sobota, 28 stycznia 2017

Kiedyś ważne były jakieś idee, a muzykę w radiach grali ludzie, którzy byli pozytywnie popierdoleni - z muzykami grupy Pandemonium Markiem Izydorczykiem, Michałem Bartosem i Krzysztofem Szałkowskim rozmawiają Sławek Orwat i Mateusz Augustyniak

Poniższa rozmowa z muzykami Pandemonium to dla mnie całkowicie nowe wyzwanie i zarazem niezwykle cenne doświadczenie. Nigdy nie ukrywałem, że moja fascynacja muzyką heavy metalową to przede wszystkim ironowska klasyka, brawurowe, popisy wirtuozów wioseł, wysokie zaśpiewy wokalistów, od czasu do czasu trashowe łojenie, a przede wszystkim to bardziej hard rockowe skrzydło gatunku i klimatyczne, metalowe ballady oraz teksty przypominające mi moje młodzieńcze, romantyczne lektury pełne zjaw, demonów i postaci z kompletnie innego wymiaru do których nawiązuje chociażby poetyka Romana Kostrzewskiego. Nigdy nie uważałem się ani za fachowca od deathu, doomu czy blacka, ani tym bardziej za osobę kompetentną do głębokich analiz dokonań tych nurtów, a rozmowy z muzykami tych orientacji wolałem zawsze oddać moim bardziej wprawionych w metalowych bojach młodszym kolegom. Wizyta w St. Albans takiego giganta jak Pandemonium sprowokowała mnie jednak na tyle, iż obstawiając się znacznie bogatszą wiedzą i metalową wrażliwością Mateusza, postanowiłem tym razem jednak rzucić sobie po raz pierwszy wyzwanie porozmawiania z jednymi z najważniejszych przedstawicieli polskiego heavy metalu, którzy - przyznaję to po wysłuchaniu ich znakomitego koncertu - swoim profesjonalizmem i umiejętnościami technicznymi powalili mnie na kolana. W tym momencie należą się podziękowania Mariuszowi Kabelisowi i Piotrowi Szeremietjewowi za starania w sprowadzeniu Pandemonium do naszego miasteczka, a Muzykom za świetne, mistrzowskie granie oraz za niniejszą rozmowę i ogromną cierpliwość do późnych godzin nocnych.


Początek koncertu Pandemonium w St. Albans (fot. Sławek Orwat)

Sławek: Wasz - jak dotychczas - ostatni album Misanthropy został zarejestrowany w tym samym składzie, w którym powstał Hellspawn. "Mam nadzieję, że skład już okrzepł, chociaż ta miłość na odległość czasem jest trudna do zniesienia" powiedział wówczas Paweł. Co po takiej wypowiedzi skłoniło go do pozostawienia kapeli, którą stworzył i co sprawiło, że Pandemonium mimo wszystko przetrwało?

Michał: To nie jest tak, że Paweł nas zostawił. On cały czas jakoś jest z nami, tylko nie jest w stanie z nami jeździć i grać koncerty z uwagi na stan zdrowia.

Marek: Proza życia. Wszyscy byliśmy od pewnego czasu rozstrzeleni - jeden z Gdańska, część z Łodzi, część z Warszawy...

Pandemonium 2012

Michał: I właśnie to miał na myśli Paweł mówiąc, że miłość na odległość czasem jest trudna do zniesienia. Ja mieszkałem w tym czasie w Toruniu, Paweł był z Łodzi, Marek w Warszawie, Szymon w Gdańsku.

Koncert w St. Albans (fot. Sławek Orwat)
Marek: Spotykaliśmy się na próbach mniej więcej raz w miesiącu.

Sławek: Czy Paweł znów kiedyś stanie z wami na scenie?

Michał: On jest cały czas z nami! To nie jest tak, że jego z nami nie ma.

Marek: Paweł zawsze będzie honorowym członkiem zespołu. On tylko ze względów osobistych nie może być z nami czynnie.

Michał: Obecnie kończymy nagrywanie płyty i Paweł też w tym nagrywaniu uczestniczy. To nie jest tak, że zupełnie zniknął i nie ma go.

Marek: Być może nawet pojedzie kiedyś z nami na jakiś koncert, ale obecnie jest to dla niego niemożliwe i wszyscy doskonale to rozumiemy.

Sławek: Jak publiczność odbiera nowy skład Pandemonium?

Marek: Ostatnia trasa nawiązywała do Devilri, czyli do naszych starych czasów, kiedy to graliśmy w trzyosobowym składzie i myślę, że była to trasa bardzo udana. W tej chwili skład nam się nieco poszerzył. Mamy nowego perkusistę, mamy nowego gitarzystę i myślę, że dobrze zgrywamy się i że w tym składzie damy radę kontynuować.

Sławek: Czy jako wokalista... miałeś gdzieś wcześniej jakieś przetarcie?

Marek: Nie, nie miałem. Chyba, że darcie mordy po pijaku i śpiewanie szlagierów Kata w większej grupie się liczy ;)

Michał: Mieliśmy zabukowaną już całą trasę, wszystkie koncerty były już gotowe. W pewnym momencie z Pawłem stało się źle i wiedzieliśmy, że nie będzie mógł z nami jechać. Marek po prostu z nas wszystkich najbardziej wokalnie pasuje, sprawdził się i się broni. Paweł też to usłyszał i potwierdził, że jest to właściwy wybór.

Koncert w St. Albans (fot. Sławek Orwat)
Sławek: Na początku swojego istnienia Pandemonium bardzo kierował się muzyką Samaela, czego w rozmowach z dziennikarzami nigdy nie ukrywaliście. Czy na obecnym etapie nadal jest ktoś, kto was inspiruje, czy też to już wy zaczynacie wyznaczać kierunek dla młodych zespołów? To, co mnie bardzo dziś uderzyło podczas waszego koncertu, to zdecydowana przewaga atmosfery nad dźwiękową agresją. To, co dotychczas odrzucało mnie od death metalu najbardziej, to znudzenie po trzecim, czwartym wysłuchanym kawałku, czego u was dziś kompletnie nie czułem.

Marek: Myślę, że jest to związane z pewną dojrzałością. Może jesteśmy już za starzy na taką bezpośrednią agresję. Oczywiście nie ma tam "rurek z kremem" i nigdy nie było, natomiast co do inspiracji, one nadal gdzieś tam w nas tkwią, ale już chyba bardziej w podświadomości. Podczas komponowania numerów one rzecz jasna pojawiają się, ale gdybym miał powiedzieć, który utwór powstał z jakich inspiracji, to... nie wiem, naprawdę nie wiem i nie chcę tego nawet analizować i jakoś specjalnie w to wnikać. Jasne, że mamy swoje ulubione kapele i są to już klasyki...

Michał: Zawsze jest to Bathory...


Marek: ...Celtic Frost, czy Triptykon. Ostatnio jakoś też i wiele, wiele innych zespołów, które tworzyły kanon, trzon, jądro pewnej części tej muzyki, z której dla nas to wszystko wynikło, a potem poszło w różnych kierunkach. My czerpiemy z każdego z tych kierunków... i z doom i z death i z black i... nie chcemy się w jakichś ramach zamykać, ani szufladkować. Niektórzy próbowali kiedyś określić Pandemonium jako death metal, inni jako dark metal czy black/doom a jeszcze inni jako satanic metal albo dowolny miks powyższych. My po prostu gramy swoją muzykę która w nas tętni i niespecjalnie przejmujemy się barierami około gatunkowymi.

Koncert w St. Albans (fot. Sławek Orwat)
Sławek: Marek jest w zespole od roku 2001, Michał od 2004. Zręby Pandemonium tworzyli Paweł z "Żubrem". Spróbujecie odnieść się do początków zespołu i tego jak Pandemonium ewoluował przez te wszystkie lata stylistycznie?

Marek: Paweł z „Żubrem” stworzyli rdzeń, esencję stylu Pandemonium i lepiej zacząć nie mogli. Twór ten miał w sobie tyle pokładów możliwości interpretacji i rozwoju, że wystarcza go do dzisiaj. Ocieramy się o wiele inspiracji, także pozamuzycznych, każda płyta jest trochę inna, ale zawsze słychać, że jest to Pandemonium. Tajemnica tkwi w tym, że zawsze rozumieliśmy się i zawsze dobrze dogadywaliśmy się.

Michał: To nie wzięło się znikąd. Z Pawłem znaliśmy się dość długo i w pewnym momencie zaiskrzyło między nami.

Marek: Bardzo istotne było to, że zawsze byliśmy dobrymi kumplami, zawsze lubiliśmy się, rozumieliśmy się, podobnie czuliśmy muzykę i mieliśmy podobne podejście do tworzenia kompozycji. Powodem rozpadu wielu kapel jest to, że oni na co dzień nie przebywają ze sobą, przez co się nie rozumieją, spotykają się na próbach, ale nie są kumplami, chcą razem coś tworzyć, ale nie ma pomiędzy nimi jakiejś głębszej więzi. U nas zawsze była więź, nikt nie mógł być z przypadku. Inaczej nie mogłoby być zespołu i to było od początku sensem i spoiwem tej całej przygody.

Koncert w St. Albans (fot. Sławek Orwat)
Mateusz: Żyjemy w dobie galopującego postępu technicznego. Ludzie korzystają z auto-tune czy w ogóle coraz częściej z elektroniki i muzyka jest de facto produkowana, a nie komponowana jak dawniej. Jak myślicie, czy wysoka jakość produkcji jest ważniejsza niż autentyczność i umiejętności?

Marek: Na pewno tak zwana „wysoka jakość” staje się już powoli przereklamowana. Był taki moment, że wszyscy mówili - O, jak to fajnie brzmi! Czysto i sterylnie. Aż do usrania. A potem bardzo szybko okazało się, że plastik z metalem ma się nijak do siebie a chirurgiczny mastering ma poważne braki w samej materii sztuki i przekazu.. Dziś liczą się bardziej pomysły, aranżacja i sama muzyka i przez to jest ten powrót do winyli, a nawet do kaset magnetofonowych, bo to ciągle się broni. Niemały udział ma w tym zwykły ludzki sentyment do starych, dobrych czasów…

Mateusz: W latach 90-tych a nawet jeszcze 80-tych z magazynów typu Bravo czy Popcorn wyzierali ludzie typu Hetfield i pojawiały się materiały o Sepulturze. Jak myślicie, co było tym punktem zwrotnym wyznaczającym odejście mediów masowych od porządnego rocka i nie mam tu na myśli nawet stricte metalu, tylko wyeliminowanie autentycznej muzy na rzecz słabego popu. Jest jakaś opcja, żeby nastąpiła zmiana myślenia i powrót do tamtych czasów?

Koncert w St. Albans (fot. Sławek Orwat)
Marek: W każdej muzyce jest pewien marketing, czasem nawet większy niż sama muzyka. Jeśli mówisz o metalu jako gatunku, to obecnie jest jakaś moda na „popkulturowe pseudoextrema”. Tak więc nie oceniając tylko obserwując jest sporo metalu w mainstreamie, choćby Behemoth, Korn, Metallica, Iron Maiden. Jest też od cholery jakiegoś nu metalowego gówna, które ktoś pijany pomylił z rock&rollem. Podobno też hipsterstwo upodobało sobie jakieś formy Black metalu… koniec świata;) Ogólnie jeśli z czegoś można wycisnąć kasę to media i „biznesmeni” nie będą czuli obrzydzenia do muzyki naturalnie pochodzącej z undergroundu.

Michał: To nie chodzi nawet już tylko o modę. Ludzie strasznie sobie uprościli umysły. Każdy teraz buja się przy byle przytupie. Dla mnie to, co leci w radiach jest strasznie prymitywne. Tam już nie ma muzyki tak naprawdę i wszystkie te produkcje są zrobione w bardzo podobny sposób, ludzie nie wsłuchują się już w muzykę, nie chodzą do filharmonii.

Marek: Ale z drugiej strony underground rozkwita bardziej niż kiedyś. Jest wiele osób, które bardzo sobie go cenią i gardzą tym całym mainstreamem, a szczerej muzyki szukają tylko w undergroundzie. Jest to niezwykle twórcze i cenne poszukiwanie, bo szukasz czegoś, czego nikt przed tobą nie znalazł i właśnie ty pierwszy to odkrywasz! Owszem, być może jeszcze ktoś to słyszał, ale nigdzie przed tobą nie było to nagłośnione, a tobie się to akurat zajebiście podoba i chcesz, żeby świat się o tym dowiedział.

Sławek: Kupiłem dziś w trakcie koncertu wasze legendarne demo Devilri. "Nie wiem, na ile nasza muzyka zawładnęła umysłami To prawda, że zdecydowana większość kapel śmiga blasty. Śpieszą się gdzieś najwyraźniej. Ja wybrałem to, co robię. Nie gonię nikogo". Na takiej właśnie filozofii Paweł oparł w roku 1992 Devilri, o którym krążą legendy, że jest to najlepiej sprzedające się demo na świecie. Jak dziś patrzycie na to wydawnictwo?

Marek: Wiesz, wtedy nie było jeszcze komputerów i wszystkie dane podawane były w sposób analogowy. Być może tak było, ale na pewno była to jedna z lepiej sprzedających się demówek w Europie.

Michał: Wiem, że te kasety - bo to było wydanie na nośniku kasetowym - dotarły aż do Meksyku.

Marek: Był to czas, kiedy zespoły miały jeszcze coś do pokazania, bo po pierwsze był to początek lat 90', kiedy to wiele gatunków dopiero rozkwitało i szło w przeróżne ścieżki, a po drugie nie było wtedy jeszcze tych kapel aż tak wiele jak teraz ze względu na różnego rodzaju utrudnienia, zwłaszcza w Polsce. Był to czas, że jak coś nagrałeś, to bardzo ciężko było ten materiał gdzieś pokazać i wypromować go. Przede wszystkim był problem z kanałami dostępu. Nie było wtedy jeszcze Internetu i nie było aż tak rozbudowanej elektroniki. Istniały jedynie źródła typu analogowe kasety czy winyle...

Michał: Wszystko wtedy było atrakcyjne, bo trzeba było naprawdę się postarać, żeby czegoś posłuchać.


Sławek: Z drugiej jednak strony dobry mainstream rockowy jak choćby Pink Floyd nigdy nie zaistniałby na taką skalę, gdyby nie radiowi DJ-e lat 70'. Dziś natomiast DJ-e stacji masowych nie graja ambitnej muzyki.

Michał: Bo dziś grają to, za co mają płacone.

Marek: W tej chwili wszystko jest wykupione i leci tylko to, na co właściciel stacji się zgodzi. Pieniądze muszą mu się zgadzać. Kiedyś ważne były jakieś idee, a muzykę w stacjach radiowych puszczali ludzie, którzy byli pozytywnie popierdoleni. Teraz natomiast wszystko ustalają dwie, trzy osoby z kręgu biznesu i dążą do takiej masowości, że wszystko co wartościowe, idzie w niszę, w underground, a reszta jest mainstreamem, czyli jest jeszcze większa przepaść pomiędzy "górą" i "dołem". Kto więcej zapłaci, ten częściej będzie wybrzmiewał w danej stacji.

Sławek: Wasza debiutancka płyta The Ancient Catatonia została przyjęta rewelacyjnie i... zaraz po niej zaistniał Domain. Paweł powiedział kiedyś, że Domain, pomimo, że wydał aż 3 płyty, był zawsze tylko substytutem Pandemonium. Uważacie podobnie?

Michał: Najlepiej jakby Paweł ci na to pytanie sam odpowiedział. Wiem tylko, że tam były ciężkie tematy związane z prawem do nazwy i lepiej już do tego nie wracać, a jeśli chodzi o Domain, to ja te płyty bardzo lubię i szanuję.

Sławek: Ale nie traktujecie ich jako części dyskografii Pandemonium?

Michał: Jako części dyskografii nie traktujemy, ale choćby dziś zagraliśmy aż dwa numery Domain.

Marek: Ze względów promocyjnych i wydawniczych warto było potem wrócić do nazwy Pandemonium, bo była bardziej rozpoznawalna niż Domain i w sentymentalno-magiczny sposób otwierała więcej furtek .

Sławek: Skoro dotknęliśmy już nazwy, to przypomnijmy może, że Pandemonium w XVII-wiecznym poemacie Johna Miltona "Raj utracony" jest nazwą stolicy piekła. Akcja tego dzieła rozpoczyna się od upadku Lucyfera i jego zwolenników. Dzięki niezwykle szczegółowej konstrukcji Niosącego Światło, Milton był potem często określany przez angielskich romantyków nieświadomym satanistą, co - jakby na to nie patrzeć - nie było przypadkowe, gdyż to właśnie postać szatana uznaje się powszechnie za protoplastę tzw. bohatera bajronicznego, czyli krótko mówiąc bohatera romantycznego. Szczerze wam powiem, że jak słuchałem was dzisiaj, to kilkukrotnie przychodziło mi do głowy, że wasza muzyka jest bardzo romantyczna.

Marek: W pewnym sensie tak. Myślę, że jest to raczej postromantyzm.

Sławek: Powiem wam, że dla mnie najbardziej romantycznym polskim albumem ever są Ballady Kata.

Marek: Roman Kostrzewski czerpał inspiracje z dokonań mistrzów Młodej Polski, z Tetmajera, z Przybyszewskiego – od takich prekursorów satanizmu intelektualnego, którzy poruszali tematy bliższe śmierci, nostalgii, przemijaniu, buntowi.. Taki mroczny rodzaj romantyzmu jest bardziej lub mniej wyczuwalny w większości muzycznych tematów w muzyce metalowej.

Sławek: Ja od lat staram się zrozumieć skąd w ogóle wziął się Romantyzm w sztuce i to jego nieustanne nawiązywanie do demonów i świata zjawisk nadprzyrodzonych. Myślę nawet, że ten miltonowsko-byronowski bunt aniołów mógł być dla tych myślicieli idealnym wzorcem dla wyrażenia ich buntu wobec wszelkich praw i zakazów naukowych, czyli tego wszystkiego, co można dotknąć i zbadać empirycznie.

Marek: Bunt musi być. Kto się nie buntuje, ten nie żyje. Tak mawiał Albert Camus i jest w tym wiele prawdy. Żyjemy w czasach, w których coraz trudniej jest się buntować, bo coraz mniejszy jest wymiar reakcji na nasz bunt. Wszyscy już w zasadzie tkwią w tym strumieniu, każdy ceni sobie stabilność, bezpieczeństwo i układ, który jest już powszechnie obowiązujący i w obliczu którego najpełniej czujesz swoją indywidualność, swoje jestestwo, swoje własne ego w stosunku do tej całej otaczającej nas rzeczywistości i świata, w którym przyszło ci żyć. Uświadamiasz sobie wręcz, że jesteś tylko klockiem, który gdzieś tam komuś decydującemu o twoim losie pasuje lub nie.

Sławek: Uważam, że największym nieszczęściem współczesnego rocka jest kompletny brak szczerego buntu, który leżał u podstaw muzyki, którą nazywamy rock and rollem. Niektóre współczesne kapele, które same o sobie mówią, że są "rockowe" momentami tak naprawdę są nieomal plastikowe, a grunge lat 90-tych, który narodził się w Seatle był praktycznie ostatnim realnym bastionem buntowniczego rocka, bo Cobain naprawdę przeżył te wszystkie niezwykle dramatyczne historie, a potem stanął na scenie i w sposób naturalny śpiewał o nich swojej publiczności.  



Marek: Ale widzisz... tego nie da się oszukać. To trzeba czuć i w każdej sztuce od razu to czuć czy jest to sztuczne, plastikowe, czy jest tworzone z serca, czy swojej racji, którą chcesz wykreować i każdy człowiek, który jest wrażliwy na jakiś rodzaj sztuki - nieważne jaki - od razu to wyczuje, więc tego nie da się oszukać.

Sławek: The Zonei został przez wielu okrzyknięty jako kontrowersyjny. Czym wg was różnił się ten krążek od oczekiwań waszych słuchaczy i co takiego posiadał Hellspawn, że uznano go za właściwy kierunek dla Pandemonium?

Michał: Automat perkusyjny. Na The Zonei nie było użytych bębnów. To nie była zła płyta, tylko, że ona nie brzmiała. Brzmieniowo niestety nie udała się.

Marek: Tam było mnóstwo mega pomysłów melodyjnych i wielu ludzi do tej płyty podchodzi ze słowami - k... kiedy znowu nagracie coś takiego? I co ja mam im odpowiedzieć? Kiedyś, albo wcale. Zależy co nam przyjdzie do głowy. Wiesz... był to pewien eksperyment, który był chwalony za pomysłowość, natomiast z brzmieniem był po prostu nie do końca dopracowany. Ciężko jest coś w tym metalowym świecie sprzedać, kiedy nie ma żywej perkusji, bo to ciężko się broni i właśnie to był główny zarzut. Taką mieliśmy wtedy koncepcję, tak to zrobiliśmy i nie żałujemy dziś tego. Na pewno płyta broni się klimatem.

Sławek: W roku 2007 w okolicach wydania Hellspawn Paweł powiedział, że gdyby sprawy potoczyły się kiedyś inaczej, to bylibyście może w innym miejscu. Co dokładnie miał na myśli?

Marek: Miał na myśli to, że moglibyśmy dziś być na podobnej pozycji jak Vader czy Behemoth.

Sławek: Co was zahamowało?

Marek: Proza życia. W takich chwilach trzeba nieraz wszystko postawić na jedną kartę. Jebnąć rodzinę, jebnąć wszystko, życie, pracę, nie kłócić się ze sobą o jakieś gówna czy inne głupoty i skoncentrować się tylko na pracy i jechać do przodu, czyli jeździmy po Europie, jeździmy po świecie, gramy i o to chodziło. Nikt z nas wtedy jeszcze nie był na to wszystko gotowy. Zresztą z innymi zespołami było podobnie jak np. z Katem, który w momencie, w którym mógł wypłynąć poza Polskę, też tego nie zrobił, bo coś tam poszło nie tak, albo też jeszcze nie byli na to gotowi. Zawsze są jakieś przyczyny, nie zawsze też obiektywne.


Sławek: A propos Kata, to z całym szacunkiem dla Piotra Luczyka, nigdy nie zgodzę się z nim, że Kat może istnieć bez Romana Kostrzewskiego.

Marek: No nie może. Tak jak Queen nie może istnieć bez Mercury'ego. Jest nawet taki często wykrzykiwany na koncertach slogan - Nie ma Kata bez Romana i taka jest prawda, bo on jest artystą i jest prawdziwy - w tym co robi na scenie jako artysta jest doskonały do końca.

Sławek: Promo 2010 było w opinii Pawła materiałem w stu procentach chcianym, przemyślanym, przedyskutowanym i zaakceptowanym. Czy faktycznie był to pierwszy aż tak dopracowany materiał w waszej dyskografii, podczas gdy poprzednie stanowiły wypadkową koncepcji ze spontanem? Co według was jest lepsze?

Michał: Na pewno był to materiał perfekcyjnie przemyślany i raczej to miał Paweł na myśli mówiąc te słowa, natomiast nie był on wcale idealnie dopracowany. Przedyskutowany tak, bo od początku do końca wiedzieliśmy, co chcemy zrobić, a spontan był taki, że chłopaki przyjechali do mnie do Torunia, bo mieszkałem wtedy w Toruniu. Kupiliśmy wtedy z 7 albo 8 flaszek wódki i nagraliśmy to Promo (śmiech). Tak to wyglądało.

Marek: Mieliśmy dość długie okresy pomiędzy jedną, a drugą płytą, więc chcieliśmy dać wtedy ludziom coś do posłuchania, jakiś przedsmak tego, co miało ukazać się w pełni dopiero na Misanthropy.

Sławek: Zachwycając się dziś waszym koncertem, słuchałem także opinii ludzi, którzy mi towarzyszyli i co się okazuje... poza tym, że wszystkich odebrano was bardzo dobrze, to większość z pytanych zakochała się w perkusiście.


Michał: To dobrze, bo to bardzo dobry nabytek.

Sławek: Skąd się wziąłeś i gdzie tak dobrze nauczyłeś się swego fachu? W branży metalowej jesteś postacią już dobrze znaną i rozpoznawaną, bo pomimo tego, że w zespole jesteś dość krótko, to na Wikipedii tylko twoje nazwisko w składzie Pandemonium jest podświetlone i posiada własny post.

Krzysztof: Z Majorem graliśmy i gramy już razem od 12 lat, a że Major dołączył do Pandemonium jakiś czas temu i chłopakom brakowało takiego zdecydowanego perkusisty do roboty, to mnie namówił. A skąd się wziąłem? Grałem kiedyś w Lost Soul, grałem w Pyorrhoea i grałem w Naamah, o czym już niewiele osób pamięta.

Marek: Sprawami technicznymi Dimmu Borgir też się zajmował...

Krzysztof Szałkowski podczas koncertu z zespołem Lost Soul w krakowskim klubie Loch
Krzysztof: Tak i o tym też już niewielu wie i pamięta, że z Dareczkiem jeździłem z Dimmu Borgir, ale muzycznie... to nagrałem kilka płyt, ale czy faktycznie jestem taki rozpoznawalny? Nie powiedziałbym. Chyba nie, a wracając do Wikipedii, to ktoś uprzejmy mi to zrobił. Na pewno nie ja. Nie pamiętam dokładnie kiedy to zostało zrobione, ale chyba wtedy, kiedy reaktywował się z zespoł Lost Soul i kiedy nagrałem z nimi 7 lat temu całkiem niezłą płytę wydana przez Witching Hour. Był to mój krótki okres w tym zespole, czasem fajny i intensywny ale dobrze, ze mam to już za sobą. Z Gortalem też wydałem dwie płyty w tym bardzo dobrą płytę Deamonolith w 2012 roku. Lata mijały, a ja nic nie nagrywałem i to też była dla mnie taka karta przetargowa. Raz, żeby mnie namówić, a dwa, żeby w końcu coś fajnego nagrać. No i nagraliśmy z chłopakami płytę, a właściwie cały czas jest ona nagrywana. Ja swoje partie nagrałem w sierpniu 2016. Po tylu latach czuje, że miałem coś do przekazania. Po 4 latach posuchy nagrałem coś w końcu i bardzo się z tego cieszę.

Sławek: Jaką widzicie przyszłość Pandemonium w nowym wcieleniu?

Marek: Teraz robimy nową płytę, która ukaże się całkiem niedługo. Jesteśmy z niej bardzo zadowoleni. Jakie będą pomysły później, jakie koncepcje, jakie propozycje – czas i przyszłość pokaże.


Sławek: Muzyka jakoś drastycznie nie zmieni się?

Marek: Cokolwiek nagramy, zawsze będzie słychać Pandemonium – nie uciekniemy od tego choćbyśmy chcieli. Czy będzie to bardziej brutalny czy klimatyczny materiał, rdzeń reaktora nie stopnieje.

Mateusz: Rozmawialiśmy wcześniej o mainstreamie i undergroundzie i - jak to powiedziałeś - każdy kumaty człowiek, kiedy usłyszy jakiś kawałek, to wie, czy został on zrobiony dla kasy czy z potrzeby serca. Wydaje mi się, że w metalu jest bardzo wyjątkowe to, jak fani i muzycy nawzajem się wspierają i motywują. Myślę, że w takim stopniu czegoś takiego nie ma w innych gatunkach muzyki. Skąd się to bierze? Czy to muzyka was tak jednoczy?

Marek: Większość kapel gra z potrzeby podzielenia własną wizją muzyki czy przekazu który ona symbolizuje, dodatkowo ten rodzaj muzyki nie podlega jakoś szczególnie wyścigowi szczurów i konkurencyjności a motywacja fanów jest wyjątkowo silna i bezpośrednia. To zjednoczenie to część misterium, jakim jest dobry koncert. Zawsze spożywanie czegoś w dobrym towarzystwie smakuje lepiej.

Sławek: Żyjecie z muzyki?

Marek: Jak ktoś jest w środowisku i mniej więcej czai temat, to wie, że kasy z tego nie było i nigdy specjalnie nie będzie, przynajmniej na polskim rynku. Najczęściej ktoś ci zapłaci za przejazd, piwo, jedzenie i zorganizuje nocleg. I voila. Każdy ma swoją pracę, każdy ma rodzinę do wyżywienia i cały czas w kwestii materialnej zespół jest to hobby i potrzeba ducha.

Sławek: Ile razy byliście w Wielkiej Brytanii na koncertach?

Marek, Michał: Pierwszy raz!

Z Pandemonium tuż po koncercie w St. Albans 24 września 2016


Z muzykami grupy Pandemonium:
Markiem Izydorczykiem - gitara, wokal (od 2001 w zespole)
Michałem Bartosem - bas jest (od roku 2004 w zespole)
Krzysztofem Szałkowskim - perkusja (od roku 2016 w zespole)

rozmawiali:
Sławek Orwat
Mateusz Augustyniak

Mateusz Augustyniak Jest zwycięzcą II edycji Jubileuszowego Konkursu Muzycznej Podróży dzięki ironicznemu, acz niezwykle wnikliwemu artykułowi, który można przeczytać tutaj. Muzyka była z nim od zawsze. Po maturze trafił do Krakowa, gdzie znalazł pracę jako szklankowy w Tower Pub - mrocznej spelunie dla typów spod ciemnej gwiazdy. Jego jakże odpowiedzialna praca polegała na zbieraniu szklanek ze stolików i obserwowaniu kamery skierowanej na wejście do pubu, a wszystko to działo się w rytmach mocnych metalowych brzmień. Zabawił tam niedługo, ale wspomina to miejsce z wielkim rozrzewnieniem. Po kilku zawirowaniach wylądował w studenckim klubie Studio, gdzie spędził blisko cztery lata, awansując na stanowisko menadżera. Do Anglii - jak wielu innych - przyjechałem na kilka miesięcy, aby sobie dorobić i... został na stałe. Powrotu do Polski sobie nie wyobraża. Przedkłada - jak sam mówi - szarość aury nad szarością nastrojów. Obecnie pracuje w lokalnym Radio Betford, gdzie bez przeszkód naśmiewa się z wszystkiego, co go śmieszy. Mateusz wychodzi z założenia, że w obecnym świecie trzeba śmiać się z otaczającej nas pokracznej rzeczywistości, gdyż inaczej trzeba by się jej bać. Gra także na gitarze w kapeli, z którą spodziewa się odnieść w niedalekiej przyszłości oszałamiający sukces, doskonale zdając sobie sprawę z beznadziejności owych zamierzeń. Codzienne osiem godzin w jego mało ambitnej pracy, wydaje mu się celem samym w sobie. Mateusz wraz z Kubą Mikołajczykiem prowadzi od niedawna portal muzyczny www.polskiwzrok.co.uk, który na razie dopiero się rozkręca, a plany z nim związane są ogromne. Dzięki Mateuszowi czuję wielką radość i sens organizowania cyklicznych konkursów na muzyczny artykuł. Szykujcie się więc już teraz do kolejnej jego edycji, którą ogłoszę z okazji 300-tysięcznej wizyty na Muzycznej Podróży. Podróż Mateusza - jak sam zainteresowany mówi o swojej muzycznej przygodzie - dopiero się zaczyna...
Sławek Orwat - Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in podczas imprezy poprzedzającej zawody strongmanów Polska - Anglia. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 - 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. Program ten był przez rok także emitowany na platformie radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto, a od czerwca 2015 jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie (Irlandia). W lipcu 2012 związał się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a w październiku tego samego roku z wychodzącym w Sosnowcu kwartalnikiem Lizard. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz. Poza działalnością dziennikarską można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni był zorganizowany przez Buch IP 8-go marca 2014 londyński koncert Nosowskiej, Brodki i Marii Peszek. W styczniu 2014 współorganizował Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w Hull.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz