Kiedyś powiedziałem słowa, którymi jedną część moich słuchaczy - z obecności których nie do końca zdawałem sobie sprawy - wprowadziłem w niepohamowaną radość, a drugą część z nich w osłupienie pomieszane z rozczarowaniem. Owa druga część słuchaczy miała bowiem ochotę na może i krótkie, ale na pewno bardziej intensywne (słownik Worda podpowiada mi następujące synonimy) gwałtowne, dynamiczne, prężne uczestnictwo w moim życiu, bo była ona młodą dziewczyną bardziej zainteresowaną mocnym przeżyciem ze mną, niż całą moją historią, którą chciałem jej przekazać. Po wypowiedzeniu tego sławnego już w naszym kręgu zdania, na dźwięk którego podglądający mnie kumple ze śmiechem wpadli przez okno do przyciasnego pokoiku, a znajdująca się w nim ze mną przygodnie poznana dziewczyna zaczęła się na powrót szybko ubierać. Zdanie owo brzmiało:
Zacznijmy od początku, urodziłem się w Krakowie…
A teraz pozwolę sobie po dwudziestu kilku latach dokończyć rozpoczętą wtedy myśl:
…dnia 19 maja 1978 roku.
Ja i Ela |
Oboje z siostrą z wielką radością odczytaliśmy ten wpis w kalendarzu z roku 1979. Mieliśmy wtedy może około dwudziestu lat i nasza babcia na nasze pytanie, dlaczego cieląca się krowa u wujka Stefka była dla niej bardziej godnym odnotowania faktem niż narodziny jej pierwszej - było nie było - wnuczki ze stoickim spokojem odpowiedziała wskazując przy tym na nazwę kalendarza:
Ela |
Niestety ja miałem mniej szczęścia niż Ela, bo w bliźniaczym kalendarzu babci na rok 1978 pod moją datą urodzenia nie wydarzyło się nic godnego najmniejszej wzmianki, nic się nie ocieliło, nie oprosiło, nie okociło, ani nawet nie zdechło. Ba... żeby choć pryskali w polu, albo cokolwiek, a tu kompletne NIC! Ot biała plama w kalendarzu. I tak pojawiłem się na świecie zupełnie niezauważony przez „kalendarz gospodarczy na rok 1978” babci Broni.
Cała nasza Rodzina |
Na jednej ja spałem z tatą, który przecież mnie urodził, bo on jest chłopcem i ja też, a na drugiej wersalce spała mama z małą Elą, którą sobie urodziła, bo w moim świecie mamy rodziły dziewczynki, a tatowie chłopców.
Adaś |
Ps. Kumple jak to kumple... nigdy nie wybaczyli mi tego zdania i z pogardą mówili o mnie - O Sprenrzyna erotoman gawędziarz…
***
Ja, czyli Bartosz Bukowski. 19
maj 1978 to mój początek. Dzieciństwo pięknie podzielone pomiędzy
Kraków, a później Gierczyce. Tu i tam niekończąca się bajka pełna malin,
spacerów na Wawel i dzikich podróży do Gęstych Cierni i ukrytych w nich
niezapominajek. I tak samo pełne wypraw w przeszłość wraz z historiami
opowiadanymi mi przez moją babcie i jej starszą siostrę - dla mnie po
prostu ciocię Gienię.
W roku 1983 przekraczam próg szkoły podstawowej im. Marii Curie
Skłodowskiej w Łapczycy, a dokładniej jej fili w Gierczycach. O samej
szkole podstawowej niewiele mogę powiedzieć z wyjątkiem tego, że do 3
klasy miałem pod górkę, a później PKS-em. W 1992 roku dostaje się do
liceum im. Edwarda Dembowskiego i tu w jednej chwili rodzę się na nowo,
gdy ktoś z tłumu na mój widok krzyczy - "te kur... popatrz jaki sprężyna
idzie". I tak zostałem Sprężyną, choć sam zmieniłem pisownie na
Sprenrzyna, by podkreślić moją dysortografię i odróżnić od innych
"pospolitych" sprężyn. W gdowskim liceum zacząłem przygodę z pisaniem
publikując swoje teksty w legendarnym w pewnych kręgach "Kujonie
Wieczornym wydanie poranne". Po szkolę średniej wracam na cztery
szalone lata do Krakowa i rozpoczynam dziką zabawę połączona z
okazjonalnymi wizytami na uczelni, co zaowocowało trzykrotnym pobytem na
drugim roku bibliotekoznawstwa UJ. Ten jakże wesoły etap mojego życia
kończy się gwałtownym spotkaniem z pewną wierzbą, w wyniku którego pewna
fiesta trafia na złom, a ja zaprzyjaźniam się na trzy lata z dwiema
laskami (kulami). To nieudane hamownie przed drzewem dość mocno
wyhamowało moje życie i na powrót zacząłem sobie zapisywać to i owo.
Wreszcie miałem w nadmiarze tego, czego zazwyczaj wszystkim brakuje –
czasu. W 2007, gdy w miarę pewnie staję na dwóch nogach, wsiadam w
samolot i zaczynam swoją angielską przygodę, która trwa do dziś.
Na początku był Queen, a potem długo, długo nic. Ich cała
dwudziestoletnia dyskografia nauczyła mnie, że w rock and rollu nie mam
miejsca na szufladki i że można zwiewnie flirtować z różnymi gatunkami.
Dzięki Freddiemu i spółce mam niesamowicie otwartą głowę na Muzykę, choć
jako upadły bibliotekarz powinienem lubić szufladki. Tak się jednak nie
stało i w to mi graj!!!
Bibliotekoznawstwo, więc mnóstwo książek za mną, ale od kilkunastu lat
mam wrażenie, że najważniejszą już przeczytałem, a jest nią zbiór
opowiadań Antoine de Saint-Exupery z najważniejszym dla mnie – Ziemia,
planeta ludzi. Nic więcej nie dodam z wyjątkiem PRZECZYTAJCIE!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz