Szukając szczęścia można całe życie przeżyć nieszczęśliwie - z wokalistą i gitarzystą zespołu Raz, Dwa, Trzy Adamem Nowakiem rozmawia Sławek Orwat
fot. Zbigniew Warzyński
fot. Sławek Przerwa
- Pewna duża firma wydawnicza zerwała z wami umowę w trakcie nagrywania krążka Trudno nie wierzyć w nic,
a mimo to płyta sprzedała się znakomicie. Mówi się o tym albumie, że
jest osadzony gdzieś pomiędzy poezją śpiewaną, a muzyką chrześcijańską.
24-go maja 2012 spotkaliśmy się w poznańskim Centrum Kultury Zamek tuż
po waszym koncercie. Powiedziałeś mi wówczas następujące słowa: "Nie
ma poezji śpiewanej. To jest jakiś sztuczny twór, który nie ma prawa
istnieć, tak samo jak nie ma piosenki chrześcijańskiej. Jestem daleki od
egzaltacji, nie lubię egzaltacji i w związku z tym starałem się do tego
albumu podejść jak moglem najuczciwiej i rozumowo". Jak to jest, gdy rozumowo podchodzi się do takich cnót jak Wiara, Nadzieja i Miłość?
Adam Nowak: Tak. Firmy, partie, politycy, sezonowe gwiazdy zniknęły i
znikają. Był czas, że wierzyli w swoją siłę oddziaływania za bardzo. Ta
“wiara” zmieniła się i zmienia w chęć decydowania i rządzenia. I to jest
początek równi pochyłej. Jak się nie ma wyczucia, wrażliwości, nosa,
intuicji, dobrze używanej inteligencji, to trzeba zejść, zniknąć z rynku.
Rynek bardzo szybko weryfikuje. Można powiedzieć o nurcie
chrześcijańskim w piosence. Czy użycie słowa związanego z religią, czyni
piosenkę chrześcijańską? Moim zdaniem nie. W piosenkach o zabarwieniu
erotycznym wykonawcy też szepcą “Och My God!” Czy to chrześcijańskie? Z
pewnością jednak współprzyjemność osiągana przez obojga jest doznaniem
boskim. Bo taka jest natura ludzka. I tak człowiek w swej naturze został
stworzony przez Boga. Wiara to przede wszystkim łaska.
To w tym najbardziej tajemniczym ujęciu. Duchowni mówią, że można ją
pielęgnować poprzez modlitwę, konsekwentną obecność w obrzędach
religijnych. Pewnie można. Wiemy, że nie jest napiętym aktem woli. Bez
dziecięcej naiwności wymieszanej z czynnie działającym na potrzeby
drugiego człowieka rozumem, może być tylko słowem użytkowym.
fot. Sławek Przerwa
fot. Zbigniew Warzyński
Pytają mnie
ludzie o te trzy zjawiska, których reprezentujące słowa użyłem w
tekstach piosenek, jakbym był specjalistą w tej dziedzinie. A ja
śpiewam, opowiadam o swoich wątpliwościach. Trudno jest wierzącemu
wypełnić zadane przez Transcendencję zadania. To praca na całe życie, a
efekt, skutek niepewny. Na własne potrzeby zamieniłem słowo “Wiara” na
“Zdaję sobie sprawę z istnienia Tajemnicy”. I do tej tajemnicy się
odnoszę, dziękuje, proszę i jeśli przeprosiłem poszkodowanego i zadość
uczyniłem, dopiero przepraszam Tajemnicę. Powinienem jednak zacząć
odpowiedź od Miłości. Bo bez niej nie ma i nie nie dzieje się w naszym
życiu nic godnego uwagi. Całą resztę można wypracować, dostać. A bez
oddania siebie - co stanowi o istocie miłości - można ją traktować jako
zjawisko przelotne, którym w istocie nie jest, bo jest najważniejsza.
Pokochać nad życie (nad swoje życie) to najtrudniejsze do wykonania.
W
efekcie – z najpiękniejszym efektem jaki możemy osiągnąć. Pozbyć się
siebie. To “ja” , “my” to najbardziej upierdliwy w życiu balast
przeszkadzający w byciu tym, kim mogłoby się być, gdyby nie właśnie
własne “ja”. Wzorem mistrzów duchowych i sztuk walki wschodu można
powiedzieć, że doprowadzenie sztuki walki do perfekcji jest kwestią
treningu. I można dojść do biegłości, która pozwoli pokonać przeciwnika.
Na końcu tej drogi, po osiągnięciu wszelkich możliwości fizycznych i
duchowych celów zostajemy z najgroźniejszym przeciwnikiem, który czeka
na końcu drogi. Tym przeciwnikiem jestem ja sam. I to łączy praktyki
wschodu z religią chrześcijańską. Z tą różnicą, że pierwszy przykład
służy pokonaniu samego siebie. Drugi posiłkuje się wyzbyciem siebie.
Łącznikiem może być rozumienie, zrozumienie wynikające z doświadczenia. Podzieliłem
kiedyś ludzki żywot przez pryzmat trzech zjawisk w kolejności: wiara,
miłość, nadzieja. Kiedy jesteśmy młodzi (nieznośna chęć uporczywie
poszukiwanego poczucia sprawiedliwości) chcemy naprawiać świat, a
najlepszym orężem metafizyczno-ideologicznym jest właśnie źle i
nadmiernie używana wiara.
Później większą część życiorysu wypełniamy
poszukiwaniem miłości, konsumowaniu jej, łataniu, naprawianiu,
pielęgnowaniu, zbyt często i ze zbyt wielką chęcią otrzymywania jej, niż
dawania. Miłość otrzymana ma coś zaspokoić w nas. Dać oczekiwane
poczucie bezpieczeństwa, bo słusznie przypuszczamy, że w miłości zawarta
jest akceptacja. To nam się podoba i tego oczekujemy zapominając, że
inni również oczekują od nas. I dwie strony popełniają ten sam błąd
oczekiwania czegoś od kogoś. Być może bardziej żyjemy lękiem kochania
całkowitego. Boimy się wykorzystania. Zamiast kochać boimy się nie
kochać, bośmy istoty zalęknione. Nadzieja zaś zastaje nas prawdopodobnie w
swojej pełni u schyłku życia. Z bilansem tego, co nam się udało-nie
udało. Jakby ktoś w górze miał infantylnie zajmować się układaniem
przysłowiowych źdźbeł słomy przyznawanych za dobre uczynki... “Pokładam
nadzieję” czyli “Zdaję sobie sprawę”, że czeka mnie, moją duszę
“przejście”. Zgadzam się na zrozumiane “przejście duszy tam, gdzie już
wyzbywać się siebie nie trzeba. Jest się zaproszonym do przylgnięcia.
Transcendencja czeka. Po takich pytaniach, chyba napiszemy książkę,
zamiast wywiadu?
fot. Sławek Przerwa
- Namówiłeś mnie (śmiech). Wróćmy jednak do Transcendencji. Poszukiwaniu prawdy często towarzyszy zwątpienie lub niezrozumienie
tego, co dla innych stanowi sacrum. Dokonując życiowych wyborów
niejednokrotnie stajemy oko w oko z ryzykiem zdrady samych siebie i
sprzeniewierzenia się własnym ideałom. Dotykając tak nierozrywkowych i trudnych do zyskania poklasku tematów, udało się
tej płycie - o dziwo - zdobyć popularność masową. Jak sądzisz dlaczego?
Adam Nowak: Może dlatego, że większość z nas ma
podobne rozterki? Może udało się zsyntetyzować w piosenkach kilka
ważnych wątpliwości? A w tle jednak jest poczucie akceptacji dla
posiadania wątpliwości. Może słuchaczy zainteresowała próba językowego
zmierzenia się z gigantem pojęciowym, jakim jest Prawda? Niekiedy tak
mocno i zawzięcie prawdy poszukujemy, że z oczu znika normalne życie i
stajemy się napuszonymi poszukiwaczami, którzy nie mogą z tego
poszukiwania wrócić z niczym, więc w którymś momencie jesteśmy zmuszeni
do ogłoszenia, że oto prawdę znaleźliśmy. A jeśli ją znaleźliśmy to
jesteśmy wyjątkowi.
Wszyscy nie mogą być wyjątkowi, a zwłaszcza ci,
którzy prawdy nie poszukiwali. Zostajemy zatem strażnikami prawdy
znalezionej-nie znalezionej, uznając się za bardziej wyjątkowych od
innych. I mamy gotowego przedstawiciela pychy. Napuszonego ortodoksją
strażnika “prawdy”. Lub strażnika norm religijnych wyznaczającego
innym, co jest dobre, a co złe. Znamy takich? Znamy, znamy. Na wszystkich
kontynentach i we wszystkich religiach. A szlachetność zjawisk jakimi
są wiara, nadzieja i miłość polega nie tylko na tym, żeby mieć dobre
serce. Również, a przede wszystkim, na tym, żeby serce mieć łagodne. Jest
naprawdę co robić z sobą przez całe życie. Jakimś rodzajem szczęścia
może być przecież ta ulga spowodowana “przejściem” i radością, że więcej
tego robić nigdy nie będzie trzeba. Dla mnie to będzie ulga.
- Czy po śmierci nadal gdzieś jesteśmy i czy dostajemy jakąś nową
powłokę, czy też stanowimy jedynie cząstkę energii z zapisaną historią
poprzedniego bytu? Czy myślimy i czujemy TU i TERAZ to samo, co odczuwaliśmy
WTEDY i TAM ? Czy to o tym jest utwór "Mam imię nazwisko i pracę"?
Adam Nowak: To tekst Justyny Korn-Suchockiej. Gdy wyraziła
zgodę, bym zajął się tym tekstem, zdałem sobie sprawę z tego, że gdybym
chciał opisać taki zamysł, to nie zrobiłbym tego, ani inaczej, ani
lepiej, ani w ogóle. To chyba rodzaj najpiękniejszej czułości do tego
wszystkiego o co zapytałeś. I zrozumienia. I wyobrażenia. I przeżycia. I
zgody. Zobacz, ilu potrzebowałem słów, żeby odpowiedzieć na pierwsze
pytania, a jak niewielu potrzebowała Justyna, by wyczerpać opisany przez
siebie temat. Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie. Odpowiedzi
przekraczające pojęcie czasu, materii i przestrzeni są tylko
wyobrażeniem do chwili, w której zaczniemy podróżować w czasie,
przenikać w przestrzeniach i rozumieć materię. Czyli do czasu, gdy ludzie
znajdą uniwersalny wzór łączący prawa makrofizyki z mikrofizyką. Wtedy
się dowiemy. Mam tylko nadzieję, że mnie już nie będzie. Z dobra sił
drzemiących w atomie człowiek stworzył broń, która nigdy nie powinna
była powstać. Z religii potrafimy zrobić narzędzie opresji. Mizerni
jesteśmy. Mali. Odkrywcy poszukują w dobrej wierze. Szalbiercy
wykorzystują przeciw nam.
- Ja Trudno nie wierzyć w nic odczytałem
jako wasz głos w
odwiecznej dyskusji na temat: Dlaczego wypatrujemy za
szczęściem nawet wtedy, gdy chwieje się nasza wiara w jego istnienie?
Słyszę w tej płycie także przypomnienie prostej prawdy, że aby
teraźniejszość bezpiecznie
wprowadziła nas w przyszłość, najpierw należy wyciągnąć wnioski z
przeszłości. Zgodzisz się z taką interpretacją?
Adam Nowak: Pewnie, że się zgodzę. Trafnie krótko i na temat.
Dodam tylko, że ja nie poszukuję szczęścia. Wierzę w drobne, małe
zjawiska kojarzone z przyjemnością. Z ich wyobrażeniem, przeżyciem,
wspomnieniem. Być może większa ilość zebranych w ten sposób przyjemności
daje jakieś ogólne szczęście, ale wcale nie musi. Przyjemności
wystarczą. Niech ten poszukiwany Graal Szczęścia znajduje się gdzieś
nieodkryty dla tych, którzy muszą go szukać. Szukając go można całe
życie przeżyć nieszczęśliwie.
fot. DeKaDeEs Kroniki Poznania
fot. Sławek Orwat
- Po koncertowym albumie Czy te oczy mogą kłamać pojawiły się głosy, że jesteście poetyckim cover bandem. Album Trudno nie wierzyć w nic
pokazał, że najlepsze jest dopiero przed wami. Jest to nie tylko wasz
najlepszy album, ale w mojej opinii jedna z najlepszych polskich płyt w
ogóle i nie będę ukrywał, że już po pierwszym jej wysłuchaniu bardzo
chciałem z tobą kiedyś o niej porozmawiać. Dziś spełniasz to moje
marzenie. Jak ty Adamie po tuzinie lat od jego wydania oceniasz ten
ponadczasowy krążek.
Adam Nowak: Na cóż mu ponadczasowość...? Być może brzmi tak
archaicznie, że zawsze będzie aktualny. To dobre piosenki. Śpiewają się
same. Taka jest siła dobrej piosenki. Zrozumienie tego przez wykonawcę
pozwala mu się nieść przez piosenkę. Nie zastępuję jej własnymi
możliwościami wokalnymi, interpretacją, czy zbyt intensywną obecnością
ponad piosenkę. Każdy z kolegów miał tu swój udział. Świetna zespołowa
praca. Myslę, że akurat radość z tego zajęcia, które wykonujemy powinna
wynikać z samej możliwości jego wykonywania. Lubię grać, bo lubię grać.
Granie jako czynność biologicznie zintegrowana z duchem, stanem umysłu,
postawą życiową, wrażliwością, kreatywnością, transcendencją itd...
Granie to my. My to granie. Zespołowa maszyneria do zaspokajania tego,
co chcemy usłyszeć. Ważna jest otwartość na nowe w tym zamkniętym
środowisku jakim jest zespół. Pilnowanie, by nie powielać ulubionych
zagrywek. Otwieranie głów. Szczerość, Cierpliwość. Wyrozumiałość.
Konsekwencja. Czas. Praca. Praca i czas.
- Zawsze
wydawało mi się, że zamiast o miłości rozprawiać, lepiej po prostu
kochać. Wyśpiewałeś jednak pewne słowa, które wbiły mi się prosto w
serce. "Nim zerkniesz w prawdy oblicze, żyj, ale kochaj nad
życie. A gdybyś pokochał nad życie, to wiedz, że to prawdziwa jest miłość
i taka ma sens". Te słowa kojarzą mi się z pewną sentencja z Apokalipsy "Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni
i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust". Czy trudno
jest śpiewać o miłości w czasach, ekonomicznej emigracji, kultu
giełdowych transakcji, funtomanii i przekrętów wielkich korporacji?
Adam Nowak: Ale “jeśli kochasz, jak umiesz to dobrze, resztę
później zrozumiesz”. Bez tego zdania istnieje ryzyko zbyt oczywistego
zacytowywania tego językiem teologicznym. A to jednak piosenka świecka. Nie pisana z potrzeb rozterek teologicznych tylko najzwyklej ludzkich.
Bo nie tyle chciałem “nauczać” słuchaczy, ile śpiewam to sobie prosto w
twarz.
Napisałem to dla siebie. Żeby tego nigdy nie zapomnieć. Żeby
zawsze pamiętać. W miłości od czegoś trzeba zacząć. Chociaż na początku
jako dzieci kochane kochamy tak jak nigdy później. Pioruny sycylijskie
są bardzo atrakcyjne. Są jednak udziałem niewielu. A i tych “niewielu”
nie zawsze potrafi sprostać próbie czasu. Nie ma nic na stałe. Mamy
wzór, ideał do którego można dążyć. To dążenie jest bardzo ważne. Trzeba
pamiętać, że nikt nam nigdy nie odpowie na pytanie, czy ta miłość,
która była moim udziałem, była tą i taką miłością, którą i jaką powinna
być. To zdarzenia losowe, wyroki opatrzności, zbiegi okoliczności
weryfikują naszą miłość, nasze wyobrażenie o niej, nasze dążenie do
niej, przebywanie w niej, z nią. Często mamy do czynienia ze zdaniem
“odczuwam potrzebę miłości”. Jak do tego podejść? Najprościej. Chcę
kochać. Potrzebuję kochać. Zamiast chcę być kochanym. Każdy być może
chce. Chcąc, oczekując zamieniamy się w stronę bierną. A miłość to
napęd, życiowa siła, której po zrozumieniu tematu może się stać, że
nikomu by jej nie brakowało. To jest jakiś życiowy cel. W pojedynkę
bardzo trudny do osiągnięcia. W grupie - do usiłowania. Tu już bardzo
dużo. Usiłowanie jest ważne.
- Jedni zaliczają
was do nielubianej przez ciebie szufladki pod nazwą poezja śpiewana,
inni widzą was jako zespół rockowy. W Poznaniu przed trzema laty
wyraziłeś się w tym temacie jasno: "Zamiast robić poezje śpiewaną, lepiej śpiewać dobre piosenki. Piosenka jest sztuką mniejszą która czasem wiele może." Kazik Staszewski powiedział mi kiedyś następujące słowa: "Znam tylko jedną piosenkę, która była siłą sprawczą, żeby zmienić system
polityczny. Było to w Portugalii podczas Rewolucji Goździków w 1974
roku, kiedy to na sygnał piosenki Zeca Afonso - Grândola, Vila Morena... Dla wojska był to sygnał, aby iść i obalić dyktaturę następcy Salazara - Caetano." Co dokładnie masz na myśli mówiąc, że piosenka czasem, wiele może?
Adam Nowak: A śpiewane przez Kaczmarskiego “Mury”? Nie była ta
piosenka siłą sprawczą? Nie sprawiła ta piosenka czegoś w dłuższym może
okresie? Wydaje się, że tak. Orzeczona została w cytowanej odpowiedzi
Kazika spektakularność możliwości piosenki. Piosenka ma wpływ na
mentalność. Dlatego źli ludzie nie powinni umieć pisać piosenek. Wiadomo
zaś, że czasem jesteśmy, źli, a czasem dobrzy. Inaczej. Postępujemy
dobrze. Czasem źle. Inteligencja nie wystarczy do napisania dobrej
szlachetnej, poruszającej najgłębsze emocje piosenki. W mniej
spektakularnym wymiarze piosenki mogą być jak krople wody drążące skałę.
Są twórcy, którzy marzą o wspomnianej spektakularności, bo ta dawałaby
im szansę na przejście do historii. Wiesz: podręczniki, tablice na
pomnikach, cytaty w encyklopediach... To dla niektórych bardzo łechcące. Na temat piosenki zresztą polecam bardzo ciekawą pozycję “Apologia
piosenki” Joanny Maleszyńskiej. Wielce pouczająca lektura dotycząca
historii piosenki, jej funkcji, użytkowości, możliwości sprawczych.
Treść sączona z melodią do ucha potrafi wywołać u niektórych kompletnie
nieprzewidywalne reakcje. Bliska jest mi zasada użytkowości piosenki.
Oprócz tego, że może być piosenka sama dla siebie czymś skończonym,
pięknym, dobrym, czasem trudnym, chropowatym, to oprócz tego, żeby
zachować jak najdalej idącą pokorę twórcy/wykonawcy wobec piosenki, to
sama piosenka może służyć. To jej zachwycające piękno. Opowieść o
moim/czyimś doświadczeniu może być pomocna komuś innemu. Piosenka może
naprawdę dużo. Dużo dobrego i dużo złego. Wybrałem opcję pierwszą, bo
lubię dawać i lubię poruszać. Może jako oksymoron, czyli sceptyk pełen
nadziei, czy spokojnie intensywny człowiek mogę wykorzystywać tę cechę
do poruszania wrażliwości innych. Tych, którzy słyszą i słuchają i
dokonują zwrotu w postaci dobrych, potrzebnych emocji. Tak mógłbym
widzieć siebie. A gdybym nie zajmował się tym co robię od dwudziestu
pięciu lat, byłbym tak samo intensywny w innych dziedzinach. Taki chip
od losu. Intensywność jest potrzebna.
- Basista
Mirosław Kowalik i perkusista Jacek Olejarz stworzyli jedyną tak grającą
sekcję rytmiczną w Polsce, co z czasem stało się waszym znakiem
rozpoznawczym. Czy taki swingująco-latynsoki nazwałbym sposób grania był
jednym z filarów podczas zakładania zespołu, czy też wykrystalizował
się dopiero w trakcie prac nad repertuarem?
Adam Nowak: Będzie im miło, że zauważyłeś ich
rozwój. Myślę, że to wynik pracy, talentu, rozumienia, poszukiwania.
Słuchania się nawzajem. Rozmów. Taka wymienna zasada. Zanim pogramy -
pogadajmy. Zamiast gadania - zagrajmy. Bycia gotowym poprzez pracę na
improwizację. Umiejętność odnalezienia siebie jako jednego z elementów
maszyny zespołowej z nieustannie włączoną czujką sprawdzającą, czy ego
nie wyskakuje za bardzo. A wierz mi, że przy nieustannym aplauzie, który
jest nam ofiarowany przez słuchaczy czujki takie powinny być
pozakładane w busie, garderobach, pokojach hotelowych, domach,
prywatnych samochodach, restauracjach do których chodzimy czasem.
Wszędzie. Nawet pod skórą. Bardzo łatwo dać się ponieść i zbudować swoją
za dużą wartość opartą na poklasku. A jakaś tajemnica tkwi w tym, żeby
wartość naszą jako kolegów grających w jednym zespole była budowana
osobiście, dyskretnie, intymnie, w odosobnieniu od zgiełku sceny,
popularności, aplauzu. Te ostatnie elementy sa wynikiem zbudowanej,
wypracowanej, osiągniętej wcześniej wartości opartej na szlachetnych
cechach, cnotach, których istnienie każdy sam powinien dostrzec zanim
wyjdzie na scenę. Tworzysz i grasz dlatego, że jesteś tym kim jesteś.
Czy odwrotny mechanizm nie niósłby niebezpieczeństw?
- Nasza rozmowa przed trzema laty zeszła w pewnym momencie na temat Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. "Nie jest to najprzyjemniejsze zdarzenie w życiu, bo już kilka razy tam byliśmy" - powiedziałeś wtedy. Określiłeś wręcz to wydarzenie słowem rezerwat.
Czy podobnie jak wielu innych artystów ty także uważasz, że w ostatnich
latach festiwal opolski odszedł od prezentacji tego, co jest najlepsze w
polskiej muzyce rozrywkowej na rzecz niskich lotów komercji?
Adam Nowak: Z rozmów z wieloma wykonawcami w kraju wniosek mam
następujący. To co jeszcze w latach 70-tych, a 60-tych zwłaszcza było
nobilitacją i wyróżnieniem, stało dzisiaj niejednokrotnie przykrym
medialnie obowiązkiem, który może przydać popularności pod warunkiem, że
się wykonawca zgodzi na sztafaż taneczno-realizacyjny. Jeśli ktoś marzy
o swojej obecności na scenie wspólnie z przebiegającymi końmi,
fruwającymi dronami, tancerkami, tancerzami całym tym popowym jarmarkiem,
to to jest właśnie miejsce dla takiego wykonawcy. Scena amfiteatru
stała się miejscem do osiągnięcia wszelakimi metodami jak najszybszego,
spektakularnego efektu medialnego. Piosenka przestaje tam być potrzebna.
Przestają tam nawet wybrzmiewać te starsze piosenki w nowych
wykonaniach i aranżacjach, które stanowiły o sile tego miejsca.
Kto by
dziś dopuścił choćby do konkursu Debiutów Marka Grechutę, czy Ewę
Demarczyk? Usłyszeliby, że to co robią jest mało festiwalowe.
Zaprzestano pokazywania ludzi podczas wykonywania zajęcia, a pokazuje
się miejsce, jakby samo sobie miało wystarczyć. Dla wykonawców
funkcjonujących na co dzień w przestrzeni własnych, komercyjnie
dochodowych wydarzeń scena amfiteatru, jako miejsce zdarzenia
prawdziwego stało się trudne do zaakceptowania. Na szczęście można jak
się okazuje funkcjonować bez festiwalowej rozrywki, bo sama idea
konkurowania treścią, jakością piosenek jest zbędna. Jedni lubią
disco-polo inni ciężkiego rocka. Jak bez jednoczącej wykonawców idei
pogodzić znoszące się style muzyczne na jednej scenie? Na scenie
Zaczarowanej Piosenki Ani Dymnej mogą obok siebie stać i wspólnie
śpiewać wykonawcy, którym z reguły stylistycznie jest nie po drodze..
Mogą, bo robią coś dla innych i z innymi. W tym wypadku z
niepełnosprawnymi. Łączy wykonawców idea i pozwala im na krótkie,
usprawiedliwione współistnienie. Opole dziś oprócz wymuszonej
efekciarskiej popularności nie niesie żadnego głębszego przekazu. To
miejsce rozrywki podporządkowane prawidłom i wymogom telewizyjnym.
Publiczność została zmieniona w machającą chorągiewkami i balonikami nic
nie znaczącą scenografię. Za nazwą Festiwalu stoi jego historia. Kto ma
potrzebę nurkowania w tym blichtrze niech ją realizuje. Mamy wolny
rynek muzyczny. I miejsca jest pod dostatkiem dla wielu.
fot. DeKaDeEs Kroniki Poznania
- "Organizowanie dobrze płatnych koncertów masowych zabija
ciekawość ludzi, którzy tak naprawdę przychodzą na festyn, na karuzelę,
piwo i kiełbasę. Obojętne jest dla nich kto zagra. Byle była stopa, bas
i… dzieciaki cyrk przyjechał! Nie ma przez to już dziś czegoś takiego,
że idę na ten zespól, bo ja chcę tam być! Na festyn przychodzi pan Bolek
i pan Gienek z panią Eugenią i mówią - Ty, ale Dody nie ma..." Tymi
jakże gorzkimi słowami podsumowałeś podczas naszej poznańskiej rozmowy
politykę koncertową w naszym kraju. Co należy zrobić od zaraz, jakie
wprowadzić zmiany i czy w ogóle jest jeszcze szansa na uzdrowienie tej
sytuacji?
Adam Nowak: Francuzi
sobie wymyślili procentowy udział rodzimej twórczości w mediach. Z
przewagą procentową dla twórczości rodzimej. Czy reklamodawcy
ucierpieli? Nie. Anglicy i Amerykanie opierają się na całkowicie wolnym,
komercyjnym rynku, bo większość znanych piosenek na świecie jest w
języku angielskim. Nas nieustannie prowadzi tęknota za wzorcem
zachodnim. Część twórców zamiast proponować swoje, posiłkuje się polską
odpowiedzią na hit z zachodu. Zamiast chcieć być tym kim się powinno
być, milusińscy twórcy i wykonawcy upodabniają się do zachodniego
wzorca. Owszem, trzeba słuchać i słyszeć, mieć oczy szeroko otwarte i...
robić swoje. Czy Adamowi Strugowi potrzebny jest wzorzec Madonny?
Lechowi Janerce - Kim Wilde? Kazikowi - Justin Bieber? Waglewskiemu -
Spice Girls? Nie.
To są ludzie niosący swoją opowieść. Wlekący czasem
własną charakterystyczność. Również zmagający się z nią. Ich głos,
składnia językowa, treść, budowanie napięć są unikatowe. Bo oni – to
oni. Personalna unikatowość, odwaga, praca, kreatywność, osobność,
uczciwość twórcza i wykonawcza. To i wiele innych cech tak właśnie ich
wyróżnia. Ich opowieść jest ciekawa, bo na co dzień są ciekawymi ludźmi.
Odważnymi. To powoduje, że są słuchani. A nie to, że są jak ktoś kim
nie są, ale ktoś decydujący dla zysku każe im takimi być. I część
niewspomnianych wykonawców się na to godzi. Również dlatego, żeby nie
ryzykować tylko bezpiecznie i z całą mocą medialnej machiny wystartować
spektakularnie. Zajęcie, które wykonujemy to droga. Nie jednorazowy
fajerwerk. Chociaż większa część wybiera to drugie. Błyszczą pięknie i
na bogato. Tylko krótko. I najczęściej nie oni zarabiają przysłowiowe
miliony. Pozostaje im najeść się szybko przemijającą popularnością.
Posiłek
tyleż atrakcyjny, co raczej niestrawny. Puste kalorie.
- Posiadasz niezwykle rzadki dar osobistego kontaktu ze słuchaczami waszych koncertów...
Adam Nowak: Hm... Nie nazwałbym tego darem. To wypracowana umiejętność, która
rodziła się od zera. Od momentu, w którym zdałem sobie sprawę z tego, że
publiczność można potraktować jako jedną, napotkaną osobę. Zamieniam z
tą osobą słowo i idę dalej. Spotykam następną osobę po jakimś czasie.
Rozmawiam z nią. To jest inna osoba. Rozmawiamy o czymś innym. Nie będę
na siłę kierował uwagi kolejnej osoby na zdania i tematy, które
wystąpiły w trakcie poprzednich spotkań. Gdy to zrozumiałem, kontakt z
publiczność stał się pozbawiony ciężaru odpowiedzialności. To rodzaj
rozmowy. Za każdym razem innej. Bo za każdym razem spotykam kogoś
innego. A że nie mam kłopotów z komunikatywnością i lubie spotykać
nowych, ciekawych ludzi, to spotykam za każdym razem nową, ciekawą
publiczność. My słuchamy jej-ona nas. Proste. Wzorem kontaktu artysty z
publicznością jest dla mnie Paul Anka. Widziałem taki koncert, gdzie on
siedział przy fortepianie i rozmawiał z 4 tysiącami ludzi tak, jakby
siedzieli u niego w kuchni. Zagrał jakąś piosenkę, opowiedział jakąś
historie i widać było, że nie jest to wyuczone. On nie zapowiadał, on do
nich mówił. Jest dla mnie wzorem.
fot. Andrzej Winiarski / www.andrzejwiniarski.pl
-
Podczas poznańskiego koncertu, żartobliwie powiedziałeś, że jest was
dwóch - Adam Nowak ze sceny i ten Adam Nowak, który ze mną teraz
rozmawia.
Adam Nowak: Ja się chronię w ten sposób, ponieważ muszę pełnić rolę
oficjalną wykonawcy, który jest raczej popularny i wtedy jestem Adamem
Nowakiem. Wzięło się to stąd, że mój najmłodszy syn mając 4 lata
zobaczył mnie kiedyś w telewizji i mówi - mama, mama, Adam Nowak w
telewizji! I tak już zostało, że w domu jestem tato, a w telewizji Adam
Nowak. Oczywiście, że zawsze jestem Adamem Nowakiem i nie mam rozdwojenia
jaźni, ale chronię prywatną przestrzeń, a oddaje siebie tyle ile muszę,
mogę i chcę w przestrzeni publicznej.
- Był to jeden z najlepiej nagłośnionych koncertów, w jakich uczestniczyłem.
Adam Nowak: Tym człowiekiem, który to sprawił jest nasz akustyk
Leszek Palczak. Dobrze nagłośniony koncert to współdziałanie muzyków i
akustyka. Jeśli muzycy graja źle i nie na temat, to się tego nie da
nagłośnić Jeżeli grają na temat i graja ze sobą, ale jest za cicho lub
za głośno to jest to też problem. Trzeba nagłaśniać adekwatnie do
miejsca i komunikatywnie. Jeśli nie ma komunikatywności, to nie można
tego nagłośnić. Leszek wszystko wie i zna na pamięć, ale w tym wszystkim
ma też dużo przestrzeni improwizacyjnej i świetnie się w tym wszystkim
zorganizował. Wszystko jest przez niego dobierane do miejsca i na
gorąco. Nie ma żadnej reżyserii.
- Nie tak dawno
miałem okazję wysłuchać zwierzeń Sławka Kwiatkowskiego, który był
niegdyś gitarzystą zespołu Raz, Dwa, Trzy. Powiedział następujące
słowa: :[...] płyta, „Sufit”, powstawała praktycznie w biegu, na
próby nie było czasu. Adam nie jeździł prawie do własnego domu, tylko
mieszkał u mnie. Mieszkanie miałem jak tramwaj, ciągle ktoś wchodził i
wychodził. Z czasem zmęczenie zaczęło dawać znać o sobie, moje relacje z
Adamem zaczęły się psuć i ostatecznie opuściłem zespół „Raz, Dwa,
Trzy”. Jak ty wspominasz tamten okres i czy chciałbyś odnieść się do słów Sławka?
Adam Nowak: Pewnie trafnie Sławek to ujął. To było
tak dawno. każde rozstanie z kimś, kto się decydował na wspólny udział w tej
przygodzie było trudne. Myślę, że wspólnie przeżyliśmy intensywny i
ciekawy wspólny rok z okładem. Ludzkie drogi się rozchodzą. Tak bywa.
- Ile razy mieliście okazję zagrać w Londynie i jakie uczucia wam towarzyszą przed BUCH Festem?
Adam Nowak: Kilka razy lataliśmy na Wyspy. Ten
rodzaj wyjazdów spełnia moje marzenia o turystyce. Mogę poznawać świat z
powodu i w wyniku zajęcia, które wykonuję. Nie muszę siedzieć w
autokarze i na rozkaz i za pozwoleniem przewodnika iść do ubikacji, czy
wypić kawę na stacji. Ludzie są nas ciekawi. My ich. Część z nich nie
może, tak jak będąc w Polsce, kupić bilet na koncert, przejachać kilka
kilometrów i pójść na koncert. W kraju jesteśmy dostępni. Na Wyspach
gramy okazjonalnie, więc i spotkania koncertowe i pokoncertowe są
bardziej niż okazjonalne. Świetny zestaw artystów. W większości wypadków
znamy się. Bywało-wspólnie koncertowaliśmy. Czekam z cierpliwą
niecierpliwością.
- Czego życzyć tobie i zespołowi
Raz, Dwa, Trzy z okazji waszego 25-lecia istnienia. Rozpoczęliście to
istnienie z rozmachem, bo wygrana Studenckiego Festiwalu Piosenki w
Krakowie w 3 miesiące po założeniu grupy, to jest - przyznasz sam -
wyczyn godny podziwu. Jakie macie plany na kolejne 25 lat?
Adam Nowak: Następnych 25-ciu lat. Bez wózków
inwalidzkich, prywatnego lekarza, butli tlenowych, toreb medykamentów.
Dobrej formy. Siły życiowej. Pogody ducha. Punktualnej inteligencji
współpracującej z nieegzaltowanym sercem. W odwecie życzę tego samego.
- Pozostaje mi jedynie podziękować ci za te życzenia oraz za to, że tą rozmową zechciałeś spełnić tkwiące
we mnie 12 lat marzenie. Dziękuję też za propozycję wspólnego napisania
książki, a przede wszystkim za to, że w tak skuteczny sposób
utwierdzasz mnie w przekonaniu, że... trudno nie wierzyć w nic.
***
Autor wywiadu dziękuje następującym autorom i instytucjom za udostępnienie fotografii:
Walbrzyszek.com, DeKaDeEs Kroniki Poznania, Centrum Kultury Zamek w Poznaniu oraz Andrzejowi Winiarskiemu (www.andrzejwiniarski.pl), Katarzynie Szwarc, Maciejowi Kaczyńskiemu, Maciejowi Margielskiemu, Sławkowi Przerwie i Zbigniewowi Warzyńskiemu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz