wtorek, 13 czerwca 2017

Najbardziej zależy nam na tym, aby dobrze nam się razem grało - ze zwycięzcami 27 Notowania Listy Przebojów Polisz Czart - muzykami toruńskiej grupy Eklektik rozmawiają Piotr Lenkiewicz i Sławek Orwat.

Eklektik to toruńska kapela rockowa w połowie złożona z Legend działających jeszcze w czasach "przedrepublikańskich", a w połowie z utalentowanych artystów młodego pokolenia. W roku 2013 miałem wielką radość odwiedzić Toruń i w ciągu 2 dni stanąć twarzą w twarz z kilkoma muzycznymi Legendami tego uroczego miasta. To właśnie wtedy osobiście poznałem Zbyszka Krzywańskiego i Sławka Ciesielskiego z Republiki, charyzmatycznego Gelo z Rejestracji, Jacka Bryndala z Kobranocki, Darka Kowalskiego - właściciela kultowego HRP Pamela, powszechnie znaną w świecie Republiki Anię Sztuczkę, a także muzyków takich grup jak Ergo, Kompleks Małego Miasteczka, MGM, Stara Szkoła, Zdrowa Woda, Half Light i wielu, wielu innych w tym także muzyków formacji H5N1, w której występuje współautor ponizszego wywiadu Piotr Lenkiewicz. Wówczas nie znałem jeszcze nikogo z obecnego składu Eklektika, który w ciągu kilku ostatnich miesięcy na liście Polisz Czart stał się największym odkryciem Kujaw. Drodzy Czytelnicy, wraz z Piotrem Lenkiewiczem z ogromną radością oddajemy dziś do Waszych rąk ten moim zdaniem jakże ważny dla historii polskiej nowej fali tekst stworzony na okoliczność zwycięstwa utworu "Zwątpienie" w 27 Notowaniu Listy Listy Polisz Czart.


Zanim jednak popłyniecie wraz z trójką toruńskich Legend w zamierzchłą przeszłość rodem ze schyłkowego okresu PRL-u, oddaję głos liderowi grupy Eklektik - Jerzemu Czarnieckiemu:

Jurek Czarniecki kiedyś śpiewał!
"Mój romans z muzą zaczął się na początku lat 80-tych. Byłem świadkiem i uczestniczyłem w narodzinach nurtu New Wave w Polsce. W 1981 roku założyłem awangardową grupę Locus Solus, która po dwóch latach przekształciła się w  Bon Ton, potem The Name. Lata 90-te poświęciłem dydaktyce. Założyłem i prowadziłem jedną z trzech pierwszych Szkół Muzycznych Yamaha w Polsce. Do rock and rolla powróciłem w 2010 roku zakładając zespół Porananas, w którego składzie był m.in perkusista legendarnej Republiki Sławek Ciesielski. W roku 2014 na fundamentach Porananasa tworzę zespół Eklektik. Obecny jego skład to: Klaudia Derda - śpiew, Jerzy Czarniecki - klawisze, Kacper Katolik - gitara, Waldemar Zaborowski - saksofon, Piotr Warszewski - gitara basowa, Maciej Felka - perkusja. Eklektik tworzyli także: Mariusz Rumiński - gitara i Kamil Kuliński - śpiew. Dołączam archiwalne zdjęcia z moich początków - Locus Solus na festiwalu Własna Siła Czadowa klubu Od Nowa '86".



Sławek Orwat
Sławek Orwat: Jeśli chodzi o stronę pytającą, to jesteśmy tu dziś z Piotrem procentowo podobnie, jak wygląda to w Eklektiku - młodość 50% i starszyzna 50% (śmiech). Różnica jest tylko taka, że o ile u was na temat historii toruńskiej sceny o wiele więcej wie starszyzna, o tyle u nas to młodość jest znacznie lepiej zorientowana nie tylko w temacie Torunia, ale przede wszystkim w dziedzinie toruńskiej nowej fali. Dlatego pozwól Piotrze, że tobie jako pierwszemu oddaję mikrofon.

Piotr Lenkiewicz
Piotr Lenkiewicz: Pozwólcie w takim razie, że nie zacznę od pytania, skąd pomysł na nazwę zespołu, bo tak naprawdę to każdy w Polsce zna słowo eklektyzm i domyśla się, co się pod nim kryje. Mi wasz zespół przypomina trochę hasło wyborcze jednej z partii: "Młodość i doświadczenie". Czy w Eklektiku jest lider, który finalnie zatwierdza koncepcje na utwory, czy też panuje u was względna demokracja?

Jerzy Czarniecki
Jerzy Czarniecki: Generalnie nie ma jakiegoś dyktatu. Nagraliśmy do tej pory 14 utworów i powstały one na takiej zasadzie, że ja miałem jakiś pomysł linii melodycznej. Ten pomysł przechodził potem do sali prób i nad tym pomysłem wspólnie siedzieliśmy. Czyli u nas nie jest to tak jak w innych zespołach np. w legendarnej Republice, gdzie Grzegorz ponoć dawał wszystko i kapela grała. U nas odbywa się to na innej zasadzie. Utwory, które regularnie grane są na koncertach bardzo długo ewoluowały. Bo to było tak… jakiś jeden pomysł ja zapodawałem, potem ten pomysł zaczął się jakoś zmieniać, a potem nawet jeszcze składy się zmieniały… Tak, więc te utwory były robione w sposób specyficzny, były długo opracowywane, czasami wręcz za długo. Ale przecież w rezultacie liczy się końcowy efekt a nie czas i sposób. Jest też temat Piotra, który zespół wziął na warsztat i finalnie powstał bardzo energetyzujący kawałek.

P.L.: Waldek, Piotr i Jurek... doskonale pamiętacie zamierzchłe czasy, kiedy to muzykę tworzyło się zupełnie inaczej niż dziś. Teraz znane są takie projekty, które prawie w ogóle nie spotykają się na próbach tylko wysyłają sobie pliki siecią, odpalają je w domu i coś tam do nich dogrywają. Ma to często różne skutki, bo występując później na żywo bez prób, wszystko to może się rozjeżdżać. Czy w takim składzie, w jakim obecnie jesteście, uważacie, że to na próbach powinno się tworzyć muzykę, czy też dopuszczacie także inne rozwiązania?


Jurek: Wiesz, my jesteśmy z tej części „Starszyzny”, jesteśmy tym pokoleniem, które było przyzwyczajone, ze nie ma Internetu i nie ma możliwości przesyłania plików, więc my jesteśmy tradycjonalistami, czyli tworzymy muzykę na próbach. Generalnie potem ta muzyka jakoś ewoluuje i coś tam się z nią dzieje, ale nie ma takiej zasady, że Piotr siedzi sobie w domku, przy komputerze, dostaje jakiś materiał i coś tam sobie dogrywa. Wiem, że ludzie tak robią. My robimy to na próbach.

Piotr Warszewski
Piotr Warszewski: Tak jak to Jurek powiedział, jesteśmy tradycjonalistami starej daty i jest to dla nas naturalne. Poza tym próby są także spotkaniem towarzyskim, bo dla nas ważne są także koleżeńskie relacje między nami i to, aby była w zespole fajna atmosfera. To jest bardzo ważne, że nie znamy się tylko z ekranu komputera, ale działamy wspólnie nad tym materiałem i że to tu powstaje wypadkowa z tych naszych ulubionych rzeczy. 

P.L.: Zapytam teraz tę młodszą część zespołu… Czy kiedy dołączaliście do projektu, to mieliście świadomość ważnych nazwisk, jakimi są wasi starsi koledzy? Bo tak naprawdę ich historie muzyczne posiadają bardzo dobrą markę tutaj w Toruniu. Mieliście świadomość, że macie do czynienia z legendami Torunia?

Klaudia Derda: Chyba to ja powinnam zacząć, bo jestem z tą starszyzną najdłużej. Kiedy zaczynałam towarzysko z chłopakami grać, to wszyscy byli tak naprawdę starsi i tylko ja jedna byłam najmłodsza. Tak się czasem śmiejmy, że kiedy nam umrą, będziemy zmuszeni wymieniać ich na młodsze pokolenie, jakoś działać dalej i pracować nad nowym materiałem (śmiech). Podkreślam, że żartujemy sobie teraz oczywiście. Jak zaczynałam grać z chłopakami, to za wiele nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że jest Sławek Ciesielski, a zespół nazywał się Porananas. Potem się z chłopakami na jakiś czas rozstałam, a po powrocie nagle okazało się, że w zespole wiekowo jest pól na pół. 


P.L.: Podzielasz opinię Piotra na temat procesu twórczego w zespole Eklektik?

Klaudia: Tak, my wracamy do prób tradycyjnych, gdzie regularnie spotykamy się, gdzie powstaje nasza muzyka i niczego potem oddzielnie nie dogrywamy. Po prostu u nas nie ma czegoś takiego i chyba ze względu na to ten skład nam się ciągle zmienia, bo najbardziej zależy nam na tym, aby dobrze nam się razem grało, spędzało czas i abyśmy się dobrze ze sobą czuli. Ostatnio zrobiliśmy zresztą kolejną integrację, bo pojawił się u nas Kacper, dzięki czemu mamy coraz młodsze towarzystwo. Ja poczułam świadomość tego wszystkiego dopiero wtedy, kiedy przyszłam do nich na próbę i porozmawialiśmy chwilę. Pomyślałam sobie wtedy, ze to są wariaci (śmiech).

S.O.: Trzeba przyznać, że nieźle namieszaliście przez te lata na Liście Polisz Czart (śmiech). We wrześniu 2013 na pozycji 12 pojawiła się piosenka "Deszcz". Kolejne, czyli "Krucha istota" i "Recepta na życie" nie radziły sobie już u nas tak dobrze, ale wasze odrodzenie można było zauważyć już we wrześniu ubiegłego roku, kiedy to "Inna" uplasowała się na miejscu 14, a miesiąc później "Bajka" aż na pozycji 2! W listopadzie "Wołanie" powtórzyło tę samą lokatę, a w grudniu "Czerwone wino" zajęło wysokie 4 miejsce. Nie tak dawno, w 27 Notowaniu na szczycie listy pojawiła się znakomita moim zdaniem piosenka „Zwątpienie”.


P.L.: Śmialiśmy się wtedy, że nie będąc w mainstreamie, będziecie być może bardziej popularni za wielką wodą, niż w Polsce.

Klaudia: Ja jestem pod wrażeniem, że ktoś chce w ogóle wykonywać tę procedurę. Z tego co pamiętam, jest tam 5 zespołów do wybrania - od 1 do 5 miejsca. Naprawdę nie każdy ma ochotę poświęcić dłuższą chwile na to, aby kogoś wybrać, a nie tam strzelić sobie. I to jest szalenie miłe jak się widzi, że jesteśmy tak wysoko na takiej liście i że ktoś faktycznie na nas głosował. Nie ukrywajmy, że tą osobą cały czas promującą i napierającą, aby tam ten rozgłos był, jest Jurek i myślę, że to jest przede wszystkim jego zasługa jak i naszej strony FB, gdzie ludzie bardzo chętnie zawsze brali udział w przeróżnych ankietach.

P.L.: Bardzo napracowałeś się Jurku, aby wygrać to notowanie? 

Jurek: Nie ukrywam, że molestowałem znajomych, a znajomi mieli molestować swoich znajomych, że jesteśmy na liście i niech zagłosują. Myślę, że gdybym ich tak bardzo nie zachęcał, to pewnie by takiego efektu nie było. Ale liczy się finał. Zwłaszcza - jak już powiedziała Klaudia - ta procedura jest trochę uciążliwa. Sławek sam zresztą powiedział, ze to się bardzo rozrasta i że będzie chyba musiał w końcu zatrudnić sekretarkę do zliczania maili (śmiech). Tak więc jestem w szoku. Ja tej listy nie znam od początku, ale podobno w pierwszych notowaniach na jakiś zespół głosowało średnio od 10 do 20 osób, a teraz idzie to już w setki. Jeszcze trochę to będzie taka ilość jak na listę Trójki (śmiech).


S.O.: Bądź błogosławiony Ojcze Jerzy za to zacne proroctwo, albowiem nadejdzie taki czas, iż  z niego rozliczon będziesz (śmiech).

Wszyscy (śmiech)

Klaudia Derda
P.L.: Klaudio, znana jesteś jako kontrabasistka. Dlaczego nie chciałaś kontynuować szarpania strun, tylko wybrałaś szarpanie strun głosowych?

Klaudia: Chciałabym tutaj coś uściślić. Kontrabasistką owszem jestem, ale nie „znaną kontrabasistką”. Jeśli chodzi o kontrabas, to jestem zakochana w każdej kategorii chordofonów, natomiast kiedy dowiedziałam się, że na Festiwalu Piosenki Studenckiej można mieć swój repertuar, to w trzy dni stworzyłam zespół i napisałam kilka tekstów. Wspólnie stworzyliśmy potem muzykę i tak po prostu zaśpiewaliśmy. Potem okazało się, że wygraliśmy ten festiwal, co - nie ukrywam - bardzo mi schlebiało. Jedna z dziewczyn, która grała z nami wtedy na basie, miała w domu kontrabas i jak go zobaczyłam, to oszalałam.

S.O.: Muszę ci powiedzieć Klaudio, że nie jesteś pierwszą "uwiedzioną przez kontrabas" kobietą, jaką poznałem (śmiech). Pierwsza nazywa się Monika S. Jakubowska i jest jednym z najbardziej cenionych londyńskich fotografów. Monika wprawdzie na kontrabasie nie gra, ale z pasją uwielbia go fotografować [szczegóły tutaj - przyp.red.]. Kiedy postanowiłaś kształcić się muzycznie?

Klaudia: Miałam wtedy 21 lat i okazało się ze był to ostatni moment, aby iść do szkoły muzycznej. Nie ukrywam, że jestem zakochana w wiolonczeli, ale niestety byłam na tamten moment już za stara. Pobiegłam do szkoły bez dokumentów i powiedziałam: „Przyjmijcie mnie. Co mam zrobić? Ja przyjdę na te egzaminy”. Poszłam, zdałam i tak już zostałam. Wokalnie po prostu czuje się pewniej. Jeśli natomiast chodzi o kontrabas, to nie będę ukrywać, że jestem bardzo średnia. Cały czas się uczę, i uważam, że jeszcze długa droga przede mną.

P.L.: Czy jak wygrałaś ten przegląd studencki, to dało ci to takiego kopniaka, aby dalej wokalnie się rozwijać?

Klaudia: Ja wygrałam piosenkę studencką, kiedy jeszcze występowałam sama. Potem zrobiliśmy ten zespół, z którym też zajęliśmy tam jakieś miejsce. Nie pamiętam już dokładnie jak to wyglądało. Wiem tylko, że to się wtedy podobało. A potem przyszłam z tym materiałem do chłopaków i Jurek powiedział, ze to jest słabe i banalne i że nie ma co tego grać.

Jurek: Naprawdę tak ci powiedziałem?

Klaudia: Tak, powiedziałeś, że są to proste akordy. Niektórym to się nawet podobało. Często się kłóciliśmy potem z Jurkiem, tak jak teraz kłócimy się o „Deszcz”, który ja uwielbiam. Niektórzy natomiast bardzo go nie lubią. Na przykład Waldek nie cierpi tego numeru. Oni maja taką tendencję do grania trudnej muzyki, jakichś swoich trudnych, wymyślnych akordów i naprawdę robią z tego cuda wianki, a ja często lubię proste i łatwiejsze granie. Wokalnie działałam od zawsze, a tak naprawdę to ja nie powinnam śpiewać, bo wychodzi na to, że nie mam do tego predyspozycji. Mam tak zwane „guzy garbowe” i z tego powodu nie powinnam śpiewać. Stwierdziłam jednak, że wolę stracić głos, niż nie robić tego, co kocham.

Porananas
S.O.: A jak wspominasz okres współpracy z Jurkiem pod szyldem Porananas? Ten projekt, wydawało się miał wszelkie podwaliny, aby iść w dobrym kierunku. Zostaliście nawet okrzyknięci Nadzieją Roku 2011 roku w plebiscycie Toruńskie Gwiazdy.


Klaudia: Z tym było tak, że wylądowałam wtedy u lekarza i dowiedziałam się, ze nie powinnam wydawać z siebie za dużo dźwięków. A jak wspominam? Ciężko wspominam współpracę z bębniarzami. Nie szło nam jakoś. Wyciągnęli mnie z jakiegoś recitalu. Jurek napisał na Facebooku: „może przyjdziesz?”. Wtedy pierwszy raz posłuchałam sobie, co to za jakaś dziwna muzyka i po co ja tam właściwie pójdę. Ale jak teraz słucham tego słucham, to uważam, że to jest zupełnie inna muzyka niż to, co słyszymy w radio. Dziś zupełnie inaczej ją odbieram i towarzyszą mi już zupełnie inne emocje. Lubię koncerty, bo to jest najlepsze, co może być.

S.O.: Dlaczego mówi się o tobie „córka tatusia”?

Klaudia: Bo Jurek jest takim moim „Tatą”. Pamiętam, jak jechaliśmy do Piotra, aby zaczął z nami grać. Tam było zdecydowanie starsze i bardziej doświadczone towarzystwo i uważam, ze wiele się przy chłopakach nauczyłam. Potem mieliśmy trochę przebojów z wymianami w zespole. Bardzo się cieszę ze składu jaki jest teraz, i oby taki pozostał.

P.L.: Waldku, który z zespołów, w jakich udzielałeś się jeszcze w latach 80’ darzysz największym sentymentem?

Waldemar Zaborowski: Wiadomo, najwięcej czasu spędziłem w Kobranocce, więc naturalną rzeczą jest, że właśnie oni. To były moje początki i pierwsze sukcesy. Potem była przygoda z T. Love. Jakieś koncerty, płyta też zresztą. Ale to była taka namiastka. Mimo wszystko Kobranocka.

P.L.: Przypomnij kilka rzeczy na temat projektu Niem, w którym byłeś m.in. z Jackiem Bryndalem. Projekt Niem, pojawił się na Jarocinie, a z rozmowy z Jackiem wynika, że on niezbyt dobrze wspomina ten występ, który - jak to określił - był okraszony taką dozą „błędów młodości”. Jak ten projekt wspominasz?

Waldek: To był dosyć krótki projekt. To był Grzegorz Ciechowski, który się w to zaangażował i próbował wypromować. On nam wtedy pomógł w tym, abyśmy dostali się do Jarocina. Troszeczkę nas tam zarekomendował na pewno. Generalnie, zapatrzeni byliśmy mocno w Grzegorza.


Nawet Kazikowi skombinowaliśmy pustaki. Zrobiliśmy mu pianino, aby mógł grac na stojąco. Ja, aby to wszystko podkreślić, grałem na dwóch saksofonach jednocześnie, a zafascynowany byłem innym muzykiem, który grał na trzech jednocześnie. Nie pamiętam jego nazwiska. Ja byłem jako przykład. Jarocin i ja - byłem na okładce. Było super!

Jurek: Pamiętam jak graliście w Odnowie koncert i ty grałeś na dwóch saksofonach.

Waldek: Wtedy grałem tez na alcie. Posiedziałem trochę w domu i udało się. Ten dwudźwięk powstał.

Waldemar Zaborowski
S.O.: Później obaj z Piotrem graliście w legendarnym składzie Bikini - bardzo zasłużonym projekcie.


Waldek: Nie byliśmy w tym składzie początkowym, ale po reaktywacji. W sumie nam się podobało to granie. Nowe podejście do starych tematów. To było zupełnie inaczej zrobione niż pierwowzór. Wszystko fajnie zaaranżowane i fajnie brzmiało. Był w tym po prostu powiew świeżości, bo tamto stare Bikini, było - jak to w tamtych czasach, kiedy grało się na żywioł - amatorskim trochę graniem. To późniejsze Bikini, co ze Zbyszkiem Cołbeckim zrobiliśmy, było już bardziej profesjonalne. Większy nacisk był położony na aranże. Smutni jesteśmy z tego powodu, ze ten projekt nie został ukończony sukcesem. Nagrania zrobiliśmy w studio Kazika Staszewskiego w Warszawie. Spędziliśmy tam miesiąc pracując nad nagraniem tej płyty, ale niestety nie zostało to sfinalizowane.

Hetman Stefan Czarniecki
S.O.: Jurku, Czy łączy Cie coś ze sławetnym hetmanem, który pojawia się w hymnie naszego kraju?

Jurek: Najwięcej łączy mnie w tym momencie, kiedy ludzie przekręcają moje nazwisko (śmiech). Ale tak poważnie, to mam sporą rodzinę w Stanach i oni drążą drzewko genealogiczne. I okazało się, że są dwa odłamy i idziemy w dwa kierunki. Ja powiem jaki ja wybrałem. Jeden, to faktycznie idziemy do jakiegoś gościa z hymnu, a drugi Czarniecki był jakimś tam nadwornym kucharzem jakiegoś polskiego króla, który z racji zasług, że świetne żarcie mu robił, dostał tytuł szlachecki. I to było udokumentowane. Z racji, że sporo ludzi w mojej familii, to restauratorzy i kucharze, a i ja sam tez bardzo lubię gotować, więc bardziej podpisuje się pod tym odłamem. Moja familia ze Stanów jest raczej niezadowolona z tego powodu, gdyż woleliby hetmana Czarnieckiego, ale mówię - są dwa nurty: jeden na Stefcia, a drugi nadwornego kucharza.

S.O.: Co takiego jest w zespole The Stranglers, że zainspirował cię, aby zająć się muzyką?

Jurek: Ja generalnie moją przygodę z muzyką zacząłem - jak chyba każdy z naszego pokolenia - od kapel lat 70’: Led Zeppelin, Deep Purple, Black Sabat. To był początek. Pierwsze jednak zetknięcie z nurtem nowej fali, brytyjskiej przede wszystkim, było zetknięciem z płytą Stranglersów. Nie pamiętam już, czy była to płyta, którą przywiózł, Maciek Góralski - ówczesny perkusista Brygady Kryzys. Po prostu odjechałem na ich punkcie. Potem zacząłem drążyć całą nową falę i rożne kapele, ale Stranglers najbardziej mi się podobał, bo klawisze Greenfielda nadawały niesamowitego klimatu.


Troszeczkę barokowe były, troszeczkę z innej bajki. Ja ich poznałem, kiedy oni już byli po wydaniu chyba trzeciej płyty. Pierwszą wydali bodajże w 1977, a ja ich poznałem na płycie Black and White, ale od razu odgrzebałem poprzednie i do dzisiaj - może to zabrzmi śmiesznie - wracam do tego. Jest to już dziś muzyka trochę archaiczna, ale ma coś w sobie.

Jurek z czasów Locus Solus
P.L.: Co takiego leżało u podstaw tej nowej fali? Co takiego było w tej muzyce, że znalazła się tutaj w Polsce, w Toruniu i stała się tak bardzo popularna?

Jurek: Kilka rzeczy. Pierwsza sprawa to miejsce. Generalnie to kontakt z muzyką, która przypłynęła z za oceanu, czy z Wysp Brytyjskich miał miejsce na toruńskiej starówce - to stara Odnowa. I tam spotykaliśmy się raz w tygodniu dzięki uprzejmości jednego animatora kultury tamtego okresu, czyli Waldka Rudzieckiego. I tam każdy, kto miał jakiś dostęp do płytek, przynosił je i słuchaliśmy ich na takim wypasionym fonomasterze. Zaczęliśmy więc się gromadzić, aby słuchać tych płyt. Potem zaczęły dochodzić nowe osoby. To był początek wszystkiego. Zaczęło się od mojego kolegi, który zaczął strasznie drążyć tę nowa falę i zaczął nią zarażać swoich znajomych. To były czasy Rejestracji i starej Bikini i to się zaczęło w starej Odnowie. Od paru osób zrobiła się potem cała załoga, 12 osób, chłopaki, dziewczyny. Tylko że większość tych osób poszła w stronę wizualnego ubioru - glany itd. Natomiast ja bardziej poleciałem razem z Szymonem Matusiakiem w stronę mniej punkową, a bardziej melodyjną.


S.O.: No właśnie. Szymon był S1, a ty byłeś S2. Skąd się wzięły te wasze przydomki?

fajka przed koncertem
Jurek: Przydomki wymyślił Zbysiu Cołbecki od nazw studiów nagraniowych S1 i S2, które były chyba w Trójce. Były dwa takie ośrodki, gdzie spotykaliśmy się. Jeden muzyczny i to była stara Odnowa, a drugi to były stare Kuranty, gdzie chodziliśmy jak nie szliśmy do szkoły. Zamiast iść na zajęcia do szkoły, szło się tam na jedną Colę rozlewaną do 8 szklanek. I babki się bardzo wkurzały, bo jak nie mieliśmy kasy i prosiliśmy o colę, to panie wtedy pytały: a co do coli? A my mówiliśmy: 6 szklanek (śmiech). Rozlewaliśmy ją i siedzieliśmy 3 godziny w tej knajpie. Potem okazało się, że kierownikiem był tam jakiś konfident i donosił na nas na Milicję. Także mieliśmy też bogate życie, jeśli chodzi o kontakty z Milicją i notorycznie lądowaliśmy na Bydgoskiej. Oni tam mieli pokoik, gdzie brali nas - tych nowofalowców, na których się bardzo wkurzali, przetrzymywali i wypuszczali. Taka była ta nasza subkultura. Pamiętam, jak latali bez pagonów i jak tylko dorwali jakiegoś punka z kolczykiem, to mu wyrywali ten kolczyk razem z mięchem…Takie były początki.


P.L.: Zapytam starszą część zespołu. Waldek, Piotr, Jurek... wy macie tę przewagę, że pamiętacie starą Odnowę w Dworze Artusa, jak i znacie tę nową na Gagarina. Czy jakkolwiek można zestawić te dwie Odnowy? Udało się przenieść tego ducha?

Waldek: Moim zdaniem nie. To było niepowtarzalne. Klimatu nie da się przenieść.

Moja osobista pamiątka z nowej Odnowy
Piotr: Też tak uważam. Pamiętam początki tej nowej Odnowy. Wszyscy kręcili nosem, że będzie przeniesiona. Była tam możliwość, aby w tej salce na dole kilka zespołów pomieściło swoje graty. Każdy zespół miał swoją kanciapę i mogły mieć tam próby. Teraz, w nowej Odnowie nie ma możliwości robienia prób, a nawet ciężko jest teraz zagrać tam koncert. Wcześniej jednak coś tam się działo. Było parę kapel, w tym „011”, był też bar, także bywało wesoło. Były też boksy, gdzie chowało się sprzęt. Tomek Siatka opowiadał, że dysponował swoim boksem, ale nie miał dostępu do perkusji, więc dogadał się z jednym zespołem, że oferuje swój boks w zamian za użyczanie perkusji na próby. To były inne czasy, kiedy to nie każdy jeszcze miał swój sprzęt, więc trzeba było się dzielić i uzupełniać. Ja np. moją pierwszą basówkę musiałem z pomocą mojego taty wystrugać. Ponieważ instrumenty, które były wtedy w sklepach były dla nas bardzo drogie. Mieliśmy wtedy po paręnaście lat. Poza tym były kiepskiej jakości. Np. gitary słynęły z tego, że zamiast gryfu wypukłego, był gryf wklęsły, krzywy. Struny były robione - jak się żartowało - jako produkt uboczny w fabryce drutu kolczastego. Po pałeczki do perkusji jeździło się do pana Szpaderskiego do Łodzi.


Tacy perkusiści jak Sławek Ciesielski, czy Piotr Wysocki w tamtym okresie jeździli właśnie tam po pałki, którymi udawało się coś zwalczyć na bębnach. Tak samo było ze strunami. Po nie jeździło się znów do Gdańska, do firmy Presto, która była wtedy chyba jedyną produkującą struny zdatne do gry. Dlatego to jest nieporównywalna sprawa do tego, co jest dziś. Teraz idzie się do sklepu lub zamawia w sieci takie struny, jakie się chce. Kiedyś dostępność sprzętu była bardzo mała i dlatego zespoły musiały sobie pomagać z użyczaniem wzmacniaczy i innych rzeczy. Trzeba wspomnieć jeszcze o Wiktorialu. Tam było sporo koncertów. To było jedyne miejsce w Toruniu, gdzie był klub miłośników bluesa.

Maciej Felka
S.O.: Maćku, teraz pytanie do Ciebie. Czy w związku z tym, że pobierałeś nauki u Grzegorza Minicza z Nocnej Zmiany Bluesa i Open Blues, bardziej czujesz się muzykiem z rodowodem bluesowym, czy też preferujesz eklektyczny styl gry?

Maciek: Eklektyczny. Jak siadam do perkusji, to mogę zagrać nawet metalowe rzeczy, ale mogą to być też różne mieszanki. Mogę usiąść i przez godzinę grać jazz, a potem przełączyć się i grac jakieś nowoczesne bity.

P.L.: Wygrzebaliśmy też, że byleś uczestnikiem warsztatów w Muzycznej Owczarni w Jaworkach w 2012 roku. Przybliż trochę to magiczne miejsce.

Maciek: Bardzo fajne zajęcia i zadowolenie, ale dowiedziałem się też, że za 50zł. mogę kupić podkłady, a potem książkę. Zajęcia lecą, a za to się płaci i słyszysz, że to źle gram, bo ręka odchodzi mi o 2 mm w prawo. Myślałem, że pokażą może jakiś styl grania lub dadzą jakąś poradę.

P.L.: Podobno grasz też na gitarze elektrycznej?

Maciek: Myślę, że jak się gra na akustycznej, to na każdej można zagrać. Na basowej nie gram.

S.O.: Kacper, początek twojej kariery muzycznej rozpoczął się we Włocławku, gdzie grałeś, bluesa, rock i metal. Trafiłeś tutaj do chłopaków, którzy mają korzenie nowofalowe. Czy to nie kłóci się z twoim zmysłem muzycznym?

Kacper: Nie, gdyż ja zawsze sobie ceniłem uniwersalność. Od pewnego czasu zauważam jednak minusy takiego podejścia. Jeśli uważa się, że jest się dobrym we wszystkim, to nie jest się dobrym w niczym i poniekąd teraz to zauważam. W przypadku zespołu Eklektik, to dużo plusów wypływa dla mnie z tego, że czerpałem inspiracje do gry na gitarze z rożnych źródeł i teraz mogę te rożne rzeczy odtworzyć bez problemu. Zespól Eklektik jest eklektyczny jeśli chodzi o różnorodność kompozycji. Pojawiają się elementy jazzowe, ja tam słyszę też bluesa, dużo przestrzeni progresywnej, czy wstawki jak u Blackmore'a. To jest mój świat, z którego ja się uczyłem i mogę w to łatwo wejść.


S.O.: Za co tak bardzo lubisz Whitesnake?

Kacper: Nie wiem. To jest po prostu jedyny zespół, do którego zawsze wracam i jak już wrócę, to molestuję go przez kilka dni. Aranżacja ostatniej płyty mi się nie podobała. Została wokalnie skopana, więc jej nie słucham.

Kacper Katolik
S.O.: Za najbardziej owocną uważasz podobno przygodę z The Crackpots. Jak wspominasz ten okres?

Kacper: To był dosyć paskudny okres w moim życiu. Cztery miesiące wstecz, czyli do momentu aż nie przystąpiłem do zespołu Eklektik powiedziałbym, że ten okres ciągle trwa. Pomimo młodego wieku, gram od bardzo dawna i trochę denerwowało mnie, bo te próby z młodymi ludźmi będącymi w moim wieku w tamtych czasach, wyglądały tak, że przychodzili, aby zapalić papierosa, bo mama nie widzi, albo zrobić sobie zdjęcie, bo kolega ma Gibsona i wrzucić je potem na Facebooka. W takich zespołach zawsze bardzo cierpi ta romantyczna część zespołu, która chce tworzyć, rzucać szkołę, buntować się, wyjeżdżać w Bieszczady i grać muzykę. Ja zawsze byłem w tej części. Takie zespoły szybko się rozłaziły. Był to zespół, w którym grałem na klawiszach, a potem na gitarze basowej, bo zwyczajnie nie mieliśmy klawiszowca i basisty, więc ja - romantyk stwierdziłem, że porzucę ideę gry na gitarze i zacznę grać na innych instrumentach. To był zespół, z którym jako tako coś zrobiłem. Kiedy mieliśmy po 16 lat, pojawiło się już myślenie, aby w ogóle gdzieś nagrywać, było bieganie po jakichś studiach i załatwianie tego typu spraw i dlatego wspominam ten okres owocnie. Uważam, ze ten zespól dużo nam wtedy dał mimo, że wiele nie osiągnęliśmy. Umarło to śmiercią naturalną, kiedy każdy rozjechał się na studia w inną stronę.

S.O.: Jurku, zaliczyłeś podobno historię z wypasem owiec, w trakcie którego napisałeś nawet powieść. Coś więcej powiesz na ten temat?

Jurek: (śmiech) Dzieło jest cały czas w szafie, a ta historia z owcami wyglądała tak… W tamtych czasach wystartowałem na studia, których kierunek wszystkich zdziwi. Startowałem na studia do Krakowa, a chciałem zostać misjonarzem. Pojechałem więc, wziąłem ze sobą do pociągu rower, plecak i sandały. Pojechałem w glanach i czarnym płaszczu. Paznokcie i oczy miałem wymalowane też na czarno. I w takim stanie wlazłem na Stradomskiej do zakonu misjonarzy A Paulo.

Strona tytułowa
Brama się otwiera i... oczywiście wszystkich zapowietrzyło. Może myśleli, że to diabeł, ale mnie wpuścili. Potem odbyła się rozmowa z przełożonym, a następnie z rodzicami delikwenta. Przełożony powiedział im, ze albo wasz syn nie wytrzyma tu tygodnia, albo będzie wspaniałym księdzem. Wyszło to pierwsze. Nie wytrzymałem tam długo, bo mi się tam jakoś nie spodobało. Po dwóch tygodniach spierdzieliłem na rowerze, z plecakiem w góry. Niedaleko Rabki mieszka rodzina mojej matki chrzestnej. Przerażeni zobaczyli mnie wtedy ledwo żyjącego, bo ja tam dojechałem po dłuższym czasie, a jeszcze wcześniej popijałem sobie piwo Żywiec w góralskich knajpach. W końcu jednak jakoś dojechałem do tej rodziny i powiedziałem, że jest taka sytuacja, że zrezygnowałem z zakonu i że nie mogę wrócić, bo wtedy zgarnęliby mnie do odbycia obowiązkowej służby wojskowej. A trzeba wam wiedzieć, że w wojsku szczególnie byli cięci na tych gości rockandrollowych. Dostałem więc azyl. Dali mi swoją starą chatę góralską nad potoczkiem, bo wybudowali sobie nowy dwupiętrowy dom dla całej rodziny. Im się ten nowy dom bardzo podobał, a dla mnie był obleśny - taka kamienica dwupiętrowa. Dzięki Bogu ja ten stary domek dostałem do mieszkania. Tam nie było prądu, wodę brało się ze studni i w takich warunkach zacząłem pisać książkę o pacjencie zakładu psychiatrycznego. Ta książka dalej się ciągnie. Mam nawet taki pomysł, aby tę książkę ciągnąć wraz z moim starzeniem się fizycznym, więc ta książka ma już 30 parę lat.

P.L.: A ile ma już stron?

Jurek: 97 i co jakiś czas dopisuję tam stronę, dwie. Może to być albo coś fajnego, albo całkiem debilne. Nie wiem, ale na razie nie pokazuję.

S.O.: Powiedzcie mi na koniec jakie dalsze plany ma Eklektik? Co Was czeka w najbliższym czasie? A jak już będziecie tworzyć nowe kawałki, to czym autorka tekstów będzie się inspirować?

Klaudia: Jeśli chodzi o teksty, to w utworach które już istnieją, są dwa moje teksty. Są tam nie tylko Jurka teksty. Ostatnio mam taką małą nisze intelektualną, jeśli chodzi o pisanie tekstów. Wciągnął mnie jakiś taki wir życia i pracy. Dawno nie pisałam, ale jak usłyszałam niedawno naszego walczyka, którego kiedyś śpiewaliśmy, jeszcze z tekstem Sławka Ciesielskiego i którego już nie możemy używać, wtedy nie musiałam się zbyt długo zastanawiać i jakoś poszło. Większość naszych tekstów jest dość melancholijnych. Jurka ponosi trochę w tym samym kierunku.

Kacper: Zdecydowanie zbyt wesołe jak dla mnie.

Piotr: Zdania są podzielone, bo "Czerwone Wino" jest melancholijne, ale "Bajka", już nie.


Klaudia: Ok., ale jak patrzymy na te stare teksty to płaczemy, odchodzi ktoś - płaczemy, potem jest "Deszcz" i też płaczemy. Ja bym poszła w zupełnie innym kierunku. Oni mają jakieś swoje utarte schematy, jeśli chodzi o granie. Nie ukrywajmy, że my młodzież mamy troszeczkę mniej do gadania. Jak mają swoją koncepcję, to ciężko jest ich przegadać. Ja lubię minimalizm, trochę elektroniki i połączenie elektroniki z muzyką klasyczną. My tutaj gramy taką muzykę, której ja bym nigdy sama nie zaczęła grać. Ja poszłabym w całkiem inną stronę, Chociaż z drugiej strony, jak gramy te próby i potem wychodzimy na koncert, to próby w ogóle nie współgrają z tym co dzieje się na scenie.

P.L.: Panie dyrygencie, jakie plany koncertowe?

Tomik poezji Tomasza Wybranowskiego z dedykacją dla Eklektika
Jurek: Wiesz dobrze jak wygląda sytuacja muzyków rockowych, tych nie z Top-u. Ciężko jest zagrać jakiś koncert. Od pewnego czasu próbuje się nami zając, a my próbujemy zawierzyć pewnej agencji artystycznej z Warszawy, która jest agencją bardzo młodą, bo działającą dopiero rok. Jest to agencja, gdzie są młodzi ludzie, którzy chcą pomóc kapelom, które jeszcze nie zaistniały i te kapele jakoś wypromować. Mamy więc agencję, która wszelkimi siłami próbuje przebić te kapele na rynek, czy od backstage'a, czy przez jakieś lokalne radia, czy nie wiadomo gdzie, ale próbuje. Nie ukrywam, że wiążę spore nadzieje z tą agencją i że coś się ruszy, bo nie może tak być, ze kapela robi jeden koncert na pół roku. A z drugiej strony sama kapela tego nie przeskoczy. Sam próbowałem niektóre koncerty załatwiać, ale było to „psim swędem” i sporadycznie. Też kwestia jest tego typu, że my mamy zespól sześcioosobowy, przez co też jest kwestia odpowiedniej sceny i nagłośnienia. Są takie kluby, gdzie w troje można wystąpić, ale w 6 już nie. Są też kluby, które mogą ci to zagwarantować mówiąc: „Przyjedz, zagraj”, ale będziemy jechać na koniec Polski np. do Krakowa, żeby zagrać i dopłacać za dojazd i tu jest ten problem. Liczę więc, że wspólnymi siłami, czyli nasze granie i ta agencja, która ma jeszcze kilka innych zespołów, coś osiągniemy. Dochodzą do mnie informacje, że już podobno mamy jakieś kluby i że już mamy nie dopłacać do sprawy, bo generalnie większość kapel dopłaca do imprezy, żeby tylko się pokazać i to jest przykre.


P.L.: Życzymy wam więc realizacji wszystkich planów i wraz ze Sławkiem dziękujemy za rozmowę.

Z muzykami toruńskiej grupy Eklektik:
Jerzym Czarnieckim - instrumenty klawiszowe,
Klaudią Derdą - wokal
Waldemarem Zaborowskim - saksofon,
Piotrem Warszewskim
- bas,
Maciejem Felką - perkusja
Kacprem Katolikiem - gitara

rozmawiali:
Piotr Lenkiewicz
Sławek Orwat
współpraca:
Katarzyna Sudak

Piotr Lenkiewicz - z wykształcenia europeista i prawnik, z zamiłowania muzyk. Gitarzysta i założyciel toruńskich zespołów z H5N1 i Buzzgrow. Z H5N1 wydał dwie płyty - EP "Generał" oraz "Poemat.Inaczej", która zawiera rockowe aranżacje wierszy polskich poetów. Od niedawna jest również pisarzem i badaczem toruńskiej sceny muzycznej.


W lutym 2017 ukazał się jego debiut pt. "A jednak coś po nas zostało...(nie)zapomniane historie toruńskich zespołów okresu przełomu". Książka jest pierwszym tego typu kompendium o losach muzyki w Toruniu w latach 80-tych i 90-tych. Obecnie na gitarze najwięcej gra najwięcej swojemu synkowi Stasiowi i żonie Małgosi.

Autorzy wywiadu

Sławek Orwat - przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i Diverse FM. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 - 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam. Od czerwca 2015 program jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz