|
fot. Marek Jamroz |
W ubiegłą sobotę, a dokładniej 14 marca, londyński klub T.Chances odwiedziła jedna z najbardziej rozpoznawalnych grup reggae w Polsce. Mowa tutaj o Tabu, czyli pozytywnie zakręconym dziesięcioosobowym składzie hanysów z Wodzisławia Śląskiego i okolic. Tabu działa na scenie reggae już od dwunastu lat, ma na swoim koncie trzy albumy i jak udało mi się dowiedzieć, w momencie, gdy to czytacie, czwarty krążek powinien być w fazie produkcji. Tuż przed imprezą udało mi się porozmawiać z frontmanem Tabu, czyli aksamitnogłosym Rafałem Karwotem.
|
fot. Marek Jamroz |
Mateusz Augustyniak:
Większość kapeli u was „godo” czy mówi?
Rafał Karwot: Muszę policzyć, bo to się teraz zmieniło… cztery osoby mówią, a sześć „godo”. Te cztery osoby nauczyły się słuchać tych, co „godają”, bo jest to trzon kapeli. Ja sam „godom” od małego, jestem z samego Wodzisławia Śląskiego.
MA:
Jak się posuwają prace nad nową płytą?
RK: Mamy
już zakończony etap produkcji piosenek, prawdopodobnie w połowie
kwietnia wchodzimy do studia żeby zacząć nagrywać materiał, i
chcielibyśmy żeby płyta pojawiła się pod koniec lipca, a jej premiera ma
się pokryć z datą festiwalu „Najcieplejsze miejsce na ziemi”, którego
jesteśmy organizatorami.
|
fot. Marek Jamroz |
MA:
Przy produkcji tej płyty współpracujecie z wydawnictwem Lou Rocked Boys, które jest bardzo dużym wydawnictwem i skupia pod swoim dachem sporo znanych kapel. Jak układają się relacje między wami?
RK: My tam w żaden sposób nie odczuwamy relacji wydawca – zespół. Nikt nam niczego nie narzuca, wszyscy są bardzo otwarci, możemy robić dosłownie wszystko, jeśli chodzi o muzykę. Mamy relacje bardziej przyjacielskie i bardzo dużo możemy dogadać na zasadach partnerskich a nawet kumpelskich, co mnie osobiście bardzo odpowiada. Oni bardzo dobrze znają rynek, to nie są chłopaki z pierwszej łapanki, wydają już od piętnastu lat, więc mają ogromną wiedzę i rozumieją, na czym to wszystko polega.
|
fot. Marek Jamroz |
MA:
A jak będzie wyglądać nowa płyta? Czy będziecie nadal podążać w kierunku wyznaczonym przez Endorfinę, czy też planujecie powrócić nieco do korzeni? Nowy singiel, który wypuściliście pod koniec października ubiegłego roku, [„Choć nie potrzeba nam nic” – dop. Mateusz]
dryfuje mocno w stronę Endorfiny…
RK: Tak naprawdę to nie mam pojęcia jak to się skończy finalnie
wszystko. Mamy kilka numerów energetycznych, ale zrobiliśmy też kilka
numerów hip – hopowych, takich bardziej w naszym rozumieniu hip – hopu,
więc wszystko jeszcze może się zdarzyć. Ten singiel sprzed kilku
miesięcy był tak naprawdę zrobiony już przy okazji Endorfiny, a
zdecydowaliśmy się go w końcu dokończyć i wypuścić w takim momencie,
żeby nasi słuchacze wiedzieli, że nie stoimy w miejscu i że cały czas
coś produkujemy. Płyta będzie inna niż ten singiel, bo trochę uciekniemy
w różne inne klimaty, ale cały czas z naszym charakterystycznym
groovem.
|
fot. Marek Jamroz |
MA:
Dwa lata temu obchodziliście dziesięciolecie istnienia zespołu. Wasz skład liczy aż dziesięć osób. W jaki sposób udaje się wam przez tyle lat pogodzić życie prywatne z zespołowym?
RK: U nas wszystko opiera się na kalendarzu, na zasadzie terminów. Mamy również prywatne forum zespołowe gdzie ustalamy wszystkie próby, koncerty czy sesje nagraniowe, wszystko tam jest rozpisane czarno na białym, więc nie ma opcji żeby cokolwiek nie wyszło.
|
fot. Marek Jamroz |
MA:
W poprzednim roku zagraliście na Woodstocku na dużej scenie, a po koncercie ukazała się wasza płyta live. Czy to pierwsze takie wydawnictwo?
RK: Tak, to pierwsze nasze wydawnictwo live, z tym że my wcale nie wiedzieliśmy, że będzie z tego płyta. Jurek miał ochotę wydać ten koncert na CD, a my przesłuchując materiał stwierdziliśmy, że nie ma się, czego wstydzić, że to wszystko hula fajnie i tak wyszło, że mamy wydawnictwo live.
|
fot. Marek Jamroz |
MA:
Dziękuję za rozmowę.
Po zebraniu kilku tagów od członków zespołu dla brytyjskiej publiczności, wróciłem na salę koncertową, gdzie na scenę wchodził już sprawca całego zamieszania czyli zespół Czapa, z którego inicjatywy powstała cała mini trasa koncertowa Tabu. Widać było, że muzycy są trochę zmęczeni. Dzień wcześniej towarzyszyli Tabu podczas pierwszego koncertu na wyspach w Southampton, a do tego zapewne dochodziły jeszcze wszystkie zawirowania związane z pełnieniem funkcji organizatora.
|
fot. Marek Jamroz |
Mimo tego, udało im się wykrzesać ogień z wygłodniałej publiczności, która ściągnęła do klubu tego wieczora. Ich muzyka to pastisz reggae i energetycznego ska, przy którym nie da się ustać w miejscu. W jednym z numerów Czapie towarzyszyła sekcja dęta z Tabu, czyli Kacper Skoneczny na trąbce, oraz Radosław Drobczyk ze swym saksofonem. Puzon Marcina Nyrka z niewiadomych powodów nie pojawił się na deskach. Gwoli ścisłości właściciela również nie było dane nam zobaczyć tej nocy na koncercie, a podejrzewam, że nie było go w ogóle podczas trasy Tabu na wyspach.
|
fot. Marek Jamroz |
Grupa zaprezentowała set składający się z około sześciu kawałków, po czym zwolnili scenę dla ekipy z Wodzisławia. Zastanawiałem się jak na nieco małej jak na moje gusta scenie zmieści się aż dziewięć osób wraz z instrumentami, ale okazało się, że niepotrzebnie. Mimo że muzycy zajmowali dosłownie każdy metr sceny, nie zabrakło miejsca na bujanie się w rytm skocznego reggae. A było czego posłuchać. Tabu zaserwowało nam bardzo smakowitą muzyczną kolację składającą się z największych hitów zespołu.
|
fot. Marek Jamroz |
Zgromadzona w klubie publiczność mogła usłyszeć na żywo najnowszy singiel, by już po chwili przenieść się do 2006 roku i wysłuchać kawałków z debiutanckiego albumu Jednosłowo. Mimo tego, że w średniej wielkości sali koncertowej było miejscami dość luźno, temperatura rosła w zastraszającym tempie. Dready fruwały w powietrzu (nawet komuś się urwał jeden, bo znalazłem go po koncercie. Widzowie śpiewali razem z kapelą, a muzyka płynęła rozkołysując ciała uczestników koncertu.
|
fot. Marek Jamroz |
Doczekaliśmy się dwóch długich bisów, a po koncercie muzycy jeszcze długo krążyli wśród gości rozdając autografy i strzelając sobie fotki. To była druga wizyta Tabu w Londynie, a ciekawym zbiegiem okoliczności okazała się data koncertu, czyli 14 marca. Okazało się bowiem, że po raz pierwszy na brytyjskiej ziemi a dokładniej w Londyńskim klubie Cargo Tabu zagościło dokładnie osiem lat wcześniej, czyli 14 marca 2007 roku. Takich okrągłych rocznic i jak najwięcej takich koncertów chciałbym się spodziewać jak najczęściej i wierzę, że za sprawą Czapy będzie mi dane jeszcze nie raz bawić w klubie T. Chances, którego specyficzny, lekko squatowy klimat polubiłem od pierwszego wejrzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz