czwartek, 5 maja 2016

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 91 Kluby - TYGMONT/Muzyczna SCENA

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj  Część 8 tutaj  Część 9 tutaj  Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12  tutaj  Część 13 tutaj  Część 14 tutaj  Część 15 tutaj   Część 16 tutaj  Część 17 tutaj  Część 18 tutaj  Część 19 tutaj  Część 20 tutaj Część 21 tutaj Część 22 tutaj  Część 23 tutaj  Część 24 tutaj   Część 25 tutaj  Część 26 tutaj Część 27 tutaj Część 28 tutaj  Część 29 tutaj Część 30 tutaj Część 31 tutaj   Część 32 tutaj Część 33 tutaj Część 34 tutaj  Część 35 tutaj  Część 36 tutaj  Część 37 tutaj Część 38 tutaj Część 39 tutaj Część 40 tutaj  Część 41 tutaj Część 42 tutaj Część 43 tutaj Część 44 tutaj  Część 45 tutaj Część 46 tutaj  Część 47 tutaj Część 48 tutaj  Część 49 tutaj Część 50 tutaj Część 51 tutaj Część 52 tutaj Część 53 tutaj  Część 54 tutaj Część 55 tutaj Część 56 tutaj Część 57 tutaj Część 58 tutaj Część 59 tutaj, Część 60 tutaj  Część 61 tutaj Część 62 tutaj  Część 63 tutaj  Część 64 tutaj Część 65   tutaj Część 66 tutaj Część 67 tutaj Część 68 tutaj Część 69 tutaj  Część 70 tutaj  Część 71 tuta Część 72 tutaj Część 73 tutaj Część 74 tutaj  Część 75 tutaCzęść 76 tutaCzęść 77 tutaj Część 78 tutaj  Część 79 tutaj  Część 80 tutaj Część 81 tutaj Część 82 tutaj  Część 83 tutaj Część 84 tutaj Część 84 tutaj  Część 85 tutaj  Część 86 tutaj Część 87 tutaj Część 88 tutaj Część 89 tutaj Część 90 tutaj



Jest takie miejsce, w samym sercu Warszawy przy ulicy Mazowieckiej 6/8, gdzie codziennie (oprócz poniedziałków) można posłuchać na żywo dobrej muzyki, które dziś stało się oazą, nie tylko polskiego jazzu, to - Jazz Klub Tygmont. Klub istnieje ponad 14 lat, a to oznacza, ze znalazł uznanie w oczach mieszkańców stolicy, miłośników dobrej muzyki, bluesa, jazzu, rock’n’rolla, rhytm&bluesa w Polsce, za granicą, zdobywając uznanie i dużą popularność.
Przed wojną istniała tu słynna kawiarnia Ziemiańska, do której przychodziło wielu polskich, wspaniałych pisarzy, poetów, aktorów, arystokratów czy polityków. Każdy kto interesuje się jazzem wie, że w Ziemiańskiej, w 1920 roku odbył się pierwszy w Polsce jazzowy koncert, na którym zagrał legendarny zespół Adi Rosnera. Dlatego miejsce, w którym znajduje się lokal przy tej ulicy ma już wspaniałą historię czerpiąc z niej fantastyczną, jazzową tradycję.


A wszystko zaczęło się przed laty w innym, słynnym warszawskim klubie Remont, gdzie przy wina szklaneczce spotkali się dwaj wielcy fani, przyjaciele, miłośnicy jazzu marząc o swoim własnym pomieszczeniu, w którym grano by tylko ich ukochany styl muzyczny. Byli to Krzysztof Boguszewski (absolwent wydziału matematyczno-fizycznego Politechniki Warszawskiej) i Marek Karewicz (nasz słynny fotografik w dziedzinie jazz, rock’n’roll). Wówczas Krzysztof skierował do kolegi takie oto słowa, - „Marku, jeśli kiedyś tak się dobrze ułoży, to chciałbym zbudować w stolicy klub jazzowy, ale pod jednym warunkiem, że w tym klubie ty będziesz dyrektorem”. Kilkanaście lat później Krzysztof zadzwonił do Marka, - „Przyjdź jutro na ulicę Mazowiecką 6/8 do lokalu po przedwojennej Ziemiańskiej”. Po latach Marek Karewicz tak oto wspomina, - „Stałem przed wielką dziurą w ziemi, w której kłębiło się kilku robotników”. W tym chaosie Krzysztof perorował: „Tam będzie estrada a tu zrobimy bar”. „Nie bardzo wierzyłem – mówi Marek – ale klub powstał. Tam gdzie była wielka dziura w ziemi, została wzniesiona scena. Tak w powojennej Warszawie powstał z prawdziwego zdarzenia pierwszy klub jazzowy o nazwie Jazz Klub Tygmont. 

W dniu 27 stycznia 2001 r odbyło się poświęcenie lokalu i odbył się pierwszy koncert jazzowy. Na otwarcie lokalu przyszło – jak zanotowali kronikarze – 428 osób a grali najlepsi muzycy jazzowi w kraju, którzy uformowali się jako Tygmont All Stars. Przewodził im Jerzy Duduś Matuszkiewicz, legendarny saksofonista, współzałożyciel grupy jazzowej Melomani. Matuszkiewicz i jego muzycy, to pierwszy zespół jazzowy w powojennej Polsce, uczestnicy pochodu jazzowego w 1956 roku w Sopocie. Dyrektorem klubu czuwając nad atmosferą, z wdziękiem ją kreując, zgodnie z zapowiedzią Krzysztofa, został Marek Karewicz, jedna z najbardziej barwnych postaci jazzowej Warszawy. Karewicz zawsze w rozmowie o klubie Tygmont nie wyrażał się inaczej jak, - Moje ukochane dziecko. Na forum międzynarodowym, amerykański magazyn „Down Beat” umieścił na liście stu najważniejszych klubów w świecie, Jazz Klub Tygmont.

W Tygmoncie na „górnych” ścianach (piętro) dominują graficzne prace światowej sławy grafika i plakacisty Roslawa Szaybo a na „dole” (parter) ściany zapełnione są najcenniejszymi FOTO pracami Marka Karewicza. W klubie grali najwięksi z największych polskiego jazzu, także muzycy młodej generacji przy zawsze wypełnionym do ostatniego miejsca, lokalu. Jak mówi Paweł Brodowski naczelny „Jazz Forum”, - Nie ma tu żadnej przepaści pokoleniowej, tędy płynie wciąż ta sama rzeka a nazywa się jazz. Pozwolę sobie wymienić kilka ważnych postaci krajowej i światowej sławy muzyków, „starej” i „nowej” generacji jak: Zb. Namysłowski, Duduś Matuszkiewicz, Ptaszyn Wróblewski, Karolak, Kurpiński, Nahorny, Miśkiewicz (z rodziną), Muniak, Bartz, Małek, Śmietana, Szukalski, Staroniewicz, Stankiewicz, Herdzin czy Baron. Często śpiewają tu Ewa Bem, Serafińska, Skrzypek czy światowej sławy, nasza wielka gwiazda, Urszula Dudziak. Nic dziwnego, że muzycy chętnie tu obchodzą swoje urodziny, jubileusze, benefisy. Świętowali swoje dni w tym lokalu, ważni dla siebie i środowiska, Jerzy Tatarak, Jerzy Duduś Matuszkiewicz, Jan Ptaszyn Wróblewski, Przemek Dyakowski, Janusz Muniak czy Jarosław Śmietana. Wtedy bywa tu tłoczno i bardzo przyjemnie, jest fantastycznie jazzowo, gra muzyka a na stół „wjeżdża” gigantyczny tort. Do klubu przychodzą znamienici goście: aktorzy, plastycy, rodzina jubilata, koledzy muzycy, fani i miłośnicy dobrej muzyki. Szczególnym wydarzeniem w Jazz Klubie są coroczne, styczniowe urodziny dyrektora Tygmontu, Marka Karewicza.

Klub powstał 27 stycznia a Marek obchodzi swoje urodziny 28 stycznia. Bez względu na jaki dzień tygodnia przypada 28, uroczystości urodzinowe zawsze odbywają się w poniedziałki i są połączone z jubileuszową rocznicą powstania Tygmontu. Od 2010 roku, roku w którym nagrodzona została w sopockim konkursie (II nagroda) moja pierwsza książka „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie” bardzo zaprzyjaźniłem się z panem Markiem Karewiczem. W naszym mieście doprowadziłem, z wybitnym fotografikiem, do kilku spotkań. Cztery połączyłem z wystawą (dwukrotnie w Starostwie Powiatowym, raz w SCh TOMY przy Jerozolimskiej, raz w starym sądzie przy Placu Kościuszki i w Zakościelu w ośrodku PROEM) jego fotogramów, rollapów czy okładek płyt (LP) gramofonowych oraz do kilku spotkań na tak zwanej kanwie prywatnej. Karewicz co roku w styczniu zapraszał mnie na swoje urodziny. Tak się złożyło, że nie zawsze z przyczyn obiektywnych, nie docierałem na Marka święto. Tym samym nigdy nie byłem w warszawskiej świątyni jazzu. Postanowiłem za wszelką cenę na kolejne, 77 urodziny przyjechać do Tygmontu, wraz z grupą tomaszowskich przyjaciół, ale 15 stycznia otrzymałem na pocztę mailową informację z Sopotu, która moją pewność przyjazdu do Warszawy, lekko zakłóciła.

* * * *

Było to zaproszenie na piątek 23 stycznia godz. 20.00 na zakończenie i ogłoszenie wyników VI Edycji konkursu Wspomnienia Miłośników Rock’n’Rolla i VI rocznica powstania Fundacji Sopockie Korzenie. Do konkursu zgłosiłem swoją, drugą pracę, suplement „Subiektywnej Historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim”. Rok wcześniej pierwsza część tej publikacji zdobyła III nagrodę. W sopockich konkursach uczestniczę od II Edycji czyli od 2010 roku..



Dlatego miałem kłopot z wyborem czy jechać do Sopotu czy wybrać Warszawę. Obie imprezy odbywały się prawie w jednym czasie, przedzielała je tylko niedziela. W moim przypadku emeryta, w grę wchodziła również sfera ekonomiczna. Ale tak się złożyło, że dwie ważne dla mnie imprezy, spotkania z przyjaciółmi, pogodziłem.

Do Sopotu zabrałem się z Ewą i Krzyśkiem Jochanami z Tomaszowa do Łodzi autobusem PKS by z Dworca Kaliskiego Polskim Busem po 4.5 godzinnej podróży znaleźć się na Dworcu Głównym w Gdańsku. Tu mieliśmy spotkać się z jadącą od Warszawy autobusem tej samej linii, Marylą Tejchman. Tak też się stało. Wszyscy razem, we czworo, kolejką SKL z Gdańska, dotarliśmy o 17.40 do Sopotu. Maryla miała załatwiony nocleg u koleżanki w Jelitkowie, Jochanowie rezerwację w centrum miasta w Hotelu ZUS a ja umówiony byłem z przyjacielem Czarkiem Francke na godzinę 19.00 w Klubie Muzycznym SCENA, miejscu, w którym miały odbyć się jubileuszowe uroczystości Fundacji Sopockie Korzenie a także finał konkursu Wspomnienia Miłośników Rock’n’Rolla gdzie po ich zakończeniu mieliśmy pojechać do Gdańska na jego włościa, na uzgodniony wcześniej nocleg.

Odbieram II Nagrodę z tematu „Publikacja roku” w konkursie W.M.R&R w Sopocie
Punktualnie o 19.00 z Marylą Tejchman dotarliśmy do Klubu Muzycznego SCENA, gdzie przed klubem oczekiwał nas Czarek z Wieśkiem Śliwińskim (współorganizator imprezy) tym razem bez Marka Karewicza (nieobecny ze względu na poniedziałkowe swoje 77 urodziny w warszawskim Tygmoncie). Weszliśmy wszyscy do środka, byliśmy oprócz Wiesława, pierwszymi gośćmi w lokalu na godzinę przed rozpoczęciem spotkania. Po lokalu krzątał się personel dopinając wszystko na tzw „ostatni guzik” a na małej scenie operatorzy dźwięku, muzycy stroili swoje urządzenia i instrumenty. Naszym zadaniem było zabezpieczenie miejsc siedzących dla tak zwanych „naszych”, co z Marylą i Czarkiem uczyniliśmy łącząc stoliki, ustawiając krzesełka na drugim poziomie klubu gdzie z tego poziomu na estradę, patrzyliśmy z góry z tak zwanego „lotu ptaka”.

Z grupą przyjaciół w ręku trzymam dyplom za II miejsce w konkursie W.M.R&R w Sopocie


Uderzające dla każdego pokonującego próg SCENY to ozdobione ściany w dużych formatach czarnobiałe FOTO, na których widniał przekrój polskiego rock’n’rolla (zespoły, piosenkarze) ale dla mnie najciekawsze były zdjęcia z I Non Stopu (istniał tu w latach 1961/62) przy ulicy Powstańców Warszawy, tuż przy wejściu na MOLO. W lipcu 1962r. przez okres około dwóch tygodni, a może i dłużej, pracowałem z moim przyjacielem, Wojtkiem Szymańskim w tym tanecznym Pawilonie. Niestety, nie znalazłem siebie na żadnej z fotografii. Znalazły się również fotogramy i rolapy Marka Karewicza. Około 19.30 klub przy dźwiękach polskiego big beatu, powoli zapełniał się gośćmi. Dotarli również nasi przyjaciele na wcześniej zabezpieczone miejsca, Jochanowie (Ewa z Krzyśkiem), żona Wiesława Anna z koleżanką i jej partnerem, Maryla Michowska ze Sztumu i jej dwie koleżanki. Przy połączonych stolikach, w towarzystwie 12 osób oczekiwaliśmy spokojnie na rozpoczęcie VI Gali zakończonego konkursu Wspomnienia Miłośników Rock’n’Rolla.

Krzysiek Jochan, Maryla Michowska, Marek Piekarczyk, ja oraz Danusia z Gdańska

Gdy wybiła godzina zero, z klubowej sceny rozległ się głos prezesa Fundacji Sopockie Korzenie Wojtka Korzeniewskiego, - Niech żyje rock’n’roll, 3-krotnie powtarzany (wszystkie imprezy organizowane przez Fundację tak się rozpoczynają), po czym prezes opowiedział o 6-letniej działalności Fundacji, o równolegle z rocznicami organizowanych konkursach i dokonaniach na rzecz utrwalania rock’n’rolla w Trójmieście i kraju, włącznie z koncepcja powstania na Wybrzeżu muzeum muzyki rozrywkowej i rock’n’rollowej. Następnie zaprosił wszystkich obecnych do wspólnej zabawy. Wówczas na scenę weszło nieśmiało, niepewnie kilku młodych chłopców reprezentujących zespół bluesowo rock’n’rollowy „Drunk Lamb”, którzy to młodzi muzycy od pierwszej piosenki, pierwszego uderzenia w struny, pokazali swój lwi pazur, umiejętności w stopniu nie odbiegające, od umiejętności swoich starszych kolegów. Zachowywali się tak, jakby chcieli wykrzyczeć wszystkim przybyłym; słuchajcie „nie jesteśmy chłopcami do bicia”. W ich repertuarze znalazło się wiele bluesowych kompozycji własnych, covery z repertuaru Jimy Hendrixa czy hity zespołu The Beatles. Rock’n’rollowe szaleństwo na parkiecie SCENY trwało ponad godzinę, które przerwał silnie brzmiący głos prezesa Fundacji.

Maryla Michowska jej koleżanka Danusia z Gdańska, Maryla Tejchman

- Proszę państwa, przyszedł czas na przedstawienie wyników VI Gali konkursu „Wspomnienia Miłośników Rock’n’Rolla” organizowanego przez moją fundację oraz pragnę ogłosić listę osób nagrodzonych w tym konkursie w trzech jego dziedzinach; wspomnienia, publikacja roku oraz pamiątki i kolekcje - zagaił Wojtek Korzeniewski. Nie muszę mówić, że przeszedł po moim ciele dreszczyk emocji w oczekiwaniu na ogłoszenie wyników. Był to mój piąty udział z sześciu już z organizowanych przez Fundację konkursów z pozytywnymi osiągnięciami dla mojej osoby, zawsze w dziedzinie „publikacja roku”, i tak; w 2010 roku II nagroda, w 2011 i 2012 wyróżnienia a w 2013 III nagroda za „Subiektywną Historię Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim”, której SUPLEMENT zgłosiłem do niniejszego konkursu. Kiedy pan Wojtek Korzeniewski wymienił termin publikacja roku, zamarłem by nagle wybuchnąć z radości, - … i tak drugą nagrodę w dziedzinie publikacja roku, zdobył człowiek dobrze znany naszej Fundacji, jego prace brały udział we wcześniejszych konkursach, szalony fan rock’n’rolla, który w swoim mieście od wielu lat reprezentuje i propaguje najwspanialsze lata świtowego rock’n’rolla w swoich cyklicznych spotkaniach „Herosi Rock’n’Rolla” – to Antoni Malewski z Tomaszowa Mazowieckiego, za suplement do swojej poprzedniej publikacji „Subiektywna Historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim”. Antoni zapraszam na scenę po odbiór nagrody. 

Sopot. Powyżej – Ja, Wiesław Wilczkowiak, Czarek Francke.
Poniżej – Henia żona Czarka, Marek Karewicz oraz Maryla
Tejchman na IV Gali konkursu Wspomnienia Miłośników R&R
Radosny, krokiem lekkim, swobodnym przedzierałem się przez tłum przybyłych na scenę po odbiór nagrody gdzie oczekiwał mnie prezes Fundacji. Po jej wręczeniu i uściskach dłoni mogłem kilka słów powiedzieć, co wykorzystałem, - Jest mi bardzo miło, że moje amatorskie pisarstwo o czasach, które dawno już odeszły do lamusa historii, mogłem retrospekcyjnie reanimować by ocalić od zapomnienia najpiękniejsze lata 50/60-te dla przyszłych pokoleń a konkursowe jury to dostrzegło, pozytywnie oceniło i nagrodziło. Jestem z siebie dumny, że mogę reprezentować swoje miasto w Trójmiejskim klimacie – schodząc ze sceny niczym pan prezes Fundacji wykrzyknąłem – Niech żyje rock’n’roll

Ewa Jochan, Anna Nowak, ja, Maryla Tejchman, Tadeusz z Kozienic


Kiedy na scenie Klubu Muzycznego SCENA ukazała się postać, najbardziej lubianego, wręcz uwielbianego przez wiele pokoleń miłośników, fanów rock’n’rolla, rocka, bluesa pana Marka Piekarczyka (tym razem bez swojej muzycznej grupy TSA), powitały go na stojąco ogromne brawa, nieustające owacje. Przyznam, że ze względu na jego zapowiedziany, programowy udział w VI Gali konkursowej, pogodziłem Sopot z wyprawą (na drugi dzień) do Warszawy na urodziny Marka Karewicza. Koncert rozpoczął bluesem Tadeusza Nalepy (dzień wcześniej zaśpiewał ten utwór w programie Agaty Młynarskiej „Świat się kręci”) by kolejno śpiewać akustyczne interpretacje swoich piosenek a także utwory stworzone przez artystów w latach 60/80-tych. Większość utworów widzowie śpiewali razem z Markiem. W pewnym momencie Piekarczyk zdjął odsłuch, wyłączył mikrofon a następnie zaśpiewał bez nagłośnienia swój wielki hit „Na przekór”. Wszyscy oszaleli słuchając każde wyśpiewane jego słowo. Po wykonaniu „Na przekór” artysta zszedł ze sceny ale nie zniknął z Klubu.

Ja i Ania Hoffmann z jubilatem Markiem Karewiczem

Tuż po koncercie Piekarczyka rozpoczęła się polska rockoteka prowadzona przez lokalnego DJ o artystycznym pseudonimie Fifi. Szaleństwa taneczne trwały do późnej nocy, jak lokalne media podawały, nawet do rana. Nasza grupa przyjaciół po kuluarowej rozmowie z Markiem Piekarczykiem, sesją zdjęciową z artystą, po północy rozjechała się do swoich zakwaterowań. Ja i Czarek Francke udaliśmy się do jego mieszkania w Gdańsku Wrzeszczu. W sobotę, drugi dzień pobytu w Trójmieście spędziliśmy, każdy z przybyłych na imprezę gości, w swoich podgrupach w miejscach noclegowania. Po śniadaniu z Henią i Czarkiem Francke udaliśmy się, na wcześniej zaplanowaną wycieczkę szlakiem miejsc, w których przebywałem, zamieszkiwałem latem 1962 roku. Świat z przed ponad 50 laty jaki zakodował się w moim umyśle niczym nie przypominał mi obrazu Gdańska, dzielnic, obiektów dnia dzisiejszego. Dzięki Czarkowi, który mieszka na wybrzeżu od blisko 40 lat i pamiętał miasto z tamtego okresu starał mi się go przybliżyć. Szczątkowe ocalenie starego Gdańska w mojej pamięci, nie dało mi pełnej satysfakcji, bo dać go nie mogło. Ten świat po prostu już nie istnieje.

Z Wojtkiem Karolakiem przy barze w Jazz Klubie Tygmont

Wieczorem całą naszą grupą, nazwę ją „tomaszowską”, umówiliśmy się na pożegnalną kolację, w miejscu wczorajszego benefisu tj w Klubie Muzycznym SCENA. Przy muzykach grających lekki jazz, podsumowaliśmy swój pobyt w Trójmieście. Doświadczeni poprzednimi udziałami w sopockich imprezach, doszliśmy do wspólnej konkluzji, że obchody VI rocznicy powstania Fundacji Sopockie Korzenie, były najbardziej skromne od dotychczasowych. Jednoznacznie można powiedzieć, że jako całość, uratowali jubileusz Fundacji muzycy. Szczególnie występ Marka Piekarczyka swoim specyficznym recitalem. Kryzys gospodarczy, ekonomiczny jaki drąży nasze państwo, dotarł na Wybrzeże i zaatakował Fundację Sopockie Korzenie. Szczęśliwie doszło, pomimo przesuwanych wielu terminów, do zrealizowania tego projektu. Chwała organizatorom tego wydarzenia. 

Z Marylą Tejchman i Iwoną Thierry w Tygmoncie

Nazajutrz w niedzielę w samo południe, niczym w amerykańskim westernie o tym tytule, na gdańskim dworcu PKS zasiedliśmy, ja i państwo Jochanowie (Maryla Tejchman mniej więcej w tym samym czasie w autobus do Warszawy) w Polskie busy i odjechaliśmy w kierunku Łodzi, do swoich domów. Kiedy wieczorem dojeżdżaliśmy do Tomaszowa ustaliliśmy z Krzyśkiem, że jutro w poniedziałek 26 stycznia o 8.30 rano będzie pod moim domem i wspólnie jedziemy na 77 urodziny Marka Karewicza do warszawskiego Klubu Jazzowego Tygmont.


* * * *
Około 9.00 rano odjechaliśmy z Ewą i Krzyśkiem z pod mojego bloku w kierunku Warszawy. Przed południem Jochanowie zostawili mnie pod domem Karewicza przy ul. Nowolipki a sami udali się dalej służbowo realizować swój program. Umówiliśmy się przed godz. 19.00 w Jazz Klubie Tygmont przy ul. Mazowieckiej 6/8. Przekraczając próg mieszkania Karewicza, drzwi otworzył mi krzątający się po mieszkaniu, opiekun pana Marka, Wiesław Śliwiński. Jak zwykle kiedy się znalazłem w domu na Nowolipki witał mnie duet Ella Fitzgerald & Louis Armstrong. Tak było i tym razem. Marek już wykąpany, mocno pachnący firmową wodą kolońską, w szlafroku, tradycyjnie siedział „w swoim” fotelu upajając się głosami najsłynniejszego duetu świata. Bez przerwy przyjmował, zakłócające mu słuchanie, dzwoniące telefony. Cierpliwie, kończąc rozmowę, dziękował za złożone życzenia zapraszając każdego dzwoniącego na dzisiejszy wieczór do Tygmontu. Na zewnętrznych drzwiach ubraniowej szafy, wisiała granatowego koloru, dobrze skrojona marynarka, obok niej biała koszula z kamizelką. Wszystko galowo przygotowane było na szczególny wieczór, tak dla Marka jak i dla wszystkich przybyłych gości, bo o godz. 19.00, zawsze o tej porze roku są urodziny dyrektora Jazz Klubu Tygmont, Marka Karewicza połączone z narodzinami klubu, w tym roku kolejne, 14-te.

Na scenie Jazz Klub Tygmont gra zespół Wojtka Karolaka


Jak zwykle, kiedy tylko zjawię się w mieszkaniu Marka zawsze padają pytania dotyczące naszego miasta, - Antek co tam w Tomaszowie słychać? Co u naszej Basi Goździkowej? Czy Pl. Kościuszki już oddano do użytku? Czy Galeria ARKADY jeszcze działa? Co u księdza pastora Pawlasa? I tak dalej i tak dalej. Zawsze muszę być przygotowany na najbardziej zaskakujące i niekiedy trudne pytania bo Karewicz nasze miasto, jak żadne inne, kocha ponad życie. Świadczy o tym wystrój ścian w jego pokojach na których dominują dwa kościoły, czarnobiałe FOTO w formacie A3 kościoła św. Trójcy przy Pl. Kościuszki czy w tym samym formacie obraz naszej, amatorskiej malarki, Marii Judy, kościół Zbawiciela przy ulicy św. Antoniego a obok w formacie A4 FOTO z fragmentem Pl. Kościuszki (dom, w którym dzisiaj mieści Deko Smaku i była księgarnia Basi Goździk). I wiele innych gadżetów, pamiątek, albumów ze zdjęciami kojarzących się z naszym miastem. Przyznam, że z przyjemnością na zadane pytania odpowiadałem, może dlatego, że Marek z dużą uwagą wysłuchuje moich opowieści zadając mi w trakcie nasuwające się, dodatkowe pytania. Podczas wypowiedzi poinformował mnie, że swój przyjazd do Tygmontu, z dwiema koleżankami potwierdziła moja koleżąnka Ania Hoffmann ze Szczecina, co bardzo mnie ucieszyło, że w stolicy dojdzie do niezamierzonego, naszego spotkania.

Uściskiem Mona Lisy w objęciach Urszuli Dudziak

Około 14.00 dotarł na Nowolipki Staszek Kasperowicz z Oleśnicy (również oszalały na samo słowo – jazz), który wielokrotnie bywał na urodzinowych wieczorach w klubie Tygmont. Zasiedliśmy wszyscy do wspaniale przyrządzonej przez Wiesia kawy ze słodyczami i nasze wspomnieniowe rozmowy, Marek wsparł nasze tematyczne rozmowy akcentem muzycznym, zapowiadając, - Słuchajcie, teraz puszczę wam moją płytę, na której nie tylko słuchałem ale uczyłem się jazzu. Faktycznie to co Marek nam zaprezentował to był prawdziwy, jazzowy majstersztyk, spojrzałem na opis krążka, a tu same sławy, że pozwolę sobie je wymienić, i tak kolejno, – Earl Bostic, Sydney Bechet, Tommy Dorsey, Duke Ellington, Glenn Miller, Benny Goodman, Veith Jarrett. Nie wyobrażam sobie by muzyczny „świeżak” słuchając czegoś takiego, niemożliwością było by nie połknąć jazzowego bakcyla. Zrozumiałem teraz wielkie przywiązanie, miłość i wierność do jazzu młodego Marka Karewicza. Bardzo szybko zleciał nam czas na słuchaniu jazzowych wspaniałości, na rozmowach, na wspomnieniach. Wiesiu przerwał nam doznania duchowe, mówiąc, - Kochani kończymy biesiadowanie, szykujemy się do wyjścia, za chwilę jedziemy, jak mówił Gaszyński na 75 urodzinach Karewicza w Tomaszowie, na drugą balangę. Za 15 minut będzie TAXI a ja muszę Marka przygotować do wyjścia.

W Klubie Muzycznym SCEN z Krzyśkiem Jochanem tuż po wręczeniu mi II Nagrody

Wystrojony Marek, na tak zwanego „sztyfta” z bordową muchą pod szyją dostojnie zasiadł obok kierowcy, my na tylnym siedzeniu i kwadrans po 18.00 udaliśmy się na ul. Mazowiecką 6/8. Drzwi wejściowe do klubu były jeszcze zamknięte ale szybka interwencja pukającego w szybę drzwiową Wiesława, przywołała jednego z obsługi i na słowa, - Przybył jubilat, proszę otwierać – natychmiast jak w baśniowym sezamie, drzwi stanęły otworem. Marek w wózku i Wiesław jako opiekun zostali na parterze, tuż przy szatni, w oczekiwaniu na gości (jest to stałe miejsce dla jubilata). Zawsze w tym miejscu, goście przychodzący na spotkanie składają Markowi życzenia a jubilat odbiera od nich prezenty, suweniry. Ja ze Staszkiem zeszliśmy piętro niżej, gdzie mieścił się bufet z kilkunastoma wysokimi stołkami, mała muzyczna scena, parkiet dla tańczących, stoliki i po ścianach zewnętrznych mieściły się boxy z kanapowymi siedzeniami i stolikami dla 10/14 osób każdy. Naszym zadaniem było zabezpieczyć jeden z takich boxów dla naszych przyjaciół, o których wiedzieliśmy, że dotrą na urodzinowe spotkanie. Wybraliśmy taki box, tuż przy bufecie, gdzie na wprost było wysokie krzesełko przeznaczone dla jubilata.

Kwadrans po 19.00 do naszego, zarezerwowanego boxu dotarli wszyscy goście zapowiadani i potwierdzający swój udział, że wymienię: Iwonę Thierry z W-wy, Hanię Erez z Tadeuszem z  Kozienic, Anię Hoffmann ze Szczecina z koleżankami, Staszka Kasperowicza z Oleśnicy, Ewę i Krzyśka Jochanów i moja osoba z Tomaszowa, Maryla Tejchman tomaszowianka z  W-wy, Wiesiek Śliwiński z Gdańska i obok nas na wysokim stołku, przy barowym bufecie jubilat, dyrektor Tygmontu, Marek Karewicz. Na Sali zauważyłem sam kwiat polskiej kultury jazzowej, muzyków, pisarzy, dziennikarzy pism muzycznych, piosenkarzy (Urszula Dudziak, Piotr Pułaski), artysta plastyk Rosław Szaybo, redaktorzy muzyczni: Dariusz Michalski, Marek Gaszyński, fani i miłośnicy jazzu, wszyscy to przyjaciele Marka Karewicza. Wieczór świąteczny Tygmontu i Karewicza powitał „klubowym, muzycznym hymnem” sztandarowy zespół muzyków klubu Tygmont w składzie: Waldemar Kurpiński - saksofon barytonowy, Wojtek Karolak - fortepian, Grzegorz Grzyb – perkusja po czym głos zabrał naczelny Jazz Forum, pan Paweł Brodowski. Przywitał przybyłych gości, opowiedział krótką historię klubu i z nim związaną postać Marka Karewicza po czym mikrofon oddał jubilatowi, a Marek, jak przystało na jubilata, zagaił w swoim stylu:

„Kochani. Minął kolejny rok… mam nadzieję, że był dla Was bardzo udany. Przed nami nowy, mam nadzieję jeszcze lepszy i ciekawszy! Tak, tak tego życzę sobie i Wam wszystkim. Nie wiem jak Wam ale mnie rozpoczęcie każdego nowego roku dobitnie uświadamia, że czas wcale nie płynie, jak powszechnie się uważa… on leci, gna. Kiedyś, szybko upływały poszczególne dni, później tygodnie… teraz już całe miesiące, lata. W mgnieniu oka mnóstwo rzeczy przemija, mnóstwo rzeczy się zmienia. Wielu z nas odchodzi na zawsze. Zmieniamy się my, zmieniają się miejsca, w których kiedyś bywaliśmy… Nie zmienia się tylko jedno… jak co roku, pod koniec stycznia, obchodzę swoje urodziny i jak co roku obchodzę je w jednym i tym samym, tak bliskim mojemu sercu miejscu, Tygmoncie. Które to urodziny? Nieważne! Ważne, że znów mogliśmy się spotkać, jak za dawnych, dobrych czasów i jak zawsze pokażemy wszystkim jak bawią się jazzmani przy prawdziwej muzyce! Waldek Kurpiński, Wojtek Karolak, Grzegorz Grzyb i wielu innych czeka na Was tu, na tygmonckiej scenie. Przy barze, jak zawsze ja, no i moi przyjaciele. Oczywiście nie zapomnimy o potrzebach podniebienia …! A czy kiedyś zapomnieliśmy?!”



Po krótkich przemówieniach, życzeniach, rozpoczęła się jazzowa zabawa, przywołująca na parkiet wiele tanecznych par. Między innymi i ja z Marylą, tańcząc, skorzystałem z parkietu tygmonckiego. Kelnerzy po sali, na tacach roznosili białe i czerwone wino a do wnętrza lokalu na wózku wjechał potężny tort z kremowym napisem „77 urodziny Marka Karewicza”. Podczas jego dzielenia, konsumpcji, potworzyły się kuluarowe grupy, podgrupy z udziałem wielu przyjaciół Marka, muzyków, które to ludzkie zespoły ciągle, personalnie się zmieniały i przemieszczały. Wokół jego osoby cały wieczór znajdował się tłum przeróżnych rozmówców, jego miłośników i fanów, jazzmanów m.in. Wojtek Karolak czy Urszula Dudziak, co Marek wykorzystywał przedstawiając naszą grupę przyjaciół, określając ją jako silną „grupę z Tomaszowa Maz. Wykorzystaliśmy nadającą się okazję, robiąc sobie ze sławnymi postaciami ze świata polskiego jazzu, wiele FOTO.

Około godziny 1-ej w nocy, gdy muzycy z wielkim animuszem grali wspaniałe, muzyczne tematy a parkiet był ciągle zatłoczony, nasza grupa, ze względu na duże przeżycia, emocje i zmęczenie jubilata, opuściła Jazz Klub Tygmont, udając się na chatę przy ul. Nowolipki. Nazajutrz po śniadaniu, przed południem, z Ewą i Krzyśkiem Jachan, wewnętrznie spełnieni, że wreszcie uczestniczyliśmy w słynnym Tygmoncie na Marka urodzinach, wsiedliśmy do samochodu udając się w powrotną drogę do Tomaszowa. Pisząc ten felieton ciągle mam w głowie tamten wieczór i myśl, - Czy za rok o tej samej porze spotkamy się na 15-leciu Jazz Klub Tygmont i 78 urodzinach Mara Karewicza?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz