- Czy uważasz się za romantyka?
Gil: Nie. Jestem bardzo konkretnym i dobrze zorganizowanym człowiekiem. Inaczej nie nagrałbym szesnastu materiałów muzycznych.
- Słuchając takich grup jak Millenium, Tune, czy Riverside, odnoszę wrażenie że Collage wyprzedził epokę o jakieś 20 lat. Czy w połowie lat osiemdziesiątych – w okresie rozkwitu pogowania pod jarocińską sceną - Polska była przygotowana na właściwy odbiór muzyki, na którą przychodzi się raczej „wzlatywać w rajską dziedzinę ułudy…”?
Gil: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Skupiony byłem tylko na muzyce. Sprawy subkultury mnie nie interesowały. Jarocin? Pamiętam tam nasz koncert w 1990 roku. Było cudownie. Czy wyprzedziliśmy te zespoły? Teraz są inne czasy i dla mnie nie ma to żadnego znaczenia, czy jesteśmy prekursorami i czy rozwinęliśmy rocka progresywnego w Polsce, bo przecież nie o to chodzi. Dla mnie najważniejsza jest muzyka. Te zespoły grają bardzo fajnie i to jest najważniejsze.
- Właściwie wszystko rozpoczęło się od Blue Island. Pamiętasz jeszcze ten moment?
Gil: Och, tak. Byłem młody, zbuntowany i zdeterminowany. Teraz jestem już doświadczony, spokojny i zdeterminowany.
- Zaczynałeś w czasach, gdy na występy kapel progresywnych waliły tłumy. Podobno w Holandii na Collage przychodziło po 2000 widzów. W ubiegłym roku na Riverside w Londynie było około 500, że o niskiej frekwencji w Polsce już nie wspomnę. Gdzie upatrujesz przyczyny tego zjawiska?
Gil: Jest dobrze. Masz złe informacje. Byliśmy ostatnio w Anglii z BELIEVE i było 2000 osób. W Polsce też ludzie przychodzą. Nie jest źle. Oczywiście w czasach COLLAGE było po prostu mniej koncertów. Dziś np. w Warszawie są trzy koncerty jednego dnia i dlatego z frekwencją jest trudniej.
- Skąd wziął się pomysł na przerobienie twórczości Lennona na progresywną nutę?
Gil: Mówisz o płycie COLLAGE „Nine Songs of John Lennon”? Sprawa była prosta. Uderzyło mnie to, że w polskich mediach w rocznicę śmierci Lennona nic właściwie się o nim nie pisało. Był to rok 1992 i zaproponowałem nagranie takiej płyty. Jej koncepcja była taka, żeby zrobić te utwory po naszemu, ponieważ inaczej się nie da. LENNON jest tak genialny, że nie można takich piosenek inaczej potraktować.
- Nagrany w Holandii „Moonshine” to szczytowe osiągnięcie Collage. Mówi się o tej płycie „czyste piękno”. Wokal Roberta perfekcyjnie współgra z Twoją gitarą i grą Krzysztofa Palczewskiego. Album podbił cały niemal świat włącznie z Japonią i Koreą. Czy poczułeś się wtedy artystą spełnionym?
Gil: Kiedy coś nagrywasz, nigdy nie wiesz co z tą płytą będzie. Faktycznie jest to szczytowe osiągnięcie Collage. Prace nad tym albumem trwały bardzo długo - około dwóch lat, a pomysły rodziły się przez cztery lata. Dziś jest to nie do pomyślenia. Dziś płyty to według wytwórni musi być szybka, sprawna i dochodowa produkcja. Dlatego mamy to, co jest, ale z „Believe” - moim obecnym zespołem - pracujemy spokojnie nad materiałem tak jak za czasów „Collage.” Jak widać, cały czas pracuję nad muzyką i cały czas jestem niespełniony.
- Co połączyło Collage z Anitą Lipnicką?
Gil: To jest niesamowita historia. Nigdy o tym publicznie nie mówiłem, ale wszystko mi się wyśniło. Moja żona może to poświadczyć. Wstałem rano z łóżka i opowiedziałem jej mój sen, który po prostu się sprawdził. Był październik. Zadzwonił telefon z Anglii od menagera Anity Lipnickiej pana Wiktora Kubiaka - postać bardzo znana - między innymi producenta przedstawienia muzycznego „Metro”, który zaproponował mi, ażeby Collage stworzył z Anitą zespół koncertowy. Był to debiut solowy Anity i płyta „Wszystko się może zdarzyć” i zdarzyło się. Powiedziałem panu Wiktorowi, że jak chce wiedzieć, jak zespół gra, to w Londynie w sklepie virgin megastores może kupić naszą ostatnią płytę „Moonshine” i tak się stało. Kupił, wysłuchał i nas zaangażował. W ciągu dwóch lat zagraliśmy mnóstwo koncertów z Anitą. Było cudownie. Anita, dzięki! Jesteś wspaniała.
- Na trasie z Anitą zetknąłeś się z grupą Deliver, co zaowocowało powołaniem do życia Mr. Gila. Czym miała różnić się muzyka tej formacji od tej, którą dotychczas grałeś z Collage?
Gil: Niczym. Nie możesz nagle stać się innym gitarzystą, kompozytorem. Nie o to chodzi. Chodzi o to, ażebyś był rozpoznawalny po pierwszym dźwięku. To jest wielkość zespołu i muzyka. Nie mam nigdy żadnych założeń, to bzdura.
- Mr. Gil z czasem „zgubił” sekcję rytmiczną, a dzięki Konradowi i Paulinie stał się idealnym zespołem akustycznym. Jednocześnie wraz z Konradem i Karolem równolegle współtworzysz Believe, który podobnie jak Satelite Wojciecha Szatkowskiego gra muzykę w prostej linii wywodzącą się ze stylistyki Collage. Czy w Mr. Gilu odkrywasz tę bardziej intymną stronę swojej osobowości?
Gil: Nie wspomniałeś, że upłynęło dużo czasu od Collage, jak powstały te zespoły. Myślę, że słychać cały czas Mirka Gila na gitarze i chwała, ale jakbyś bardziej zagłębił się w muzykę Believe i Collage, to jednak są to zupełnie inne zespoły, ale dla mnie to nie problem. Problem byłby wtedy, gdyby ludzie nie lubili i nie słuchali Believe. Mr Gil to projekt, który ewoluował. Nie było żadnych założeń. Na dzień dzisiejszy doszliśmy do tego, że gramy w cztery osoby: gitara, wokal, pianino i wiolonczela. Jest fajnie i jest to dla nas duże wyzwanie, ażeby w te cztery instrumenty zaciekawić słuchacza. 8-go grudnia zapraszam na godz. 20:00 do Warszawy na koncert Mr. Gila w klubie Qlalabar na ul. Chełmskiej 21.
- Paulina Druch na wiolonczeli w Mr. Gilu i Satomi na skrzypcach w Believe, to chyba nie jest przypadek? Masz słabość do brzmienia instrumentów smyczkowych?
Gil: Mam słabość, ale do swojej żony (ha,ha). Po prostu kocham te instrumenty, a dziewczyny, które na nich grają, są nietuzinkowe. To wybitne instrumentalistki.
- Jak porównujesz to, co robisz teraz z Believe z tym co robiłeś tworząc grupę Collage. Jak porównujesz te dwa czasy i dwa światy w czasoprzestrzeni Twojego życia artystycznego?
- Tak naprawdę to nie pamiętam już dziś, jak to było z Collage, bo to jest bardzo odległa historia. Takich pytań nikt poza tobą nie zadawał mi już od dziesięciu lat. Nie odpowiem Ci na nie, bo już o tych czasach nie myślę. Jest to już dla mnie sprawa dawno zamknięta, a poza tym nie porównuję tego, co obecnie robię z Believe do czegokolwiek. Teraz jest inny skład, inne myślenie, inny czas. Tworzy się zupełnie inny obraz muzyki. Zasada jest ciągle jedna i niezmienna, którą niestety niewiele współczesnych zespołów wyznaje. Tą zasadą jest wspólne granie. Co to znaczy? Wspólne budowanie brzmienia zespołu. Nie wspomnę już o przyjaźni i tych wszystkich sferach pozamuzycznych, ale skupię się jedynie na brzmieniu zespołu, stylu zespołu i jego specyfice. Dobór ludzi, proces stworzenia nowego zespołu to jest najtrudniejsza rzecz. To nie jest tak, że wcześniej nie miałem żadnych pomysłów, czy nie chciałem stworzyć nowego zespołu i pracować nad czymś. Powiedziałeś, że nasz koncert, który zagraliśmy wiosną we wrocławskim klubie Madness bardzo Ci się podobał. Nie byłoby tego efektu, gdyby nie włożona praca w tworzenie tego składu i wypadkowa talentów nas wszystkich.
- W jaki sposób dobieraliście się, biorąc pod uwagę, że jest to skład dwupokoleniowy oraz to, że rock progresywny wymaga od muzyków ogromnych umiejętności technicznych. Rozmawiałem z muzykami Believe pod Twoja nieobecność. Zdajesz sobie chyba sprawę, że jesteś dla nich absolutnym guru?
- Jest to niesamowite. Ja tego sam nie potrafię wytłumaczyć, ale jestem ogromnie szczęśliwy, że nasz zespół obala wszystkie te teorie, że młodzi ludzie zajmują się tylko nowoczesną muzyką. Chociażby Konrad jest fanem muzyki lat 70-tych i 80-tych. On nawet zagra Ci na fortepianie muzykę lat 30-tych.
- Konrad bardzo ciekawie wypowiadał się i chociaż wygląda na bardzo wyciszonego, posiada ogromną wiedzę muzyczną i znakomicie potrafi ją wyrazić werbalnie.
- To jest wielkie szczęście, że takiego człowieka mam w zespole. Konrad ma dopiero 23 lata, a tworząc jakikolwiek nowy utwór, można na nim całkowicie polegać. To co on potrafi, to jest coś nieprawdopodobnego. Jak posłuchasz Mr. Gila i tego jak on tam gra, to sam zauważysz, że to jest nie tylko wybitny pianista, ale nieprawdopodobny wizjoner. On jeszcze nie dotarł w tym, co może pokazać do końca muzycznego alfabetu. On dopiero mówi „A”.
- Zapytałem Konrada, czy wierzy w to, że na Believe będzie przychodziło wkrótce w Niemczech czy Holandii podobnie jak na Riverside ponad 400 osób. Bez zastanowienia odpowiedział, że jest to realnie. To jest chyba najważniejsze, że muzyk widzi sens tego co robi razem ze swoim zespołem?
Gil: Konrad się nie mylił. Mieliśmy w tym roku z Believe europejskie tourne. Byliśmy w Holandi, Belgi, Niemczech i Anglii. Było cudownie i było ponad 400 osób. W Anglii jak już wcześniej Ci mówiłem nawet 2000. Był to festiwal, ale tego dnia graliśmy tylko my i Moon Safari ze Szwecji. Jeżeli pytasz o sens tego co robisz z zespołem… inaczej nie było by nas i zespołu Believe.
-Jak postrzegasz obecną kondycję i przyszłość rocka progresywnego w Polsce?
Gil: Jest bardzo dużo zespołów progresywnych w Polsce i chyba najwięcej w całej Europie. Super. I o to chodzi. Najbardziej wyróżnia się i zdobył renomę Riverside, ale inne zespoły i my również będziemy starać się deptać mu po piętach. (ha,ha)
- Co uważasz za największe osiągnięcie Believe w mijającym roku i jakie są Wasze plany dotyczące roku 2013. Czy są już ustalone jakieś koncerty lub prace nad nową płytą?
Gil: Tak. Nowa płyta Believe „The Warmest Sun In Winter” ukaże się na wiosnę. Nasza europejska trasa bardzo nam się udała i potwierdziła to, że mamy dużo fanów, którzy kochają naszą muzyką. Ja osobiście nie zdawałem sobie sprawy, że tylu ludzi mnie ceni jako muzyka. W maju zagramy na festiwalu w Stanach Zjednoczonych ROSfest 2013, a na jesieni przewidziana jest trasa po Polsce i Europie.
- O czym marzy najbardziej Mirek Gil?
Gil: Mam podobne marzenia jak wszyscy ludzie, spokój i pieniądze (ha, ha)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz