Boszkowo (fot. Kasia Berczyk, napisy Sławek Orwat) |
Sobota była upalna. Sprawdzały się prognozy na drugą połowę lipca. Byłem z tego powodu bardzo zadowolony tym bardziej, że sprawdzały się moje prognozy, że w czasie tegorocznych wakacji obędę się bez alkoholu. Co prawda w piątek wypiłem jedno, no może dwa piwka, ale z drugiej strony w piątek było pochmurnie. Poza tym w czasie pierwszego dnia weekendu poczułem się jak na jakiejś wielkiej huśtawce, raz bliski euforii, a raz totalnie wściekły i zdołowany i... znowu w górę. Wieczór zaczął się dość pechowo od krótkiego spięcia z Szelmą. Wisiało ono w powietrzu przynajmniej od Tych, gdy Szelma z Adasiem ku przerażeniu Dziksona odkręcili w JEGO aucie pierwszą butelkę ginu.
Autor opowiadania |
- Moje imię nie jest polskie, tylko greckie, czy jakoś tak. Sama dokładnie nie wiem.
- To ciekawe... - odpowiedziałem i już miałem oddalić się pod byle jakim pretekstem na przykład, że spieszę się na samolot do Grecji, a dokładniej do Tel Awiwu. Na szczęście wtedy pałeczkę przejął Lesiu i sprowadził rozmowę na właściwe tory, tłumacząc dziewczynom, że to bardzo nierozsądne, gdy dwie dziewczyny idą gdzieś z czterema nieznajomymi, ilustrując swoją tezę licznymi bardzo obrazowymi przykładami z niedawno przeczytanego artykułu pod tytułem "Ameryka kocha seryjnych morderców".
Boszkowo (fot. Kasia Berczyk) |
Spojrzałem na niego badawczo i już czułem, że uśmiecha się do tej mojej jeszcze nie wypowiedzianej myśli, wiec śmiało spytałem.
Zasłużyłem sobie na to moimi wczorajszymi szumnymi deklaracjami. Od razu wiec dodałem:
- Ale tylko jedną. Wiesz... tylko ty i ja. Ja później mówię pass, a ty rób co chcesz.
Szelma bez szemrania przystał na moje warunki i już po chwili przyjemność z pobytu w Boszkowie spotęgowały pierwsze podnoszone przez nas leniwie i bez pośpiechu kieliszki. Szelma już powoli rozpoczynał swoja balladę o szybowcach i lataniu. Było naprawdę miło, bardzo miło, cicho, gorąco, a w cieniu werandy przyjemnie, bardzo przyjemnie. Do tego zieleń drzew, jezioro i ta świadomość, że nic się nie musi.
Temperaturę podkręcił przyjazd kumpla Filipa z dziewczyną, która podobno potrzebuje, by być naprawdę gorącą przez trzy i pół godziny. Nie musiało minąć - jak chciał tego Szelma - 14 kwadransów, by zrobiło się naprawdę wesoło i rozkosznie. W międzyczasie Lesiu zwany Bakterią zwerbował jakieś trzy koleżanki ponoć znajome z zeszłego roku. Mnie wydawało się dość mało prawdopodobnym, by ich matki rok temu puściły je same bez opieki dalej niż do sąsiedniego sklepu i to o ile ten nie znajdowałby się po drugiej stronie ulicy. Dziewczyny mimo młodego wieku okazały się być bardzo dobrze wychowanymi i rozmownymi.
Boszkowo |
W momencie gdy butelki skapitulowały w obliczu przeważającej siły wroga i odcięcia drogi posiłkom (monopolowy został zamknięty), postanowiliśmy skoczyć do jakiejś knajpy, choć mi osobiście pomysł ze skakaniem nie za bardzo się podobał. Koniec końców wylądowaliśmy w jakiejś knajpie, która kiedyś nazywała się inaczej i była gdzie indziej, ale dalej składała się z wolnego powietrza, parasoli i zbitych desek do rytmicznego podskakiwania. Jednym słowem nadawała się. Nic wiec dziwnego, że bawiłem się świetnie zalewając się piwem, a Trzyipółgodziny komplementami. Szczególnie że wszystko słyszał jej chłopak nie-chłopak. Było pysznie. Gdy byliśmy już dość dobrze napełnieni płynami wyskokowymi, szybko pojawiła się w nas chęć zagoszczenia na pobliskim parkiecie. Nawet ja omawiałem z Trzyipółgodziny możliwość tańca w trójkącie ja, ona i moja laska. Jednak nie odważyliśmy się, bo dobrze wiedziałem jak zazdrosną potrafi być o mnie moja laska.
W końcu nie odstępowała mnie na krok już blisko dwa lata i była mi - można by tak powiedzieć - prawdziwą kulą u nogi. Zostałem sam wsparty miedzy dwoma stolikami i z niekłamanym zachwytem przyglądałem się tanecznym wybrykom moich znajomych. Niestety nie wszyscy podzielali mój zachwyt. Stojąca pod sceną grupka chłopców w sportowych ubrankach patrząc na taneczne popisy Szelmy i reszty, że zgorszeniem obracali głowy i spluwali trzy razy za swojego lewego adidasa. Mimo, że sam nie brałem udziału w tych dzikich pląsach, raz po raz podobnie jak tancerze z trudem łapałem równowagę, gdyż obserwując ich kolejne taneczne ewolucje moim ciałem wstrząsały ataki spazmatycznego śmiechu.
Boszkowo (fot. Kasia Berczyk) |
- O Paulina znowu się widzimy - ta spojrzała na mnie, jakby podejrzewała mnie o jakąś chorobę psychiczną i ucięła naszą rozmowę krótkim
- Spadaj! - co w sumie rozbawiło mnie, bo nie podejrzewałem jej o taką elokwencję. Tylko jedna rzecz wydała mi się dziwna. Paulina była od mnie wyższa, a przecież dobrze pamiętałem, że jeszcze parę godzin temu rzecz miała się odwrotnie. W sumie nie zastanawiałem się nad tym dłużej, bo jak mawiał Dzikson - "są na tym świecie rzeczy, o których się nawet fizjologom nie śniło".
Boszkowo (fot. Kasia Berczyk) |
A teraz... Musiałem już wtedy być nią m o c n o oczarowany, bo zamiast wyciągnąć z kieszeni moją paczkę mocno zmiętych Mocnych i mieć problem z głowy, odpowiedziałem:
- Nie mam, ale za chwilę możemy temu zaradzić. Mam nadzieje, że będziesz tak miła i zechcesz potowarzyszyć mi w kolejce do baru. - Trochę się zdziwiła, gdy zauważyła, że wraz ze mną rusza w drogę moja wysłużona kula. I chyba żeby mi zrobić przyjemność, cały czas jaki staliśmy w kolejce przeznaczyła na skakanie na jednej nodze – co strasznie mnie irytowało i wydawało mi się głupie, nawet wtedy, gdy z rozbrajającym uśmiechem wytłumaczyła mi się z swojego zachowania:
Boszkowo (fot. Kasia Berczyk) |
(Lesiu miał ten niezwykły dar wykonywania najbardziej irytujących czynności w ten sposób, że o dziwo nie irytowały, a nawet wzbudzały sympatię i chyba doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ciągle zawieszając sobie coraz wyżej poprzeczkę, którą ktoś kiedyś wreszcie zerwie i stłucze mu nią jego wtedy mocno zdziwiony łeb). W szybkim kruszeniu lodów miałem kilku sojuszników: Lesiowy rurociąg, czapkę Periego i moją kartę atutową, czyli moją złamaną nogę i jej historię tutaj, którą zwykłem opowiadać, jakby to była najzabawniejsza historia, jaka mnie w życiu spotkała. Rozmowa kleiła się nam doskonale.
Boszkowo (fot. Paweł Wróblewski) |
Niestety nic takiego się nie stało. Czas nieustanie przypominał nam, że trzeba się będzie rozstać, szczególnie że gdzieś na wschodzie powoli dawał czerwone światło nocy, a ja nie mogłem odnaleźć w sobie na tyle odwagi i siły by powiedzieć: "Cześć, spotkajmy się jutro". Chyba nie wierzyłem wtedy w jutro. Paulina chyba też czuła podobnie, dlatego pozwoliła się porwać na herbatę. To przyjemna rzecz taka herbata dla ciągle jeszcze nieznajomej, a już troszeczkę bliskiej ci osoby i to herbata, o której nie można powiedzieć niczego pewnego, czy jest jeszcze nocną, czy może już poranną. Później usnęliśmy razem niewinnie przytuleni niczym dwa aniołki, przy czym jeden z delikatną nadwagą i trochę kulawy.
Boszkowo (fot. Paweł Wróblewski) |
- Sprenrzyna wstawaj, wstawaj!!! - w tym momencie zamurowało go, gdy zauważył, że ze śpiwora wystają mi dwie głowy. Miło było popatrzyć jak ten zazwyczaj rezolutny, pewny siebie, czasami wręcz bezczelny trzynastolatek stoi nad nami z rozdziawioną buzią i za bardzo nie wie, co powiedzieć. Naprawdę był to rzadki widok.
- Cześć Ronek! Poznaj Paulinę - moje kobiece a zatem przepiękniejsze alter ego!!! - próbowałem go jakoś ośmielić ośmieszając siebie (co z reguły w takich sytuacjach pomaga) i mimo tego, że byłem w tym naturalny, miły, uśmiechnięty itd, nie udało mi się. Co gorsza, onieśmielenie niczym jakaś dziwna choroba zakaźna udzieliło się również Paulinie. Dała się jeszcze namówić na wspólne śniadanie, ale szybko potem uciekła, zwłaszcza gdy zobaczyła małego Stasia, co w sumie może zadziałać na wyobraźnię młodej dziewczyny, gdy po nocy z nieznajomym (choćby tak niewinnej jak ta) zobaczy małe dziecko i jego pieluchy. Nie było mi bardzo przykro, bo uciekając pocałowała mnie w policzek i obiecała, że niedługo wróci. Wyszła i zgłupiałem. Nie wiedziałem co robić.
Boszkowo (fot. Kasia Berczyk) |
(Niestety, jego obawy potwierdziły się i jego rodzony ojciec produkuje obecnie więcej wina, niż może wypić, czego nijak nie potrafię zrozumieć, ale sobie bardzo chwalę.) A na samym jej wejściu niby salwa armatnia zabrzmiał huk wybuchającej w ognisku konserwy turystycznej podgrzewanej przez Lesia, czyli w sumie całkiem zwykły boszkowski poranek. Nie patrząc na to, co się działo, więcej chyba wcale tego nie widząc wybiegłem JEJ na spotkanie.
- No wreszcie jesteś!!! Obiecaj mi, że już dziś i w ogóle nigdy mnie nie opuścisz!!! - ta niepewnie rozejrzała się po naszej przecudnej posesji i wspaniale się na niej bawiących, a na jej młodej prześlicznie niewinnej twarzy odmalował się strach i bezgraniczne zdziwienie. Zdawała się krzyczeć całą sobą: CO JA TU ROBIĘ !!!, lecz ja w swoim otumanieniu odczytałem jako zachwyt.
Boszkowo (fot. Kasia Berczyk) |
Po paru godzinach bezowocnych oczekiwań dotarł do mnie fakt, że zostałem rzucony, porzucony itd. Itp. Szybko więc doprowadziłem się do stanu właściwego porzuconym i zakończyłem ten dzień leżąc pijany pod werandą, bijąc nieznośnie w struny gitary i wykrzykując słowa piosenki zespołu PRL:
Wszystkie kobiety są złe!!!
Wszystkie kobiety są złe!!!
Wszystkie kobiety są złe!!!
Szczególnie ładne są złe!!!
Wszystkie kobiety są złe!!!
Epilog
Jakiś czas później za sprawą tej samej Pauliny musiałem zweryfikować swoje zdanie na temat kobiet, a nawet tych szczególnie ładnych, co nie przeszkadza mi dalej śpiewać wraz z PRL, że "Wszystkie kobiety są..."
***
Ja, czyli Bartosz Bukowski. 19
maj 1978 to mój początek. Dzieciństwo pięknie podzielone pomiędzy
Kraków, a później Gierczyce. Tu i tam niekończąca się bajka pełna malin,
spacerów na Wawel i dzikich podróży do Gęstych Cierni i ukrytych w nich
niezapominajek. I tak samo pełne wypraw w przeszłość wraz z historiami
opowiadanymi mi przez moją babcie i jej starszą siostrę - dla mnie po
prostu ciocię Gienię.
W roku 1983 przekraczam próg szkoły podstawowej im. Marii Curie
Skłodowskiej w Łapczycy, a dokładniej jej fili w Gierczycach. O samej
szkole podstawowej niewiele mogę powiedzieć z wyjątkiem tego, że do 3
klasy miałem pod górkę, a później PKS-em. W 1992 roku dostaje się do
liceum im. Edwarda Dembowskiego i tu w jednej chwili rodzę się na nowo,
gdy ktoś z tłumu na mój widok krzyczy - "te kur... popatrz jaki sprężyna
idzie". I tak zostałem Sprężyną, choć sam zmieniłem pisownie na
Sprenrzyna, by podkreślić moją dysortografię i odróżnić od innych
"pospolitych" sprężyn. W gdowskim liceum zacząłem przygodę z pisaniem
publikując swoje teksty w legendarnym w pewnych kręgach "Kujonie
Wieczornym wydanie poranne". Po szkolę średniej wracam na cztery
szalone lata do Krakowa i rozpoczynam dziką zabawę połączona z
okazjonalnymi wizytami na uczelni, co zaowocowało trzykrotnym pobytem na
drugim roku bibliotekoznawstwa UJ. Ten jakże wesoły etap mojego życia
kończy się gwałtownym spotkaniem z pewną wierzbą, w wyniku którego pewna
fiesta trafia na złom, a ja zaprzyjaźniam się na trzy lata z dwiema
laskami (kulami). To nieudane hamownie przed drzewem dość mocno
wyhamowało moje życie i na powrót zacząłem sobie zapisywać to i owo.
Wreszcie miałem w nadmiarze tego, czego zazwyczaj wszystkim brakuje –
czasu. W 2007, gdy w miarę pewnie staję na dwóch nogach, wsiadam w
samolot i zaczynam swoją angielską przygodę, która trwa do dziś.
Na początku był Queen, a potem długo, długo nic. Ich cała
dwudziestoletnia dyskografia nauczyła mnie, że w rock and rollu nie mam
miejsca na szufladki i że można zwiewnie flirtować z różnymi gatunkami.
Dzięki Freddiemu i spółce mam niesamowicie otwartą głowę na Muzykę, choć
jako upadły bibliotekarz powinienem lubić szufladki. Tak się jednak nie
stało i w to mi graj!!!
Bibliotekoznawstwo, więc mnóstwo książek za mną, ale od kilkunastu lat
mam wrażenie, że najważniejszą już przeczytałem, a jest nią zbiór
opowiadań Antoine de Saint-Exupery z najważniejszym dla mnie – Ziemia,
planeta ludzi. Nic więcej nie dodam z wyjątkiem PRZECZYTAJCIE!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz