niedziela, 24 czerwca 2018

Antoni Malewski - Epitafium na śmierć MARKA KAREWICZA (1938 – 2018)













Przedwczoraj, 22 czerwca 2018 roku dla mnie, moich wszystkich przyjaciół, nie tylko z mojego miasta, „grupy osób” zjednoczonych wokół WIELKIEGO, Człowieka ze złotym obiektywem, polskiego artysty fotografika Złotego Fryderyka - Marka Karewicza pewna epoka przyjacielskich spotkań dobiegła końca. Było gorące, piątkowe popołudnie, gdy otrzymałem bardzo smutną informację o śmierci MISTRZA. Zadzwonił do mnie około godziny 16.00 jeden z „grupy osób”, Krzysiek Jochan - Antoni przed chwilą, od kobiety opiekującej się Markiem Karewiczem, otrzymałem bardzo przykrą i smutną informację nie tylko dla nas, że przed niespełna godziną odszedł do krainy wieczności nasz ukochany Mistrz Fotografii.


Przyznam, że przez dłuższy czas nie mogłem wydobyć słowa, nie mogłem ogarnąć myśli z kuluarowych wspaniałych, twórczych spotkań z polskim artystą fotografii, zanim uruchomiłem „komórkę” by poinformować najbliższych przyjaciół, znajomych o JEGO śmierci. Pozwoliłem sobie za sprawą „Fb” poinformować wszystkich użytkowników tego portalu o śmierci artysty. Marek Karewicz zmarł, a właściwie usnął w spokoju – jak przekazała JEGO opiekunka - w swoim mieszkaniu przy ulicy Nowolipki w Warszawie.

Obok mnie Krzysztof Jochan, człowiek, który pierwszy powiadomił (w pół godziny) mnie o śmierci mistrza fotografii Marka Karewicza









Moja prawdziwa przygoda z Markiem Karewiczem zaczęła się w tomaszowskiej Galerii ARKADY w dniu 4 grudnia 2009 roku na autorskim spotkaniu z mistrzem fotografii. Spotkanie zaaranżowane było przez Danusię Mec – Wypart (siostra Bogusława Meca) i państwo Sobańskich właścicieli Galerii. Na tym spotkaniu była również solenizantka, Barbara Goździk, która dystrybuowała od blisko 40 lat książki w pobliskiej, słynnej tomaszowskiej KSIĘGARNI przy Placu Kościuszki 22, w pobliżu miejsca spotkania z M. Karewiczem. Barbara Goździk była wydawcą i sprzedawcą mojej pierwszej publikacji - „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”.


Nazajutrz po spotkaniu w Galerii, Barbara na księgarskie zaplecze zaprosiła na „imieninowe poprawiny”, niektóre osoby uczestniczące w spotkaniu z Markiem Karewiczem. Wśród zaproszonych był mistrz fotografii ze swoim długoletnim opiekunem Wiesławem Śliwińskim (Wiesław pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Fundacji Sopockie Korzenie w Sopocie), Danusia Mec – Wypart, redaktor Pampuch z lokalnej gazety „TIT”, Zygmunt Dziedziński, Marek Michalak tomaszowski muzyk (puzonista) przyjaciel Karewicza, jubilatka i moja skromna osoba.

Sławek Orwat z Markiem Karewiczem w Zakościelu 2017
W trakcie „imieninowego przyjęcia” na zapleczu księgarni, Barbara, Markowi i Wiesławowi z dedykacją, sprezentowała moją pierwszą w/w publikację. W trakcie towarzyskich rozmów, Wiesław czytał na rewersie okładki książki, fragment tekstu, w którym opisuję jak w lutym 2006 roku w imprezie „My z XX wieku” w Krzywym Domku w Sopocie poświęconej Krzysztofowi Klenczonowi, wytańczyłem z partnerką Pierwszą Nagrodę (Puchar Bałtyku) w konkursie tańca rock’n’rolla im. Elvisa Presleya. Po chwili, zaczytany Wiesław głośno wykrzyczał, - Antek ty wąchalu, to ty, o Boże jaki ten świat jest mały. Przecież ja tę imprezę współorganizowałem. Widziałem ten taniec. Słuchaj, prześlij tę książkę na adres Fundacji Sopockie Korzenie, bo organizujemy po raz drugi konkurs pt. „Wspomnienia miłośników Rock’n’Rolla”, wystartuj w nim. I …. stało się, moja pierwsza publikacja „Moje miasto w rock’n’rolowym widzie” zajęła II Miejsce – publikacja roku - w tym konkursie. Tak to wszystko niespodziewanie, niezamierzenie się potoczyło. Przez okres (2009 – 2018) dziewięciu lat, jako konkursowy VIP, brałem udział we wszystkich imprezach organizowanych (konkursy, rocznice Fundacji, koncerty, wystawy) przez sopocką Fundację Sopockie Korzenie. We wszystkich imprezach również brał udział MAREK KAREWICZ. Upiększał swoimi FOTO dziełami (w postaci projektów okładek płyt, banerów, rollapów najwybitniejszych artystów w dziedzinie jazz, rock’n’roll) w/w imprezy.


Każde sopockie spotkanie poprzez rozmowy, ugruntowywało z Markiem naszą przyjaźń, która objawiała się, mówię odważnie i śmiało, WIELKĄ MIŁOŚCIĄ nie tylko do samych siebie, ale szczególnie do ukochanego przez artystę miasta Tomaszów Mazowiecki i jego okolic. Postanowiłem, by nie utracić tej przyjaźni i w naszym mieście (Karewiczowie spędzili w Tomaszowie Maz. 11 lat życia, Marek swoje dzieciństwo i okres szkolnej młodości) organizować w ramach możliwości spotkania z Karewiczem.

Marek Karewicz na tle swoich fotogramów. Galeria we wsi Niebrów. Ściana prawa w garażu z pierwszymi, zdobytymi przez Krzyśka Jochana fotografiami. Od lewej Grzegorz i Bożena Grabowscy, ja, Ola Grabowska (synowa), Iwona Czapniewska, Gosia Viresco Trzcińska i Marek Karewicz











Pozwolę sobie wymienić kilka wspólnych, sopockich imprez, jakie miały miejsce na przestrzeni czasu, cementujących naszą przyjaźń. Pierwsze spotkanie po tomaszowskiej „inicjacji” zaczęło się w listopadzie 2010 roku w sopockim „Złotym ulu” przy Bohaterów Monte Casino, podczas ogłoszenia wyników i przyznania nagród w konkursie „Wspomnienia miłośników Rock’n’Rolla” i zostało zakończone wieczorem w Krzywym Domku, budynek na tej samej ulicy, poniżej w kierunku morza na tej samej ulicy, na jubileuszowym koncercie istnienia – 45 lat – zespołu Czerwone Gitary (ostatni koncert z udziałem Henryka Zomerskiego).


Udział w tych spotkaniach, towarzysząc mi, brał mój przyjaciel z Tomaszowa (od 40 lat mieszkaniec Gdańska) Czarek Francke. Kolejne spotkanie to kwiecień 2011 na okoliczność 30 rocznicy śmierci Krzysztofa Klenczona, w których to uroczystościach było nadanie nazwy ulicy im. Krzysztofa Klenczona (miejsce III Non Stopu przy stacji kolejowej Sopot Wyścigi), odsłonięcie muralu z wizerunkiem K. Klenczona (miejsce II Non Stopu w widłach ulic Traugutta, Chopina, Drzymały) a uroczystości zakończyły się w Krzywym Domku prapremierą filmu Heleny Giersz o Klenczonie „10 w skali Beauforta” (tu za sprawą Marka Karewicza zbliżyłem się do Franciszka Walickiego, który znał moją osobę za sprawą przeczytanych, moich publikacji).

Pod muralem z Krzysztofem Klenczonem (Non Stop II) od lewej: Wiesław Wilczkowiak, Helena Giersz, moja osoba Hanna siostra Klenczona oraz Marek Karewicz











Sopockie, pośmiertne spotkanie poświęcone idolowi polskiego rock’n’rolla zakończyło się kolacją w kuluarach Grand Hotelu, z udziałem reżyserki Heleny Giersz i jej trzyosobową grupą filmową, Marka Karewicza z Wiesiem Śliwińskim i jego żoną Anną, redaktora Dariusza Michalskiego, Hanią Erez, Piotrkiem Stajkowskim (perkusista „Trzech Koron”) wraz z małżonką, Iwoną Thierry (reprezentująca Polskie Nagrania MUZA) siostrą Klenczona, Hanną i moją osobą. Był to wieczór wspomnień, plotek o… i wspaniałych anegdot okraszonych słonymi dowcipami nieskromnie powiem również z moim udziałem. W lipcu tegoż (2011) roku przybyłem do Sopotu z moją koleżanką od lat Marylą Tejchman na jubileuszową uroczystość, rewolucyjnego pawilonu tanecznego, czyli historyczne „50 lat Non Stopu w Sopocie”, którego obchody miały miejsce na wspomnianym placu z muralem KK (II Non Stop) z koncertem ze starego, rock’n’rollowego repertuaru (lata 50/60-te wieku minionego), czyli silnej grupy „POLANIE All Stars” z udziałem „dinozaurów” polskiego rock’n’rolla, Włodzimierza Wandera, braci Bernolak, Adama Zimnego i Andrzeja Nebeskiego.


Na tym spotkaniu pan Franciszek Walicki obchodził swoje 90 urodziny. Kolejne sopockie spotkania z Karewiczem miały miejsce co roku, niejednokrotnie dwukrotnie, a to za sprawą rocznic powstania Fundacji, a z tym związany był konkurs „Wspomnienia miłośników Rock’n’Rola” (brały w konkursie udział pozostałe,moje publikacje: „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina LITERACKA ‘62”, „Marek Karewicz Złoty Fryderyk w Tomaszowie Maz” czy dwie części „Subiektywnej Historii R&R w Tomaszowie”). Bardzo ważne było jubileuszowe V spotkanie, na które dotarł z Nowego Jorku przyjaciel Karewicza, Wojtek „Szymon” Szymański. To za sprawą darowizny (1087 płyt analogowych (LP) o wadze łącznej sięgającej pół tony które do kraju dowiozła, drogą morską firma CH „HARTWIG”), przekazując ją Fundacji Sopockie Korzenie.

Marek Karewicz w Zakościelu, w tle modrzewiowa willa do której przyjeżdżał na letnisko Julian Tuwim
W Tomaszowie zorganizowałem dla pana Karewicza kilka oficjalnych i nieoficjalnych, można by powiedzieć – prywatnych spotkań. Wszystkie były wielkimi wydarzeniami, nie tylko dla mieszkańców miasta, ale – tak wyrażał się szczęśliwy po każdym spotkaniu – mistrz fotografii, Marek Karewicz. Przy każdym pożegnaniu ściskając z łezką w oku moją dłoń, wypowiadał cudowne dla mnie słowa – Antoni dziękuję bardzo za każde zaproszenie do ukochanego, mojego miasta. Miasta dzieciństwa, dojrzewania, któremu zawdzięczam to co w życiu osiągnąłem – miłość do fotografii. To wszystko zaczęło się w studio atelier pana Tadeusza Ulikowskiego. To w Tomaszowie wykonałem trzy pierwsze fotografie na światłoczułym papierze będąc jeszcze uczniem, bez użycia aparatu fotograficznego.


Trzy wystawy JEGO dzieł upiększały poczekalnie kina „Włókniarz” czy pomieszczenie kultowej kawiarni LITERACKA, dwukrotna wystawa w holu Starostwa Powiatowego i w pomieszczeniach byłego kina „Mazowsze”, czyli dziś Społeczności Chrześcijańskiej TOMY były dla mnie cudowną realizacją, za którą jestem sobie wdzięczny do dzisiaj, szczególnie gdy dowiedziałem się o JEGO śmierci. Ale najbardziej sobie cenię, organizowane dla Karewicza, czterokrotne, szczególne spotkania w ukochanym przez mistrza fotografii pobliskim Zakościelu n/Pilicą (okolice Spały i Puszczy Spalskiej) Marek miał specjalny sentyment do tego miejsca, jako chłopiec przyjeżdżał tu z ojcem Julianem do modrzewiowej willi, gdzie na letnisko przyjeżdżał z nieodległej Łodzi poeta – Julian Tuwim.

Sala gdyńskiego GROMU podczas koncertu „W rytmie rock’n’rolla”. Sławek Orwat i Monika Fiszer z Markiem Karewiczem
Dwie panie, gospodynie tego domku, znajome pana Juliana Karewicza, zapraszały go często do Zakościela w okresie pobytu polskiego poety. Marek miał okazję jako 8/9-letni chłopiec poznać polskiego poetę, o czym na każdym spotkaniu, szczególnie w tym ośrodku (Stowarzyszenie Chrześcijańskie PROEM) wspominał. Bardzo sobie chwaliłem te spotkania, bo właśnie w tym miejscu, Marek błyszczał świetną pamięcią, inteligencją, a ponieważ był niesamowicie dowcipnym gawędziarzem, spędzaliśmy z nim, słuchając go całe wieczory niejednokrotnie do białego rana. Właśnie stąd moja duża wiedza, której nie uzyskałbym z publicznych mediów, o życiu kilkuletniego chłopaka w naszym mieście.


Nasze ostatnie spotkanie w Zakościelu miało miejsce we wrześniu 2017 roku, gdzie zorganizowałem spotkanie dla przyjaciół w ramach mojego muzycznego cyklu spotkań „Herosi Rock’n’Rolla” na okoliczność „40 lat po śmierci ELVISA PRESLEYA”. Na spotkanie przybył z Nowego Jorku nasz wspólny przyjaciel Wojtek „Szymon” Szymański. Nikt z nas nie przypuszczał, że będzie to oficjalne spotkanie z mistrzem fotografii. Marek wyglądał na osobę zmęczoną życiem. Był już mniej rozmowny, często się powtarzał, ale nadal cieszył się z pobytu nad przepięknym załomem rzeki Pilica, z zawiklinowaną, niedostępną, dziewiczą wyspą z plażą, na którą prowadził wiszący most. Odjeżdżając po spotkaniu do Warszawy kolejny raz cicho wypowiedział z łezką w oku znane słowa, ale zawsze po nich przechodziły dreszcze po moim ciele, - Kochany Antku dziękuję raz jeszcze za Zakościele!!! Zabrzmiało to tak, jakby czynił to po raz ostatni.

Monika Fiszer (zebrała ponad 220 podpisów) i Wiesław Wilczkowiak podczas nadania Markowi Karewiczowi w OK. TKACZ Honorowego Obywatela Miasta Tomaszów Mazowiecki.
Bardzo ważne, nie tylko dla mnie, dla Marka, dla Tomaszowa było przedsięwzięcie Krzysztofa Jochana, który „zaraził” mnie, wydawało się karkołomnym pomysłem, by zgłosić naszego mistrza do plebiscytu, konkursu na Honorowego Obywatela Tomaszowa Mazowieckiego za rok 2015. Ponieważ istniejąca Rada Miasta przyznająca taki tytuł była młoda wiekiem i nie znała osoby Karewicza, JEGO dokonań, osiągnięć na rzecz miasta, rozsławiających nasz gród na szczeblu krajowym, zmuszony byłem ze swoich publikacji, artykułów, felietonów, „wyciągnąć” esej o Marku Karewiczu, związany z naszym miastem. Uczyniłem to dla Rady Miasta, drukując w formie (A-4) zbindowany skrypt z życia i późniejsze dokonania rozsławiające nasze miasto, w tym również za granicą. Miałem okazję uczestniczyć z Markiem także w wydarzeniu w stolicy Szkocji EDYNGURGU.


Zaproszeni byliśmy tam przez szkocką Polonię na spotkanie TERAZ POLSKA, na którym to była wystawa dzieł mistrza fotografii, a Marek w swojej prelekcji, dużo opowiadał o Tomaszowie Mazowieckim, o swoim dzieciństwie i początkach swojej kariery związanej z naszym miastem. Nastąpiła tam pewna  piękna chwila. Podeszła do nas starsza kobieta, była mieszkanka pobliskiego Wolborza, która ze łzami w oczach dziękowała Markowi za te wypowiedzi o miejscach jej bliskich, wymieniając tomaszowskich, wspólnych znajomych, tak moich jak i Marka, mieszkańców naszego miasta. Jednak najważniejszym warunkiem zgłoszenia do konkursu osoby było zebranie 300 podpisów mieszkańców naszego miasta na rzecz startującego. Zbieranie podpisów stało się najtrudniejszym, konkursowym przedsięwzięciem.

W hotelu ”Mazowieckim” z Moniką Fiszer
Na wysokości zadania stanęła Monika Fiszer, serdeczna koleżanka Karewicza, uczestniczka wielu spotkań z Markiem, bywalczyni na urodzinach w Jazz Klubie TYGMONT, na spotkaniach w Zakościelu. Monika w tym czasie pracowała, sprzedając w Barze Tyskim lody. Wykorzystała swoją sezonową funkcję i w okienku wydającym zimne smakołyki zbierała podpisy informując przy okazji (mając sporą wiedzę) podpisujących, kim jest Karewicz, co uczynił, by rozsławić ukochane przez artystę miasto.


Monika zebrała ponad 220 podpisów i tym samym była główną „sprawczynią” przyznania Markowi Karewiczowi szlachetnego, zasłużonego honorowego tytułu. Jak mnie informowała, uczyniła to z RADOŚCIĄ i wielką miłością do najważniejszej osoby w polskim show businessie jakim niewątpliwie był zmarły w piątek 21 czerwca 2018 roku polski artysta fotografik, WIELKI MAREK KAREWICZ. Żegnaj PRZYJACIELU, niech dobry BÓG wynagrodzi Ci cierpienia z jakimi borykałeś w JESIENI SWOJEGO ŻYCIA. Cześć Twojej pamięci, wdzięczny tomaszowianin, przyjaciel

Antoni Malewski




Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz