadrów w Jego domu przy ulicy Nowolipki, na wystawach prac Pana Marka w Starostwie Powiatowym, Społeczności Chrześcijańskiej TOMY czy zakościelowych, muzycznych spotkaniach (było ich cztery). Dzięki jej kamerowaniu, wykonaniu wielu FOTO przyczyniła się, że mogłem zmontować kilka filmów o Marku Karewiczu, jak: „Złoty Fryderyk w Tomaszowie”, „75 urodziny Karewicza w OK. TKACZ”, „Spotkanie po latach” czy „5 lat Fundacji Sopockich Korzeni”.

Nasza tomaszowska grupa podczas trwającego, żałobnego nabożeństwa
Monika Fiszer – chyba najważniejsza osoba dla Marka, szczególnie w jego ostatnim okresie życia. Monika, dla Marka zwaną „małą”, uczestniczyła we wszystkich spotkaniach z udziałem MISTRZA fotografii, tak w mieście (Galeria ARKADY, Miejskie Centrum Kultury, Społeczność Chrześcijańska TOMY, kino „Włókniarz”, muzyczne spotkania w Zakościelu (4 spotkania), dwie wystawy w Starostwie Powiatowym jak i w słynnym gdyńskim Klubie GROM – odbył się tu koncert na rzecz rock’n’rolla pt. „W rytmie Rock’n”Rolla”, poświęcony Pierwszej rocznicy śmierci ojca chrzestnego polskiego rock’n’rolla, Pana Franciszka Walickiego.


Przy każdym spotkaniu z Markiem, na czas pobytu, „mała” opiekowała się Nim, dużo konwersując z artystą fotografii, zaskakując dużą wiedzą o nim samym jak również znajomością w dziedzinie rock’nroll, jazz a także w wielu innych dziedzinach życia. Niejednokrotnie kiedy odwiedzaliśmy Marka Karewicza w Jego mieszkaniu przy ulicy Nowolipki, zawsze najwięcej czasu w rozmowie poświęcał, właśnie „małej” Oboje uwielbiali z sobą, nie tylko rozmawiać, bo Monika zawsze przygotowała zmyślną potrawę a Złoty Fryderyk zjadał ją z wielkim apetytem. Marek bardzo polubił „małą” i za każdym pobytem w naszym mieście pytał – Antoni co z „małą”? Czy przyjdzie na spotkanie ze mną?

Ulubiony przez Marka zespół „The Warsaw Dixielanders” w deszczowej oprawie na Cmentarzu Ewangelickim
Monika odwdzięczyła się Markowi, jak to się mówi, z nawiązką. Kiedy Krzysiek Jochan zgłosił Karewicza na Honorowego Obywatela Miasta Tomaszów Mazowiecki koniecznością przystąpienia do konkursu, było zebranie co najmniej 300 podpisów przez mieszkańców miasta. Również bardzo ważne stało się przekazanie informacji, wiedzy o zgłoszonym (właśnie Rada Miasta Urzędu Miasta, przyznaje tytuł Honorowego). „Mała” stanęła na wysokości zadania. Nadludzkim wysiłkiem, tylko dla siebie znanym sposobem, zebrała podpisy od ponad 220 osób, przy okazji informując każdego wpisującego się, o życiu Marka Karewicza w Tomaszowie Mazowieckim. Dzisiaj z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że Monika uruchomiła procedurę nadania tego zaszczytnego tytułu, Markowi Karewiczowi.


Patryk Pigulski – młody człowiek, jeszcze uczeń szkoły średniej. „Odkryłem go”, kiedy on zaczął na ogólnej i mojej stronie „fb” lajkować niektóre wpisy tekstów muzycznych, wywiady ze mną czy ludzi muzycznego show businessu a zwłaszcza te ostatnie teksty poświęcone Markowi Karewiczowi zamieszczone po Jego śmierci. Przyznać muszę, że Patryk przypadł mi bardzo do gustu a kiedy okazało się, że w nissanie państwa Starnawskich jest wolne miejsce, wszyscy zadecydowaliśmy, by Patryk dołączył do nas. Tak więc w liczbie sześciu osób wybraliśmy się na pogrzebowe uroczystości i pochówek, do Warszawy.

Trumna z ciałem MISTRZA FOTOGRAFII w asyście warty honorowej polskiego żołnierza
Kiedy przybyliśmy naszą sześcioosobową grupą do ewangelickiego kościoła Św. TRÓJCY przy Placu S. Małachowskiego, padał drobny deszczyk. Lekko przemoknięci weszliśmy do świątyni gdzie na białym katafalku, przy ołtarzu stała zamknięta trumna otoczona wiązankami kwiatów i wieńców a przy niej honorową wartę pełnili żołnierze polscy. Przed trumną widniał dużych rozmiarów kolorowy portret człowieka ze złotym obiektywem. Główna nawa kościoła wraz z miejscami siedzącymi, zapełniona była całkowicie muzykami, dziennikarzami, kolegami, przyjaciółmi, rodziną. Wśród nich znaleźli się między innymi: Paweł Brodowski, Włodzimierz Pawlik, Marek Gaszyński, Stefan Friedman, Emilia Krakowska, Krzysztof Materna, Jerzy Iwaszkiewicz, Hirek Wrona czy Irena Karel. Pogrzeb miał charakter państwowy z asystą Wojska Polskiego. Pożegnalną mowę, jako pierwszą przedstawiła w imieniu Ministra Kultury, rządu, polskiego państwa podsekretarz stanu w Ministerstwie, Pani Wanda Zwinogrodzka.


Tuż po niej przepiękny głos o MISTRZU fotografii zabrał, Prezes Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, przyjaciel Karewicza, Pan Piotr Rodowicz. Następnie bardziej prywatną mowę wygłosiła koleżanka Marka, Pani Krystyna Kucewicz reprezentująca „Express Wieczorny”. W trakcie nabożeństwa żałobnego, piękną homilię o Marku Karewiczu wygłosił, ksiądz pastor. Przyrównał zawód Marka na równi z darem Boga. Pan Bóg – jak mówił pastor - daje światło, cień, obiekt, sprzęt a fotografowi, jako „Ecce Homo” dał rozum, intelekt, by niezastąpione boskie dary zamienić w ludzkie dzieło w postaci przepięknej fotografii. Tak właśnie czynił Pan Marek Karewicz. Po homilii z balkonu chóru rozległy się cudowne dźwięki saksofonu, gdzie przyjaciel Marka, światowej sławy jazzowy muzyk Pan Zbigniew Namysłowski wykonał cudowną balladę, którą wcześniej słyszałem w domu przy ulicy Nowolipki. Marek ze Zbigniewem wcześniej ustalili by w przypadku Jego śmierci tę balladę zagrał na pogrzebie, co Zbigniew Namysłowski uczynił.

Namysłowski pośmiertnie, tylko dla Marka, gra cudowną balladę.
Po odprawionym nabożeństwie, około godz 12.15 ciało Karewicza zostało przewiezione na Cmentarz Ewangelicki przy ul. Młynarskiej. Podczas padającego deszczu, na cmentarzu przy sformowanym żałobnym kondukcie, ukochany przez Marka dixielandowy zespól „The Warsaw Dixielanders” w rytmie nowoorleańskim poprowadził kondukt do grobu rodziny Karewiczów, gdzie pochowany miał być Marek Karewicz. Tu przy grobie Karewiczów nadal pełnili honorową wartę polscy żołnierze i po odegraniu HYMNU, ksiądz pastor poprowadził należną, żałobną modlitwę, po której kompania honorowa WOJSKA POLSKIEGO potrójną, karabinową salwą oddała cześć MISTRZOWI FOTOGRAFII. Podczas składanie wieńców, znów o sobie dał znać „The Warsaw Dixielanders” tym razem z gościnnym udziałem Zbigniewa Namysłowskiego i tradycyjnie, po nowoorleańsku zagrali dwa przeboje, utwory z repertuaru Louisa Armstronga kończąc pogrzebowe uroczystości ukochanym, nie tylko przez Marka, hitem nad hity „When The Saints Go Marching In” – Gdy wszyscy święci idą do nieba. Ironią losu stało się, że gdy zakończył się pochówek Pana Karewicza, przestało padać.

Pośmiertne spotkanie przyjaciół Marka Karewicza w kultowym klubie TYGMONT

O godzinie 19.00 wielu uczestniczących w uroczystościach pogrzebowych spotkało się w Jazz Clubie TYGMONT, który to klub współtworzył i był pierwszym dyrektorem Marek Karewicz. Spotkanie to wspomnieniowo muzyczny wieczór poświęcony pamięci Pierwszego Dyrektora tego klubu. Dzisiaj po MISTRZU fotografii pozostało w klubie tylko krzesło-fotelik z napisem „Marek Karewicz”. W tym kultowym lokalu bywałem na corocznych urodzinach MARKA. Ostatnie, 80 urodziny były pierwsze i jedyne w życiu klubowym TYGMONTU bez udziału JUBILATA i to jest smutnym faktem.


Tak jak ON, wielki z największych - Marek Karewicz, tak wszyscy inni znający działalność i realia tego klubu uważali i nadal uważają, nawet na okoliczność Jego śmierci, że TYGMONT to najwspanialsze dziecko Marka Karewicza. I tak powinno na zawsze pozostać. Nie było dziełem przypadku, że pośmiertne spotkanie przyjaciół, znajomych, kolegów, miłośników jazzu i dobrej muzyki mogło odbyć się gdzie indziej jak tylko w TYGMONCIE. Dla nas, tomaszowian, klub TYGMONT stał się synonimem na zawsze związanym z Markiem Karewicza, ŻEGNAJ TYGMONT ŻEGNAJ DROGI PRZYJACIELU.

Kompania Honorowa WP oddaje karabinową salwę ku czci Marka Karewicza


Antoni Malewski
PS.

Patryk Pigulski – PODZIĘKOWANIE

Wielka szkoda, że nie udało mi się poznać świętej pamięci Pana MARKA KAREWICZA. Ale tą drogą właśnie, chciałem WAM wszystkim, tomaszowskiej grupie uczestniczącej w pogrzebie, gorąco podziękować, że mogłem towarzyszyć w ostatniej drodze Mistrzowi polskiej fotografii. Poprzez filmy, jakie sprezentował mi pan Antoni, mogłem bliżej „poznać” człowieka ze złotym obiektywem by w żałobnym kondukcie z wielkimi osobami polskiego show businessu GO pożegnać. Pogrzeb, jeżeli tak mogę się wyrazić, był PIĘKNY. Pan Marek pochowany był godnie. Na pewno patrzył na nas z „góry” dziękując uczestnikom pogrzebu, ZA WSZYSTKO. Bardzo podobała mi się muzyka jazzowa w wykonaniu „The Warsaw Dixielanders” a szczególnie piękna ballada w wykonaniu Zbigniewa Namysłowskiego. Kolejne moje marzenie się spełniło, bo spotkałem na żywo pana Włodzimierza Pawlika czy Andrzeja Rosiewicza. Jeszcze raz WAM wszystkim, całej tomaszowskiej GRUPIE SERDECZNIE DZIĘKUJĘ, z poszanowaniem
Patryk Pigulski

Pamięci Marka Karewicza
TWÓJ NASZ ŚWIAT

Dla Ciebie MARKU
moje nasze ostatnie słowa
od Tomaszowian
w podarku
Kreśliłem
wielokrotnie zaczynałem pisać
od nowa
Szukałem odpowiednich
dla wyrażenia
naszej wdzięczności i szacunku
Honorowemu Obywatelowi Miasta
Mazowieckiego Tomaszowa

Wreszcie do nich dotarłem
Kryły się w gąszczu uparte
Zapisane na twardym dysku
oddają Ci zasłużoną cześć
po odejściu na ostatnią wartę
Pociąg życia
każdy biegnie
z punktu A do B
zanim polegnie
Po drodze
swoimi dokonaniami
zabarwiłeś na stałe
muzyczny świat
Chwile utrwalone na zdjęciach
Bezcenny dokument
mijanych lat
Twój nasz świat

autor Henryk Myśliwiec




Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz