Magda Karasek - Organizator koncertu (fot. Marek Jamroz) |
Andre Gaj - Czasem Trzeba (fot. Artur Grzanka) |
fot. Marek Jamroz |
fot. Artur Grzanka |
Czasem Trzeba (fot. Artur Grzanka) |
fot. Marek Jamroz |
Magda Karasek (fot Marek Jamroz) |
Daniel Brodalka - gitara (Czasem Trzeba) fot. Artur Grzanka |
Andre Gaj - gitara i wokal oraz Damian Kamiński - bas (czasem Trzeba) fot. Artur Grzanka |
Agnieszka Truszczyńska - Czasem Trzeba (fot. Artur Grzanka) |
fot. Marek Jamroz |
Justyna Urbaniak
fot. Marek Jamroz |
fot. Marek Jamroz |
- Nie wiem, czy jest ona oczyszczająca,
ale na pewno w jakiś sposób jest czysta. My najczęściej używamy
instrumentów akustycznych, przez co jesteśmy ekologiczni.
Ekologiczni w myśleniu oraz ekologiczni w sposobie pisania
piosenek i ich wykonywania. Jest w tym coś czystego przynajmniej w
zamyśle i nie chcemy, aby nasza muzyka była zafarbowana, zamotana
fotoshopem, wyretuszowana.
- Czystość waszej muzyki
opiera się też na szczerości przekazu.
- No tak! To jest w ogóle
podstawowa sprawa, że trzeba pokazać coś prawdziwego. Najczęściej
są to właśnie emocje, osobiste przemyślenia czy jakaś własna
obserwacja świata. Taka jest też rola barda, żeby komentować
rzeczywistość, a nie tylko śpiewać proste piosenki o miłości.
fot. Marek Jamroz |
fot. Marek Jamroz |
- ...na którym bohaterowie ballady
mieli zamiar się kochać, i na koniec ta zaskakująca puenta, kiedy
to okazuje się, że delikwent chciał całą "sprawę"
załatwić w tempie ekspresowym, gdyż... śpieszył się... na
zakładową wycieczkę.
- Mistrzowskie nawiązanie!
(śmiech)
Bogdan Bracha - Orkiestra św. Mikołaja |
- Miałeś także swój udział
w kultowym Teatrze Gardzienice Włodzimierza Staniewskiego oraz w
Teatrze Grupa Chwilowa śp. Krzysztofa Borowca.
Włodzimierz Staniewski - Teatr Gardzienice |
- Czym różnił się Teatr
Gardzienice od Teatru Grupa Chwilowa?
- To są dwa zupełnie różne
światy. Teatr Gardzienice to teatr, który wywodzi się z pieśni.
Dla nas, dla których pieśń i muzyka stanowiły pasję życia,
wszystko to było bardzo po drodze. W tym Teatrze zresztą cały ruch
sceniczny wywodzi się z pieśni. To jest trochę tak, jak
opowiadanie tańcem o architekturze, bo tak naprawdę trzeba ten
teatr zobaczyć, żeby wiedzieć, o co w nim chodzi. Jest to teatr
niezwykły, który wywarł na mnie olbrzymie wrażenie, teatr
niezwykle profesjonalny, w którym spotkałem się z bardzo wysoce
postawioną poprzeczką artystyczną. Był to też teatr reżyserski
i autorski Włodzimierza Staniewskiego. On miał w ogóle taki
pomysł, że przeniósł go na grunt - jakbyś ty to powiedział -
czysty, bo przeniósł go na grunt podlubelskiej wsi do Gardzienic, a
jest to miejsce, gdzie - uwierz mi - diabeł mówi dobranoc.
fot. Artur Grzanka |
- Porównując Teatr Gardzienice
do Teatru Grupa Chwilowa, to w tym drugim przypadku teatru było
znacznie mniej. Robiliśmy tam coś, co właściwie należałoby
nazwać śpiewogrą. Otóż Krzysztof Borowiec nosił przez wiele lat
w swojej torbie "Album Rodzinny". Jest to poemat, który
napisał Michał Bronisław Jagiełło, a napisał go na podstawie
zdjęć z własnego albumu rodzinnego. Są to zdjęcia, które
przedstawiają jego rodzinę w momentach bardzo przełomowych dla
całej naszej polskiej tradycji, czyli tuż przed II Wojną Światową,
podczas II Wojny Światowej i zaraz po II Wojnie Światowej, kiedy -
jak to pokazane jest właśnie w tym albumie - jego rodzina
przejeżdżała pociągiem z Polski do Polski przez granicę, a
miejscem akcji była Wileńszczyzna, czyli Wilno i okolice Wilna, a
bohaterami były postacie, które występują na tych zdjęciach i
które opisane są za pomocą prostych, ale jednocześnie niezwykle
pięknych i wzruszających wierszyków. To, że mogłem brać udział
w tworzeniu "Albumu Rodzinnego", było dla mnie niezwykle
ważnym doświadczeniem. Wszystkie te wiersze składające się na
całość tego poematu opatrzyliśmy muzyką i wykonywaliśmy jako
pieśni siedząc przy stolikach między publicznością, a Krzysztof
Borowiec jako reżyser był... kelnerem, spektakl był osadzony w
przestrzeni kawiarnianej. Krzysztof miał też taką bardzo brzęczącą
tacę, którą w momentach najbardziej wzruszających niespodziewanie
upuszczał. Piosenki z "Albumu Rodzinnego" są bardzo
kameralne, spokojne i wydaje mi się, że piękne… Ten moment,
kiedy następowało upuszczenie tacy przez Krzysztofa Borowca, był
czymś, jakby nagle spadała bomba i było w tym coś tak potwornego,
coś tak nieludzkiego, jak ta wojna.
Album Rodzinny |
- Wiesz co? Wtedy wcale mi się nie
wydawało, że dzieje się to tak szybko. Jak się ma... ile to ja
miałem wtedy lat? No... ileś tam. Byłem sobie małą dziewczynką
(śmiech) i wtedy rok to jest naprawdę dramatyczny i wielki okres
czasu. To dopiero teraz ten czas się dla nas zmienił i dopiero
teraz nam te lata biegną o wiele szybciej, niż wtedy. W roku 1993
to ja byłem zupełnie inną dziewczynką niż w roku 1994, kiedy
zostałem laureatem i był to długi i owocujący w wiele wydarzeń
rok i wtedy wcale mi się nie wydawało, że wszystko jest za szybko
i nagle, natomiast na pewno spowodowało to wtedy u mnie jedną ważną
rzecz. Kiedy na Studenckim Festiwalu Piosenki dostałem nagrodę im.
Wojtka Bellona dla śpiewających autorów, bardzo mnie to
zmobilizowało do dalszej pracy.
Marek Andrzejewski i Grupa Niesfornych |
fot. Artur Grzanka |
- To się też trochę wiąże z
opowieścią o Festiwalu w Krakowie i o roku 1994, bo kiedy dostaje
się takie nagrody, to trzeba też jakoś poważniej pomyśleć o
tym, żeby tego nie zmarnować.
- Skąd wzięła się Grupa
Niesfornych?
- Zespół powstał dlatego, że
chciałem swoje piosenki pokazać w trochę innym świetle. Chciałem
trochę odejść od poezji śpiewanej.
- I dlatego na moment związałeś
się z jazzem?
- Powiedziałbym, że chciałem
te moje piosenki ubogacić, dodając im troszeczkę koloru do formuły
poetyckiej. Nie zamierzam tu oceniać, że muzyka poetycka jest
niekolorowa, bo ona już wtedy miała wielu świetnych aranżerów i
dużo fajnych, kolorowych pomysłów, jak na przykład Wolna Grupa
Bukowina i przede wszystkim te ich świetne aranże wokalne. Ja w tym
wszystkim próbowałem znaleźć swoją własną drogę, żeby
pokazać swoją piosenkę w mniej oczywistym świetle, chciałem też,
żeby była ona rozpoznawalna i żeby była inna. W związku z tym
pojawili się muzycy z Akademii Jazzowej w Katowicach, czyli pojawił
się saksofon, trąbka, gitara basowa, bębny i granie bardziej
funkujące, albo tak, jak mówisz jazzujące. I tak powstała Grupa
Niesfornych i tak nagraliśmy płytę Trolejbusowy
batyskaf.
- Dokładnie w tym składzie tak,
natomiast następna moja płyta, która ukazała się kilka lat
później, też zawierała w sobie muzyków z Grupy Niesfornych,
chociaż już nie wszystkich.
- Niewątpliwie twoim
najważniejszym "dzieckiem" jest Lubelska Federacja Bardów.
Z formacją tą wiąże się o tyle ciekawa historia, że oprócz
tego, że jesteście zespołem stricte muzycznym, jesteście też dla
Lublina czymś podobnym, jak Piwnica Pod Baranami dla Krakowa.
- Bardzo ładnie to wychwyciłeś.
Tak, jest to rodzaj piwnicy artystycznej opartej na składce
repertuarowej. Składamy się bowiem swoim repertuarem na program, bo
jest wśród nas wielu piszących, wielu komponujących, wielu
wokalistów.
Taka zresztą była nasza idea od początku, kiedy to w
Lubelskiej Federacji Bardów było trochę więcej wokalistów i
trochę więcej piszących bardów niż obecnie i z różnych powodów
się to potem zmieniało. Odszedł z naszego świata Marcin Różycki,
wyemigrował w dalekie strony Igor Jaszczuk i tak to wszystko się
jakoś potoczyło, że w tej chwili zamiast wielu autorów, jest ich
paru, za to skład zespołu jest bardziej zelektryfikowany. W tej
chwili ze składu założycielskiego zostało tylko nas czworo: Jan
Kondrak, Piotr Selim, Jola Sip i ja.
Marek Andrzejewski i Mateusz Augustyniak (Polski Wzrok) fot. Marek Jamroz |
Jola Sip (fot. Dariusz Gontarz) |
- Jola Sip jest postacią
arcyciekawą w nurcie piosenki poetyckiej, ponieważ jak powszechnie
wiadomo wykonuje dwie - wydawałoby się - skrajnie różne
czynności: z jednej strony jej życie to Kraina Łagodności, z
drugiej natomiast jest...
- ...brązową medalistką Mistrzostw
Polski Tae-Kwon-Do (smiech).
Jan Kondrak (fot. Ewa Piątek) |
- To jest piosenka ludowa, która
z pochodzenia tak naprawdę jest piosenką rosyjską i rzeczywiście
jest to utwór niezwykły, bo w tej chwili na Ukrainie, tam gdzie
jest wojna, śpiewa się tę piosenkę po jednej i po drugiej
stronie. Jan często o tym mówi i ja też podobnie czuję, że tak
naprawdę jest to piosenka o żołnierzu pozostawionym na śmierć
przez swojego dowódcę. W niechlubnej historii świata zdarza się
to nieustannie: dowódcy, wodzowie, politycy, wysyłają na śmierć
w swoim imieniu ludzi młodych, zaślepionych jakimiś bałamutnymi
hasłami, czy jakąś dziwną ideologią.
- "Wstań przyjaciółko moja"
z wyraźnymi odniesieniami do "Pieśni nad pieśniami" ze
Starego Testamentu utrzymana w hipnotycznym, tanecznym rytmie z
udziałem skrzypiec, przypomina mi trochę swoją strukturą
cohenowski "Dance me to the end of love" i jest drugą po
"Atamanie" moją ulubioną pieśnią Lubelskiej Federacji
Bardów.
fot. Marek Jamroz |
fot. Marek Jamroz |
- Ja jestem jakby prezesem tego
przedsięwzięcia, ale gram tam tylko na gitarze, natomiast na oud,
na bałałajce, na bandżo i na ukulele gra Jakub Niedoborek, który
jest mistrzem gitary flamenco. Jest on też u nas w Polsce jednym z
najbardziej utytułowanych i najbardziej cenionych pedagogów gitary
klasycznej.
- Wielokrotnie występowałeś na
Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu.
- Tak, a pierwszy raz miałem
wystąpić w Opolu jako ten, który przeszedł kwalifikacje Debiutów.
Tylko że w międzyczasie - i to znów jest ten słynny długi rok
pomiędzy 1993 a 1994 - dostałem te nagrody na Festiwalu Studenckim
w Krakowie, a jednym z jurorów opolskich Debiutów i Festiwalu w
Krakowie był ten sam człowiek - Jan Poprawa, który stwierdził, że
festiwal krakowski ma dłuższą tradycję, czyli jest festiwalem,
który jest starszy. I on nie bardzo by chciał, żeby laureat
Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie był weryfikowany jeszcze
przez inny festiwal. W związku z tym zaśpiewałem w Opolu już jako
laureat Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie, a w Debiutach już
nie brałem udziału. I bardzo dobrze, bo wtedy Debiuty wygrała
Justyna Steczkowska (śmiech).
Rozmowa z Adamem Nowakiem w Poznaniu nie tylko o Opolu (fot. DeKaDeEs Kroniki Poznania) |
Ewa Demarczyk (fot. Jan Popłoński) |
- I to też nie jest właściwe
określenie, bo w tym nurcie nie mówimy o gwiazdach. Jestem jednym z
reprezentantów tej sceny. A propos Festiwalu w Opolu, słowo gwiazda
kojarzy mi się niezbyt dobrze, ponieważ w tym świecie
pięciominutowym, w jakim przyszło nam żyć, określenie "gwiazda",
oznacza właściwie taki meteoryt, czyli... coś, co trafia na
szczyt, potem ma swoje "5 minut" i zaraz potem spada. Musi
być duży bum, dużo pieniędzy musi zostać zarobione, a potem
ciach i za chwilę będzie ktoś następny, bo teraz przyjdzie pora
na kogoś młodszego (śmiech).
- Często występowałeś za
granicą, między innymi w Wiedniu, Paryżu, Nowym Jorku, Lwowie i
wielokrotnie... w Londynie. Ile razy u nas gościłeś?
- Trzy, albo cztery razy, razem z
Lubelską Federacją Bardów.
- W którym roku byliście po raz
ostatni?
fot. Marek Jamroz |
- Wiesz, były to zupełnie inne
czasy i to czasy kreowały te postaci. Co do poezji śpiewanej:
należałoby od razu postawić pewną definicję. Poezja śpiewana
jest wtedy, kiedy ktoś bierze wydrukowany uprzednio przez poetę
wiersz i opatruje go muzyką. W tej kategorii mieści się choćby
"Bema pamięci żałobny rapsod" Cypriana Kamila Norwida
zaśpiewany przez Czesława Niemena. Ponieważ jednak zwyczajowo
przylgnęło, że poezja śpiewana to jest piosenka kameralna, to
wszystkie podobnie wykonane piosenki wrzuca się do tego worka.
Wystarczy, że wykonawca podaje tekst ze zrozumieniem w odróżnieniu
na przykład od piosenkarza rockowego (to przykład - nie chcę wcale
uogólniać).
fot. Marek Jamroz |
- Ja bym to jednak nazwał
piosenka autorską, bo to jest bardzo autorski teatr Adama Nowaka i
te utwory powstawały jednak jako piosenki, a nie jako wiersze, do
których ktoś napisał muzykę. Mam wrażenie, że poetyckie teksty
Adama - bo jest tam przecież pewne nagromadzenie metaforyki, że
śmiało można powiedzieć, iż są to utwory poetyckie - są to
jednak utwory pisane jako piosenki. Natomiast, jeśli ktoś waży się
skomponować coś do poezji Adama Mickiewicza czy Czesława Miłosza,
to wtedy mówimy, że jest to poezja śpiewana. A wracając do
twojego pytania o kondycję tej sceny, to wygląda to dziś bardzo
odmiennie od tego, co działo się w latach 60' i 70', bo w tej
chwili jest tak kolorowa młodzież i są oni aż tak różni od
siebie i w tak różnych stylistykach operują, że to wszystko aż
mieni się różnymi barwami. Nie ma dziś jednej określonej
stylistyki muzycznej, ani też stylistyki tekstowej. To wszystko się
w tak szerokie obszary rozlało, że wyszło poza wszelkie kategorie
i poza wszelkie szufladki. Dlatego nikt tego całego młodego nurtu
dziś już chyba nie nazwie poezją śpiewaną czy piosenka autorską,
Każdy z nich jest po prostu bytem osobnym.
- Jako przyjaciela.
- Co powiesz o jego poezji?
- Pytanie to nie padło z moich ust
tylko dlatego, że dobrze znasz się z Tomkiem z licznych wieczorków
poetyckich z czasów lubelskich. Ten napis Polisz Czart, który
widzisz na mim T-shircie, to nazwa programu radiowego, który od
miesięcy wspólnie realizujemy. Kiedy tak słucham jego i teraz
ciebie, to muszę powiedzieć, że wy - twórcy z Lublina
rzeczywiście macie bardzo specyficzny rodzaj wrażliwości, jaki
poza tym regionem nie występuje. Gdybyś miał w kilku zdaniach
określić tę waszą kulturową, specyfikę jakich słów byś użył?
- Lublin to nie tylko specyfika
kultury muzycznej. Wszystko tu wynika z samego miejsca. A miejsce to
jest spotkaniem Wschodu i Zachodu. Dawniej takim miastem był Lwów,
ale od momentu, kiedy historycznie się to wszystko przesunęło,
jest nim Lublin. W Lublinie krzyżowały się różne szlaki,
przechodzili tędy Węgrzy, przechodzili Cyganie...
- Przede wszystkim! Podczas wojny
właściwie pół miasta przestało istnieć i mówimy tu nie o
budynkach, tylko o ludziach, więc... tak, rzeczywiście te różne
kultury się tutaj stykały, nawzajem przenikały się i wspierały.
To był rodzaj takiego pokojowego współistnienia i jest to coś
takiego, co w Lublinie jest niezwykłe do dziś.
- W muzycznej sferze chyba również.
Z jednej strony wy, z drugiej Budka Suflera, a z trzeciej Bajm...
- Nie dzielimy się na strony!
Nie ma barykad i podziału na gatunki. Kiedy Budka Suflera grała
ostatni, pożegnalny koncert na Placu Zamkowym w Lublinie, było nam
niezwykle miło, że muzycy tego zespołu zaprosili nas do udziału
w tym koncercie. Wyszliśmy, zaśpiewaliśmy, wyraziliśmy im
olbrzymi szacunek i naszą wieloletnią przyjaźń. Kiedy zeszliśmy
ze sceny, dostaliśmy od nich wielką flaszkę whisky, czyli prezent,
którego kompletnie nie spodziewaliśmy się (śmiech). To było
niesamowite, a ich gest odebraliśmy tak, jakbyśmy dostali pałeczkę
w sztafecie. Od starszych kolegów z Lublina.
fot. Marek Jamroz |
- ...i o muzyce folkowej Orkiestry św.
Mikołaja.
- Także Lublin jawi mi się takim
artystycznym konglomeratem wszystkiego tego, co w Polsce się dzieje.
Odnoszę nawet takie wrażenie, że u was spotkało się jakby
wszystko na raz.
- Ale nie można tego też
demonizować, bo jest to jednak miejsce, które jest zbyt blisko
Warszawy. Centrum wszechświata jest w Warszawie, a Lublin tę siłę
przebicia ma jednak o wiele, wiele mniejszą.
- Pocieszę cię... Suwałki i tak
mają gorzej.
Autorzy:
Justyna Urbaniak (Recenzja)
Jedyne co wie o sobie Justyna Urbaniak to to, że sobie odpowiada. Nie bierze odpowiedzialności za to, jak postrzegają ją inni. Bierze odpowiedzialność tylko za to, co sama zrobiła i powiedziała. Zmienia swoje życie według tego, co ją uszczęśliwią. Jej gust muzyczny.jest stały i bardzo szeroki.Muzykę jako formę ekspresji samej siebie odkryła dość późno. Otaczała ją, wypełniała, ale ona sama nie skupiała się na niej. Dopiero, gdy popadła w stan całkowitej alienacji i została z nią "sam na sam", odkryła jej moc. Podobno całkiem niezłe grała kiedyś na klawiszach. Instrument ten jednak nie pozostał na długo w jej życiorysie. Podczas nabożeństw śpiewała hymny w scholi kościelnej, dzieli czemu do dziś jej zostało śpiewanie podczas prac domowych i zamiłowanie do imprez karaoke. Od zawsze uwielbiała wieczory przy ognisku, kiedy ktoś brał gitarę i zaczynał śpiewać. Czuła wówczas - jak sama mówi - przemożną chęć życia w szczęściu.Muzyka ją uszczęśliwia i określa kim jest. Słucha prawie wszystkiego. Nie rozumie zmiksowanych dźwięków, przypominających odgłos upadających sztućców i puszczanych w radiu piosenek pop, które bezlitośnie ja bombardują. Zawsze gdy zaczyna widzieć efekty celów postawionych przed sobą lub gdy czuje się dobrze, słucha reggae. Punk rock to dla Justyny te dźwięki, które dają jej siłę do walki z każdym dniem i z wszystkimi przeciwnościami, jakie los jej zsyła. Rock towarzyszy jej najczęściej i jest muzyka,jakiej słucha po przebudzeniu. Słucha tez muzyki poważnej, rockowych i metalowych ballad, bluesa, muzyki alternatywnej, skocznych melodii, ciężkiego brzmienia gitar i poezji śpiewanej Wracając do kawałków sprzed lat odkrywa nowe ścieżki, dostrzec coś, czego wcześniej nie widziała. Stara się nie ograniczać. Ciągle odkrywa i poszukuje czegoś nowego. Muzyka ja określa i pomaga jej dokonywać wyborów, często życiowych. Dużą rolę w życiu Justyny odegrała tworczosc Renaty Przemyk i Comy. Bardzo dawno temu powiedziała, że "byłaby najnieszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby przestała słyszeć, bo przestałaby słyszeć muzykę" i często wraca do tego stwierdzenia
Sławek Orwat (wywiad)
Z Markiem Andrzejewskim
rozmawiał Sławek Orwat
Autorzy:
Justyna Urbaniak (Recenzja)
Jedyne co wie o sobie Justyna Urbaniak to to, że sobie odpowiada. Nie bierze odpowiedzialności za to, jak postrzegają ją inni. Bierze odpowiedzialność tylko za to, co sama zrobiła i powiedziała. Zmienia swoje życie według tego, co ją uszczęśliwią. Jej gust muzyczny.jest stały i bardzo szeroki.Muzykę jako formę ekspresji samej siebie odkryła dość późno. Otaczała ją, wypełniała, ale ona sama nie skupiała się na niej. Dopiero, gdy popadła w stan całkowitej alienacji i została z nią "sam na sam", odkryła jej moc. Podobno całkiem niezłe grała kiedyś na klawiszach. Instrument ten jednak nie pozostał na długo w jej życiorysie. Podczas nabożeństw śpiewała hymny w scholi kościelnej, dzieli czemu do dziś jej zostało śpiewanie podczas prac domowych i zamiłowanie do imprez karaoke. Od zawsze uwielbiała wieczory przy ognisku, kiedy ktoś brał gitarę i zaczynał śpiewać. Czuła wówczas - jak sama mówi - przemożną chęć życia w szczęściu.Muzyka ją uszczęśliwia i określa kim jest. Słucha prawie wszystkiego. Nie rozumie zmiksowanych dźwięków, przypominających odgłos upadających sztućców i puszczanych w radiu piosenek pop, które bezlitośnie ja bombardują. Zawsze gdy zaczyna widzieć efekty celów postawionych przed sobą lub gdy czuje się dobrze, słucha reggae. Punk rock to dla Justyny te dźwięki, które dają jej siłę do walki z każdym dniem i z wszystkimi przeciwnościami, jakie los jej zsyła. Rock towarzyszy jej najczęściej i jest muzyka,jakiej słucha po przebudzeniu. Słucha tez muzyki poważnej, rockowych i metalowych ballad, bluesa, muzyki alternatywnej, skocznych melodii, ciężkiego brzmienia gitar i poezji śpiewanej Wracając do kawałków sprzed lat odkrywa nowe ścieżki, dostrzec coś, czego wcześniej nie widziała. Stara się nie ograniczać. Ciągle odkrywa i poszukuje czegoś nowego. Muzyka ja określa i pomaga jej dokonywać wyborów, często życiowych. Dużą rolę w życiu Justyny odegrała tworczosc Renaty Przemyk i Comy. Bardzo dawno temu powiedziała, że "byłaby najnieszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby przestała słyszeć, bo przestałaby słyszeć muzykę" i często wraca do tego stwierdzenia
Sławek Orwat (wywiad)
Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził
go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika
Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także
prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim
Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in w
imprezie poprzedzającej zawody strongmanów Polska - Anglia. Z londyńskim
magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011. W latach 2012 - 2014
prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia
Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. W roku 2013
program ten był emitowany również na nieistniejącej już platformie
radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto. Od lipca 2012 związał
się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a od października tego samego
roku z wychodzącym w Sosnowcu muzycznym kwartalnikiem Lizard.
Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w
brytyjskim magazynie LondonJazz. Pojedyncze publikacje jego tekstów
pojawiły się się m.in. w londyńskim magazynie Lejdiz, wychodzącym w
Edynburgu Pangea Magazine oraz na łamach
toruńskich Nowin. Poza działalnością dziennikarską, od czasu do czasu
można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką
miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni, był
zorganizowany przez Buch IP w dniu 8-go marca 2014 londyński
koncert, na którym wystąpiły Nosowska, Brodka i Maria Peszek.. W czerwcu
2015 wraz z Tomaszem Wybranowskim reaktywował Listę Przebojów Polisz
Czart, która ukazuje się w każda drugą środę miesiąca na antenie NEAR FM
w irlandzkim Dublinie. Od roku 2014 dołączył do najbardziej muzycznego
polskojęzycznego portalu na Wyspach Brytyjskich - Polski Wzrok z
siedzibą w malowniczym Bedford.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz