środa, 1 lipca 2015

Marek Jamroz - Kim Pan jesteś, Panie Dyjak

Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry,  Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.


fot Artur Grzanka
W sobotę 27 czerwca wybrałem się do Londynu, do POSKu na Hammersmith. Powód – kolejny koncert. Tym razem zorganizowany przez Heart Beat Events, a wystąpić miał Marek Dyjak. Kim jest Marek Dyjak? No właśnie, to dobre pytanie. Powiedzieć o nim że jest jazzmanem, muzykiem, wykonawcą, piosenkarzem to za mało. Artystą? W jednym z wywiadów sam podał to wątpliwość twierdząc że nawet nie wie dokładnie kim jest artysta bo wszędzie ich pełno, szczególnie w telewizji . Twórcą? Cóż, nie śpiewa swojego autorskiego repertuaru… Dyjak nie pasuje do żadnej szuflady do której chętnie wkładamy ludzi. Pisano o nim „Polizany przez Boga”, człowiek którego życiorys znaczą sznyty alkoholowych ciągów, bójek, prób samobójczych. Gość który twierdzi że palenie rzuci dopiero wtedy gdy przykryją go wieczną płytą. Czterdziestoletni facet który nigdzie dotychczas nie zagrzał miejsca, domem była mu cała Polska i jej najciemniejsze kąty… Ale jest jeszcze coś, jego głos, wrażliwość i jak się przekonałem na własnej skórze pewna umiejętność, o której napiszę dalej.


fot. Marek Jamroz
Wracając do koncertu. Sala teatralna POSKu wypełniona, na scenę wchodzi Andrzej Babraj, organizator koncertu i krótkim wstępem wprowadza publiczność w świat muzyki Marka Dyjaka. Chwilę potem Andrzeja zastępują na scenie muzycy: Jerzy Małek – trąbka, Marek Tarnowski – pianino/akordeon, Michał Jaros – kontrabas, Arkadiusz Skolik – perkusja. Jeszcze chwila i jest, on Marek D. we własnej osobie. Rozpoczął piosenką „Dziwna Okolica”, i od pierwszych słów ”Czasem umieram zupełnie i już… ” poczułem dreszcze, nie żartuję. Słuchanie płyty w domu to jedno , ale słyszeć ten chrypliwy głos na żywo to zupełnie inny wymiar odbioru, zarówno formy , jak i treści śpiewanych przez Dyjaka utworów. Jak zwykle miałem ze sobą aparat i przez pierwsze trzy utwory mogłem pstrykać do woli, ale już po drugiej piosence usiadłem grzecznie na swoim miejscu, mówiąc sobie w duchu: nie stary, nie możesz tego przepuścić…


fot Dominika Grzanka
I nie przepuściłem, siedziałem jak wryty i czułem jakby ten facet o urodzie rzeźnika śpiewał tylko dla mnie, i czasami o mnie… Tu wracam do owej Umiejętności Marka Dyjaka o której wspomniałem wcześniej. Jego koncert to nie jest zwykłą relacja wykonawca – odbiorca. To operacja na otwartym sercu, szarpanie strun duszy, dotykanie tego co boli najbardziej i siedzi w nas głęboko schowane przed światem. Patrząc na tego człowieka i słuchając jego piosenek gdzieś w głowie kołatała się myśl, że człowiek to coś więcej niż szkielet ubrany w skórę goniący codzienność. Jest jeszcze to niewidzialne coś, czym czujemy …Występ trwał, Marek Dyjak wykonał „Nie Będziesz”, dedykując utwór organizatorowi koncertu. Dalej utwór Człowiek (Złota Ryba), chyba najbardziej znana piosenka śpiewana przez Dyjaka, i „Na zakręcie”, którą śpiewała kiedyś Krystyna Janda. Utwór „Jestem Kamieniem” był wykonany jedynie instrumentalnie. Artysta stwierdził że zgrzeszyłby gdyby go zaśpiewał, bo może to zrobić jedynie Kayah i tylko do niej ów utwór należy.


fot. Marek Jamroz
Wtedy można było docenić w pełni kunszt jazzowego kwartetu, który towarzyszy wokaliście. Byłoby wielką niesprawiedliwością stwierdzić że muzycy są gdzieś w cieniu głosu Dyjaka, lub że stanowią jedynie tło, ramę muzyczną. Nie, po prostu bez tej czwórki instrumentalistów ten koncert by się najzwyczajniej w świecie nie odbył. Partie Jerzego Małka na trąbce były doskonałe, czyste, aksamitne, czasem senne, innym razem pełne mocy.Po powrocie wokalisty na scenę publiczność nadal miała przyjemność słuchania duetu dyjakowej chrypy i jazzowego brzmienia. Nie wiadomo jak to się stało, ale czas płynął zdecydowanie za szybko. Po, między innymi: Rebece, SIC! i Piosence w samą porę, okazało się że koncert zbliża się do końca.


fot Artur Grzanka
Jednym z bisów był przedwojenny jeszcze przebój „Ta ostatnia niedziela”. Przypomnę tylko że piosenkę tę ze słowami Zenona Friedwalda, do muzyki Jerzego Petersburskiego, śpiewał legendarny Mieczysław Fogg i to była piosenka ikona . Nie wiem czy nie szargam świętości, ryzykując stwierdzenie że pora zweryfikować przekonania. Dyjak chyba urodził się po to żeby wyśpiewać Ostatnią niedzielę…Występ Marka Dyjaka i jego zespołu zakończył się owacją na stojąco, pomimo tego że publiczność domagała się kolejnych bisów artyści artyści opuścili scenę.Komu było mało piętnastu utworów na żywo, miał po koncercie okazję zakupić płyty Marka Dyjaka a także jego biografię „Polizany przez Boga”. Do nabycia była tez płyta trębacza, Jerzego Małka. Obydwaj panowie rozdawali autografy i chętnie pozowali do zdjęć z publicznością. Koncert zorganizowany przez ekipę z Heart Beat Events udowodnił, że naszej polskiej społeczności w Wielkiej Brytanii potrzeba kontaktu z ambitnym repertuarem. Ludzie zmęczeni są plastikiem, brokatem i tym co w biegu lub na pokaz.Mówi się że Marek Dyjak śpiewa jesień, jest w tym sporo prawdy, w sobotę w sali teatralnej POSKu powiało trochę żółtym październikiem i spadło nieco listopadowego deszczu. To była piękna jesień, na początku angielskiego lata.

Dziękuję Panu, Panie Dyjak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz