Teresa Bazarnik - Wydawca i Grzegorz Małkiewicz - Redaktor Naczelny (fot. Sławek Orwat)
Włodek Fenrych (fot. Sławek Orwat)
Wszystko zaczęło się od... Włodka Fenrycha.
Mieszkaliśmy wówczas w tej samej miejscowości, a Nowy Czas trafiał w
moje ręce trochę podobnie jak „bibuła” w czasach słusznie minionych.
Metoda kolportażu „z ręki do ręki” zamiast oficjalnej dystrybucji
jednoznacznie budziła we mnie kombatanckie skojarzenia. Włodek prawie
zawsze miał ze sobą kilka egzemplarzy, które rozdawał według sobie tylko
znanego rozdzielnika. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za kilka lat sam
stworzę podobny rozdzielnik i będę częstował dostojną „bibułą”
precyzyjnie wybrane osoby.
30
listopada 2009 roku Włodek zabrał mnie do krypty kościoła St. George
the Martyr na nowoczasowe Andrzejki. Tego dnia po raz pierwszy
zobaczyłem ludzi, których znałem dotychczas tylko ze szpalt, a obecność
Andrzeja Krauze przyprawiła mnie o zawrót głowy. Jako nastolatek byłem
bowiem zagorzałym czytelnikiem tygodnika Kultura, w którym pan Andrzej
bezlitośnie obnażał absurdy PRL-owskiej rzeczywistości. Rozmowy
przewijały się jak w kalejdoskopie. Chłonąłem muzykę i obrazy.
Wsłuchiwałem się w słowa i zapamiętywałem imiona. Wtedy poznałem też
Monikę Lidke, Leszka Aleksandra, Sławka Żaka, Anetę Barcik oraz
niezwykle serdecznych gospodarzy - Teresę i Grzegorza. Wiedziałem, że
będę tu wracał.
Andrzej Krauze (fot. Sławek Orwat)
Bardzo dobrze zapamiętałem moment, w którym Grzegorz
zaproponował mi pisanie dla Nowego Czasu. Świadomy swojego ówczesnego
„miejsca w czasie”, nie przyjąłem jednak tej zaszczytnej propozycji. Za
cztery dni miał się ukazać mój artykuł w debiutującym na rynku Luton
lokalnym tygodniku Wizjer. Sądziłem, że więcej dobrego zrobię
zapraszając poznanych tu ludzi na prowincję, niż zasilając sprawnie
działającą instytucję dziennikarskich tuzów. Romantyczną misję
zaniesienia ART-eryjnych artystów pod lutońskie strzechy realizowałem z
uporem przez półtora roku. Wierzyłem, że jeśli nawet na koncerty Moniki
Lidke, Sławka Żaka, Anety Barcik i Włodka Fenrycha nie walą tłumy, to i
tak warto to robić dla świadomej swych potrzeb mniejszości.
9
stycznia tego roku przeżywałem gorące chwile. Współorganizowałem już po
raz drugi z rzędu Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Gwiazdą tego
dnia miała być Dominika Zachman. Niestety. Na kilka dni przed koncertem
zmogło ją przeziębienie, a w jej zachrypniętym głosie słyszałem szczery
żal. Lista artystów, którzy mieli zagrać dla dzieciaków ustalała się
praktycznie do ostatnich chwil. Nie pamiętam już ile razy pokonywałem
odległość pomiędzy sztabem, a sceną, ale doskonale zapamiętałem moment,
kiedy w słuchawce telefonu usłyszałem głos Teresy: „Sławku jesteśmy z
Grzegorzem w górnej części budynku na obiedzie i za chwilę będziemy”.
Powitałem ich z radością i nieukrywanym wzruszeniem. Po artystach udało
mi się w końcu ściągnąć do Luton także legendarnych twórców Nowego
Czasu. Czułem, że dzieje się coś ważnego i sądziłem, że współpraca obu
naszych środowisk jeszcze bardziej się zacieśni.
Krystyna Prońko na 4-lecie Jazz Cafe POSK 2011 - mój pierwszy tekst dla Nowego czasu to recenzja z tego wydarzenia
W filmie Stanisława Barei „Co mi zrobisz jak mnie
złapiesz” jest pewna scena. Główny bohater filmu wyprowadzony w pole
przez swojego bliskiego współpracownika skonsternowany zadaje mu
pytanie: „Co tu się dzieje, w Imię Ojca i Syna”, na co tamten udziela mu
beznamiętnej odpowiedzi: „Zmiany, zmiany, zmiany”. 19 marca jechałem na
koncert Krystyny Prońko do POSK-u jeszcze jako dziennikarz "Wizjera" z
Luton. Pociąg do Londynu zmierzał swoim torem, a… zmiany swoim. Nie
pierwszy raz w moim otoczeniu popkultura wygrywała ze sztuką, a masówka
przyciągała ludzi, z którymi już nie było mi po drodze. Trudno. Nie
byłem pierwszym Don Kichotem, który przegrywał z wiatrakami. Kilka dni
po istotnych dla mojego dziennikarskiego życia zmianach, otrzymałem
telefon od Grzegorza, którego przypadkiem spotkałem na koncercie pani
Krystyny. Zapytał, czy nie zechciałbym napisać dla Nowego Czasu recenzję
z tego wydarzenia. Tym razem nie odmówiłem.
Miałem w Nowym Czasie okładkowy artykuł i zdjęcie mojego autorstwa
Wielkość dziennikarza poznaje się nie tylko po tym
jak pisze i jaką gazetę wydaje, ale przede wszystkim po tym, jakim jest
człowiekiem. Nigdy nie zapomnę gościnności Teresy i Grzegorza podczas
ostatniej ARTerii. Przygotowując dwudniową imprezę sceniczną, jaką jest
Wielka Orkiestra, jestem w pełni świadomy na co porywają się ludzie,
którzy podobne wyzwania rzucają sobie kilka razy do roku. Czasami
wystarczy tylko zwykły brak kabla lub korek na autostradzie, aby cały
misternie opracowany plan nagle runął. Umiejętność szybkiego znalezienia
rozwiązania w obliczu scenicznej pustki lub wybranie właściwego numeru
telefonu w chwilach organizacyjnego rozgardiaszu to jeszcze nie
wszystko. Najistotniejsze jest to, aby w momentach w których nawet
„oazom spokoju” puszczają nerwy, zachować pogodny wyraz twarzy nawet
wtedy, gdy nie jest „do śmiechu”. Nie tak dawno napisałem artykuł, który
zatytułowałem „Skazani na ARTerię”. Skazałem w nim Teresę i Grzegorza na dożywotnią organizację tej imprezy nie tylko z powodu mojej wielkiej miłości do muzyki.
Z tuzami Nowego Czasu - Andrzejem Krauze i Krystyną Cywińskaą
Nowy Czas szanuję najbardziej za rzadko spotykaną
wrażliwość osób z nim związanych. Od wczesnej młodości byłem
niepoprawnym romantykiem. Niektórzy nawet nazywają to naiwnością. Są
tacy, którzy z owego romantyzmu wyrastają. Mnie się nie udało. Biorąc
pod uwagę życiowy bilans zysków i strat z tym związanych, wolę jednak
nie wyrastać. Bezkompromisowa obrona wolności słowa i informacyjna
rzetelność to wartości dla mnie w dziennikarstwie najwyższe i to przede
wszystkim dlatego skazałem twórców Nowego Czasu na dożywotnią
organizacyjną aktywność. Grzegorz w swoich felietonach zawsze jasno
wyraża swoje poglądy, nie zamykając jednocześnie łamów gazety, którą
stworzył na inne punkty widzenia. Przykładem tej postawy są chociażby
polemiczne felietony pani Krystyny Cywińskiej. Sposób przedstawiania
swoich racji przez obie indywidualności pióra oraz wzajemny szacunek
mogą stanowić lekcję kultury dla barbarzyńskich metod medialnego
wyniszczania się coraz częściej spotykanego w polskiej prasie. Idąc za
przykładem Włodka, staram się, aby nasz dwutygodnik trafiał do tych,
którzy tęsknią za dziennikarską etyką. Otrzymuję dziesiątki odzewów od
moich dawnych czytelników z Luton. Dziękują za każdy podarowany
egzemplarz. Wyrażają zdumienie, że taka gazeta jak Nowy Czas istnieje i
odwiedzają regularnie stronę internetową. Kilkoro z nich prosiło mnie
nawet o przekazanie podziękowań za obronę Fawley Court. W ich imieniu i
własnym czynię to niniejszym publicznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz