wtorek, 14 lutego 2012

Żabki w Stockwell (Nowy Czas nr 179)

W poniedziałek 6-go lutego miałem okazję gościć w polskiej audycji Radia Verulam w St. Albans byłego perkusistę punk-rockowej formacji Zielone Żabki Tomka Galę „Galika”, który wraz z zespołem w roku 1988 zdobył główną nagrodę na największym polskim festiwalu rockowym w Jarocinie. Już wkrótce – 16-go marca o godz. 20.00 zespół Ga-Ga Zielone Żabki zagra koncert w Londynie w The Grosvenor na Stockwell. Z okazji tego wydarzenia poprosiłem Tomka o krótkie przypomnienie czytelnikom Nowego Czasu historii zespołu i podzielenie się swoimi emocjami, które festiwalowemu sukcesowi wtedy towarzyszyły.

-Tomku skąd wziął się pomysł, by grać punk-rocka, a kapeli nadać nazwę Zielone Żabki?

-Nazwa zespołu zawsze była kontrowersyjna. Każdy ówczesny wywiad zaczynał się od pytania „dlaczego Zielone Żabki?” A powód jest banalny. Po prostu żabki są zielone. W tamtych czasach modne było nadawanie punkowym grupom nazw bardziej szokujacych typu Sedes czy Smary Mechanika. Punk to też łamanie schematów. Pomysł był taki, aby nadać grupie nazwę Zielone Żabki, bo jest ona zwyczajna z jednej strony ,ale jak popatrzysz z innej to... tak wyglądał i dalej wygląda punk. Forma otwarta na świat. W żaden sposób też nie nawiązywała do ówczesnej „mody”. A dlaczego punk? Takie to były czasy, że punk był odskocznią od otaczającej nas szarej rzeczywistości. No i w punku nie było tych dluuugich solówek jak w metalu (śmiech).

-Punk rock kojarzył się z buntowniczymi tekstami negującymi ustalony porządek, negującymi władzę i polityczną hipokryzję. Jak to przełożyło się na teksty Waszych kawałków?


-Właściwym człowiekiem do wypowiadania się o tekstach jest Smalec [Mirosław Malec-przyp.] i będziesz mógł go zapytać o to 16-go marca po londyńskim koncercie. Był i nadal jest on mózgiem zespołu piszącym teksty, a ja zawsze, powiem szczerze, byłem fanem jego twórczości. On zawsze miał „dobre pióro” (śmiech). Pamiętaj, że rozmawiamy o czasie, który miał miejsce prawie 25 lat temu. Były to czasy bez Internetu, komórek i całego tego „dobrodziejstwa”, które teraz nas otacza. To był czas Polski komunistycznej z innymi cechami dnia powszedniego. Pojawił się bunt na otaczającą Cię rzeczywistość, często szarą rzeczywistość. Bunt też powodował postęp i rozwój jeśli bardzo w to uwierzysz. Bunt nie tylko obala, bunt także coś zmienia, a głównie zmienia to, co się ludziom nie podoba. Dlatego w punkowych tekstach bunt nie był tylko po to, aby cos burzyć, ale także, aby coś zbudować, bo bunt może być kreatywny.

-„Smalec” stworzył najpierw wizerunek Zielonych Żabek, a następnie grupy Ga-Ga. Jak tłumaczysz jego nieustającą świeżość w spojrzeniu na rzeczywistość pomimo, że problemy tych czasów są zupełnie inne od tamtych z epoki PRL-u?

-To co w nim było zawsze, to zdolność do określenia tego co go otacza w kilku słowach. To w jaki sposób dzięki tej zdolności potrafił docierać do innych, świetnie pokazuje choćby „Numerek w krzaczkach”. Ludzie interpretują ten tekst bardzo przeróżnie, a jak się dobrze wsłuchasz, to jest to historia zwykłych smutnych ludzi z pubów, których można było wtedy spotkać na każdym kroku. Takie było środowisko, przez pryzmat którego postrzegało się świat. Ten kawałek to zwyczajny szary, nieraz zapijaczony świat dorosłych widziany oczyma nastolatka. Były wtedy też i kolorowe sytuacje, jak choćby wyjazdy na kolonie (śmiech). „Smutnego świata” wtedy wokół nas było znacznie więcej, a Smalec nie akceptował tego i ten brak akceptacji odzwierciedlały jego teksty.

-Kiedy w roku 1988 jechaliście na jarociński festiwal, dopuszczaliście myśl, że to właśnie Was publiczność okrzyknie zwycięzcami? Czy może było to nagłe i niespodziewane dla Was?-To nie była jazda po sukces. Dla nas sukcesem już było to, że udało nam się nagrać w auli naszego ogólniaka na prostych szpulowych magnetofonach z dwoma dziwnymi mikrofonami materiał, który później wysłaliśmy organizatorom i który na tyle się spodobał, że pozwolił nam zakwalifikować się do udziału. Jarocin to było wtedy kultowe miejsce. Takie wieeeeelkie forum internetowe dzisiejszych czasow. (śmiech)

-Co czuliście, gdy Romek Rogowiecki ogłosił, że wygraliście festiwal?

-Po „Malej Scenie” gdzie najpierw zagralismy koncert dla pogujacych punkow w ilosci takiej, jakiej w życiu wcześniej nie widziałem. Jeden wielki kurz w powietrzu (śmiech). Poczuliśmy się fajnie, ale żeby zaraz wygrać? To wiesz, uff! Jest to kawał fajnej sprawy. Jeszcze do niedawna graliśmy w piwnicach, a tu nagle scena mała potem duża, a przed nią 20 tysięcy ludzi i masz mokro w gaciach (śmiech). Szok… fajne uczucie.

-Porcelanową nagrodę rozbiliście wtedy na drobne kawałki i rozrzuciliście w tłum, oddając hołd tym wszystkim, którzy na Was głosowali, bo należy podkreślić, że była to nagroda nie od jury, tylko właśnie wprost od publiki.

-Zgadza się. Nagrodą była też kwota 200 tysięcy złotych, czyli po 50 tysięcy na głowę. Dokładnie tyle kosztowała wtedy perkusja z drugiej ręki. 2,5 tysiąca złotych kosztował karnet na cały festiwal. Pamiętam, że zabroniliśmy telewizji nagrywania naszego koncertu. Była to forma buntu przeciw mediom, które w tamtych czasach były narzędziem kłamliwej propagandy. Telewizja nigdy nie pokazywała Jarocina tak jak trzeba. W programach można było zobaczyć głównie zapijaczonych ludzi, bo taki był potrzebny wizerunek festiwalu, który przez długi okres był solą w oku peerlowskiej władzy, a tego co było tam dobre i wartościowe nigdy nie pokazywano.

-Żałujesz dziś, że nie macie filmowego zapisu tego historycznego dla Was wydarzenia?

-Wiesz co, nie wiem, czy powinniśmy tego żałować. Czasami lepiej jest, jak coś jest niedopowiedziane. Wtedy kierowało nami myślenie, że jak mamy występować w programie, który mógł przekłamać nasz wizerunek, to woleliśmy nie występować w nim wcale. Ówczesna telewizja kręciła to tak jak chciała. Robili to pod własne potrzeby, nie biorąc pod uwagę opinii młodzieży, która mogła przecież coś ciekawego powiedzieć. Oni woleli pokazać punka z irokezem, który bez sensu się szlaja, niż pozwolić przemówić fanom muzyki, którzy w ogromnej ilości przybywali na ten festiwal.


-Jakie dziś są Zielone Żabki, a raczej Ga-Ga Zielone Żabki, bo przypomnijmy, że po rozpadzie Waszego składu, „Smalec” wraz z grupą Ga-Ga w 1992 roku ponownie wygrał jarociński festiwal, a później postanowił połączyć tradycje obu grup i zdecydował się swój zespół nazwać Ga-Ga Zielone Żabki.
-O tym okresie ja nie mogę już rozmawiać. Odsyłam Cię do „Smalca”. Który powinien samodzielnie odpowiedzieć na Twoje pytanie. Nasze drogi na jakiś czas się rozeszły. On poszedł swoją ścieżką, ja swoją, a dziś po latach jesteśmy przyjaciółmi i z dystansem patrzymy na to, co nas poróżniło. Kiedy „Smalec” w Jaworze robił kolejne projekty z Ga-Gą, ja studiowałem i mieszkałem we Wrocławiu i robiłem już zupełnie cos innego.

-Od zawsze chciałeś grac na perkusji?

-Nie. Wcześniej grałem na gitarze.

-A jak to się stało, że zostałeś perkusistą?

-W szkolnym zespole , który był pierwszym przystankiem w mojej „muzycznej drodze” byli lepsi gitarzyści ode mnie, a że jakoś tak łatwo mi przyszło opanowanie synchronicznego machania rękami w rytm albo antyrytm, zostalem bebniarzem. (śmiech)

-Można się tak po prostu przestawić?
-Ja nie miałem z tym problemów. Może trzeba być zdolnym? Nie wiem. Może ja jestem? (śmiech).

-Grasz dziś w jakiejś kapeli?

-Nie. Skupiam się teraz bardziej na tym żeby zaszczepić bakcyla moim córkom, które już potrafią grać na perkusji, gitarze... więc łatwo będzie kiedyś założyć zespół. A tak poważnie to gram na bębnach, dżambach z lokalnymi rastuchami na Brixton Hill jak pogoda dopisuje i to w zupełności na tę chwilę mi wystarcza. (śmiech)

-Spróbuj w jednym zdaniu zachęcić czytelników Nowego Czasu, do przybycia na londyński koncert grupy Ga-Ga Zielone Żabki w dniu 16-go marca.

-Przybywajcie, bo nowy materiał który przywożą Ga-Ga Zielone Żabki jest naprawdę dobry, a przy okazji odświeżycie sobie wspomnienia, dzięki starym kawałkom, które chłopaki na pewno zagrają dla Was również. Będą także interesujący, zawsze „nowo brzmiący” polsko-londyński Pro Publico Bono. Ostry czad z trąbką w tle, jak też Flowers of Flesh and Blood, wybuchowa mieszanka ostrego grania z Keith’em na wokalu. Pozdro tymczasem i do zobaczenia na koncercie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz